Incepcja‘Never recreate places from your memories, always imagine new places. Only use details. A street lamp or a phone booth. Never entire areas. Building a dream from your memory is the easiest way of losing your grasp of what’s real and what is a dream!’

Drżyjcie zwykli pożeracze pustej kultury dwudziestego pierwszego wieku, bo oto powstał film, którego nie da się po prostu schrupać! Tu trzeba myśleć! Oho!

Nowy film Christophera Nolana błyszczy, jest idealny, zapięty na ostatni guzik, doskonale przemyślany, połyskuje kunsztem i myślą reżysera ale… jest przy tym niezwykle obcy, chłodny, bezuczuciowy. Nie przywiązuje do siebie. Oglądamy go raz, drugi, trzeci nie po to, by poczuć ciepło, atmosferę, lecz po to, by zrozumieć, uchwycić, pojąć. „Incepcja” uderza w nasz umysł, nie w uczucia.


Zdawałoby się, że Nolan nie podaje nam nic nowego. Sny? Realność? To może „Matrix” lub „Avatar”, bo najwidoczniej ostatnim krzykiem mody jest zasypianie z jakimiś przewodami w głowie i nie tylko. Ale zakładając, że wszystko już było, sztuka polega nie na stworzeniu czegoś nowego (Choć niektórym to wciąż się udaje. Taaak, piję do Murakamiego), a stworzenie oryginalnego starego, o! Nolan odniósł sukces na tym polu. Pracował nad scenariuszem osiem lat (a legenda głosi, że pomysł powstał w jego głowie, gdy miał zaledwie 16 lat) i wydał na świat film, którego –  jeżeli oglądać go dla rozrywki – po prostu się nie zrozumie.

Załóżmy, że idee z naszej głowy nie znikają, wciąż są tam ukryte nawet wtedy, gdy śnimy. A gdyby tak ktoś chciał je wykraść? Okradanie banków, muzeów i prywatnych kolekcji znudziło się pożeraczom chleba filmowego. „Mission: Impossible” i Tom Cruise poszli pykać fajkę i oglądać zachód słońca, a my, ludzie współcześni, oglądamy; co by było gdyby ktoś próbował ukraść naszą ideę? Tylko sobie wyobraźcie, że macie pomysł na świetny interes, biznes, dzięki któremu zdobędziecie miliony! I nagle ktoś Wam go buchnie. Jak? Rzecz jasna, poprzez sen. Przystojny DiCaprio wkradnie się do waszej głowy, gdy będziecie smacznie spać i zabierze, co trzeba.
A by nie było nudno w owych snach się babrać, dodajmy jeszcze do filmu akcję, pistolety, strzelanki, pościgi i… facetów w garniturach 😉

Swoją drogą, niemal słyszę jak kochany papcio Freud przewraca się w swoim grobie. Nie od dziś wiemy, że sny są nielogiczne, niezrozumiałe, irracjonalne. To nasza podświadomość, ale pozbawiona twardego poczucia gruntu. U Nolana sny są aż nazbyt racjonalne i logicznie zbudowane (ze szkła i betonu tak na marginesie. I właśnie na to poszło 200 milionów?). Czepiam się, wiem. Ale chętnie zobaczę, jak Freud wali patelnią w głowę naszego reżysera.

Słowem, film zobaczyć warto. I nie raz, a dwa lub trzy. Pierwszy raz jest swoistym preludium, potem jest już epickość. Mój ulubiony DiCaprio (A tak, lubię go! Bo to jeden z nielicznych aktorów, który potrafi NAPRAWDĘ grać) niespecjalnie wymiótł w tym filmie, mógłby bardziej, ale po co, skoro skupiamy się tu na sen-rzeczywistość-sen. On po prostu zagrał super-złodzieja, który potrafi wkradać się do snów, do tego jest po przejściach oraz stanowi paradoksalny przykład hasła: „Dużo snu nie zaszkodzi”.

Poza tym mamy tu dokładną rozpiskę tego, jak do snu wejść, jak nie pomylić go z rzeczywistością, jak wejść do snu we śnie itp. itd. Można rzec, że „Incepcja” stanowi konkurencję dla instrukcji złożenia mebli VOX.
I aż miło, że wśród Zmierzchów, Harrych Potterów oraz innych łatwo strawnych,  przetwarzających mózg na galaretę produkcji, pojawia się taki film, po którym siedzisz i próbujesz ułożyć kwadraciki swojego umysłu w jedną logiczną całość.

Recenzja pierwotnie umieszczona i napisana dla http://www.czytac-nie-czytac.blogspot.com/

{youtube}66TuSJo4dZM{/youtube}