Wolni Ciut ludzieTerry Pratchett to zdecydowanie jeden z najbardziej płodnych pisarzy fantasy. Przyzna to każdy, kto kiedykolwiek zetknął się cyklem powieści o Świecie Dysku, fantastycznym (i do tego całkiem płaskim) lądzie, niesionym przez przestrzeń kosmiczną na grzbiecie czterech słoni, spoczywających na skorupie kosmicznego żółwia A’Tuina, który nieustannie przemierza Wszechświat (magowie Niewidzialnego Uniwersytetu bez przerwy sprzeczają się co do celu wędrówki A’Tuina). Zresztą, ci, którzy już znają Świat Dysku wiedzą o co chodzi, a ci, którzy jeszcze nigdy tam nie byli – wybaczcie, nawet Wikipedia nie jest w stanie wyjaśnić tego wszystkiego w jednym artykule.

Tiffany Obolała ma dziewięć lat, brązowe oczy, długie, brązowe włosy i młodszego brata, który nade wszystko ceni sobie słodycze. Ma też niezwykłą umiejętność – widzi rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. A nie każdy to potrafi. Po śmierci babci Obolałej to ona odpowiada za bezpieczeństwo swojej krainy, Kredy, gdzie pasterze pasą bezkresne stada owiec. Dlaczego ona? Przecież jest wiedźmą.

W dodatku (całkiem bezinteresownie) pomaga jej cała sfora piktali. O ile, oczywiście, nie są akurat zajęci piciem, kradzieżą, albo wzniecaniem bójek w knajpach.

Nie wiadomo do końca, na czym polega magia powieści Pratchetta. Wydawało ci się, że chcesz przeczytać parę rozdziałów, po czym nagle, w środku nocy, orientujesz się z lekkim zdziwieniem, że czytasz czwartą książkę z kolei, w dodatku przy zgaszonym świetle. Pomimo, że swoje książki produkuje niemal taśmowo, udaje mu się zawrzeć w nich coś, co sprawia, że każda z nich wydaje się być jedyna w swoim rodzaju – choć, z drugiej strony jest przecież taka, jak wszystkie poprzednie. Nie wiem czy dobrze to tłumaczę. Może chodzi o ten specyficzny humor, który jednych przyprawia o ból zębów, a dla innych jest synonimem dobrej zabawy. Pratchett daje ten komfort, że jeśli spodoba Ci się jedna z jego książek, z dużą dozą prawdopodobieństwa spodobają Ci się też wszystkie pozostałe. To spore ułatwienie, czyż nie?

Tak się składa, że cykl o czarownicach (a do niego właśnie należą „Wolni Ciut Ludzie”) jest jednym z moich ulubionych (może przemawia przeze mnie uśpiona feministka?). Ale nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że pomimo iż większość głównych bohaterów Świata Dysku to mężczyźni, każdy z nich zamienia się w zahukanego chłopca, kiedy pojawia się babcia Weatherwax. Kim jest babcia Weatherwax? Uwierzcie mi, domyślicie się, że to ona, kiedy ją tylko zobaczycie. Ale nawet ona zdjęła kapelusz przed Tiffany, która wypędziła ze swojej krainy  Królową, władczynię snów. Zresztą, nie ma po co o tym opowiadać, skoro sami możecie o tym przeczytać.

„Wolni Ciut Ludzie” to pierwszy tom, w którym pojawia się Tiffany Obolała. Należy do osobnej serii „Discworld For Younger Readers”, ale nie jest to bynajmniej bajeczka dla dzieci. Najwyraźniej Pratchett ma o dzieciach całkiem niezłe mniemanie. Niemniej nie pojawia się tutaj Niana Ogg ze swoją sławną piosenką o jeżu. Która, co wszyscy wiemy, dla młodych słuchaczy jest raczej nieodpowiednia. Z ciekawostek – to jedyna część cyklu, w której nie pojawia się Śmierć. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Śmierć jest najpopularniejszym bohaterem, pojawiając się w trzydziestu siedmiu książkach o Świecie Dysku. Nawet Rincewind, mimo, iż umie błagać o litość w dwudziestu sześciu językach, nie zdołał dorównać Śmierci pod względem frekwencji. Choć, oczywiście, są dobrymi znajomymi i często się ze sobą spotykają (co prawda Rincewind zdaje się nie czerpać z tego wielkiej przyjemności).
Ale dość już tych dygresji. Lepiej sami złapcie się za któryś z tomów o Świecie Dysku. Tak naprawdę – nieważne który.

Tytuł: Wolni ciut ludzie
Autor: Terry Pratchett
Seria: Świat Dysku
Data wydania: listopad 2010
Wydawca: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 222
ISBN: 978-83-7648-456-3
EAN: 9788376484563
Wymiary: 14×20 cm