Hołd dla mrokuNa początek apel do wszystkich, którzy chcieliby przeczytać nie tylko „Hołd dla mroku”, ale cykl w ogóle: dla własnego dobra nie czytajcie opisów na czwartej stronie okładki (przy okazji: pierwszą stronę okładki uważam za jedną z najładniejszych). Co prawda zazwyczaj nie zdradzają elementów kluczowych dla fabuły, ale ujawniają wiele smaczków, które urozmaicają lekturę i czynią ją mile zaskakującą. To tyle tytułem ostrzeżenia. Teraz przejdźmy do powieści.

Jak na czwarty tom cyklu przystało, „Hołd dla mroku” konturuje wątki z poprzedniej części. Wojna z Imperium trwa w najlepsze, armie opuściły swoje zimowe leża i kontynuują podboje, a wzdłuż granic powstają nowe punkty zapalne. Sami bohaterowie zaś nareszcie przestali się li tylko przemieszczać z punktu A do punktu B. Podejmują działania: niekiedy logiczne, choć desperackie, niekiedy całkiem nielogiczne, a czasem wręcz szalone. Najważniejsze jest jednak to, że tymi działaniami potrafią czytelnika nieźle zaskoczyć. I że wreszcie coś zaczyna się dziać.


Zaiste, pan Tchaikovsky postarał się tym razem, aby czytelnik co jakiś czas otwierał buzię w szczerym zdumieniu. Pierwszym do niego powodem jest fakt, że bohaterowie są dużo bardziej wyraziści, niż we wszystkich poprzednich tomach. Kiedy Tisamon, wiedziony obłąkańczą chęcią odpokutowania za swoje domniemane błędy, zaczyna się zachowywać wbrew własnej naturze, pisarz potrafi nam to ukazać w taki sposób, że możemy się wczuć w pokrętne ścieżki umysłu modliszkowca. Były major Thalryk odkrywa zaś przed nami swoją nieznaną do tej pory stronę, ukazując nam swoistą głębię swojej oficerskiej psychiki. Osobiście Thalryka uważam za najlepiej przedstawionego bohatera w „Hołdzie dla mroku”. Dlaczego? Przeczytajcie, a z pewnością się dowiecie.

Drugim powodem jest wartka fabuła. Po nieco nudnawej „Krwi modliszki” (czyli poprzednim tomie), straciłam nadzieję na powrót autora do formy. A tutaj taka miła niespodzianka! Od lektury, zwłaszcza pod koniec, nie sposób się oderwać tym bardziej, że pisarz zadał kłam niektórym z zasad, jakimi  kierował się wcześniej odnośnie bohaterów. Gwałtowność zadawania kłamu jak dla mnie jest jednak nieco zbyt duża, ale ze względu na wartką akcję, jestem skłonna to wybaczyć. Inna rzecz, że gdyby podział tekstu był bardziej równomierny, akcja byłaby jeszcze bardziej porywająca. No ale jeśli muszę nierzadko czekać 100 stron na zakończenie wątku, zawieszonego w najciekawszym momencie, to nie ma się co dziwić, że cierpi na tym dynamika.

Na osobną pochwałę zasługuje świat przedstawiony w powieści. Lubię krainy budowane z rozmachem, gdzie spod przecudnego w założeniu pejzażu nie wystają elementy kiepsko skleconej dekoracji. Pan Tchaikovsky ma do konstruowania świata smykałkę i to widać: mamy multum ras, a każda wypracowała sobie osobne zwyczaje, system władzy i mentalność. Każda prowadzi też własne knowania. Nie dorównują one co prawda tym serwowanym nam przez pana Martina, ale trudno oczekiwać, żeby polowe spiski agentur dorównywały subtelnością dworskim intrygom. Na tych, co spisków nie lubią, czeka duża porcja wzajemnego mordowania się, czy to masowo na polu bitwy, czy też bardziej indywidualnie, na arenach. I całkiem ładnie to wszystko jest opisane, moim skromnym zdaniem.

Tłumaczowi zaś należy się pochwała za umiejętność uczenia się na własnych błędach. Nazwy poszczególnych ras są dużo zgrabniejsze niż poprzednio, zniknęły też wcześniejsze błędy w przekładzie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma sensu polecanie czwartego tomu cyklu. Nie polecam więc czwartego tomu cyklu. Polecam szczerze cały cykl, którego czwarty tom jest chyba najlepszy: pozostawia czytelnika w niedosycie i z niecierpliwym oczekiwaniem na więcej.

Autor: Adrian Tchaikovsky
Wydawnictwo: Rebis , Listopad 2010
ISBN: 978-83-7510-592-6
Liczba stron: 464
Wymiary: 132×202 mm
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *