Trawa żółta i słomiana, kolory wyblakłe i przytłaczająca przestrzeń powodująca, że w bolesny, intensywny, prawie fizyczny, a jednocześnie nieuchwytny sposób odczuwa się swoją maleńkość. Dziwna jest ta wibrująca energia wypłowiałej, wietrznej, obcej krainy. Czy można być w środku, a jednocześnie na zewnątrz i obserwować siebie z daleka?
Boom na skandynawskie kryminały trwa! Na rynku pojawiają się coraz to nowe powieści z mroźnej Norwegii czy Szwecji, i choć dzięki temu fani i fanki prozy z dreszczykiem otrzymują większą możliwość wyboru, to ogrom literatury skandynawskiej ma też drugie dno. Mianowicie coraz trudniej jest przebić się przez warstwę kiepskich i przeciętnych książek, by dotrzeć do prawdziwych wisienek na torcie, których wbrew pozorom nie ma aż tak wiele. Pisarze, na których publikacjach widnieją reklamy zachwalające kunszt i liczba sprzedanych egzemplarzy, nie rzadko nie są warci swojej ceny. Jak sprawy mają się z nowym kryminałem Olle Lönnaeusa? Tego dowiecie się z recenzji.
Ogłoszono tegoroczną listę kandydatów i kandydatek do prestiżowej Międzynarodowej Nagrody Bookera. Tym razem w wyróżnionym gronie znaleźli się pisarze i pisarki mniej znani, za to tacy, którzy urzekli jury konkursowe eksperymentami z formą swoich powieści. Wyróżnieni twórcy i twórczynie pochodzą z aż 9 różnych krajów – rzadko zdarza się taka różnorodność. Co ciekawe, wśród nich tylko Marilynne Robinson była wcześniej laureatką nagród literackich – Orange Prize i National Book Critics Circle Award, zaś Aharon Appelfeld jest jedynym nominowanym wcześniej do Bookera. Jury wyraźnie postawiło więc na mniej znane nazwiska – dla nas, czytelników i czytelniczek, to świetna okazja do poznania twórczości nowych, zasługujących na uwagę autorów i autorek. A może kogoś z tej listy już znacie?
Choć uważam się za ogromną fankę kina, do niedawna nie miałam okazji uczestniczyć w całonocnym maratonie filmowym. Należę bowiem do osób, które idąc do kina za wszelką cenę starają się wybrać seans, na którym będzie jak najmniej ludzi. Ostatnie przygody z maratonem filmów Tarantino przekonały mnie, iż moje zachowanie ma solidne podstawy.
Żony polarników były dla swoich mężów niczym latarnie morskie. Nawet tysiące kilometrów od domu zdawali się słyszeć ich głosy przebijające się przez polarne burze, zachęcające by szli do przodu, dodające im sił w walce z naturą nawet wtedy, gdy szansa powrotu była nikła.
Jeanne Moreau, francuska aktorka teatralna i filmowa oraz piosenkarka, zasłynęła talentem, elegancją, niebanalną urodą i intrygującą osobowością; stała się jedną z najbardziej popularnych i najczęściej angażowanych gwiazd francuskiego kina.
Dwaj doświadczeni krytycy filmowi, reprezentujący różne pokolenia, swego czasu sporo rozmawiali o kinie. Z dyskusji tych wyrósł pomysł na książkę, będącą autorskim leksykonem filmowym. 13 po 13. Subiektywny remanent kina to pozycja, w której Lech Kurpiewski i Robert Ziębiński biorą na warsztat 338 tytułów i każdy z nich przydzielają do jednej z trzynastu kategorii. Miało być kontrowersyjnie i obrazoburczo. A jaki jest efekt?
Za sprawą wydawnictwa Bukowy Las Hobbit, czyli tam i z powrotem, klasyczna powieść fantasy kultowego pisarza J.R.R. Tolkiena, doczekał się wyjątkowej odsłony. Wyjątkowej nie tylko ze względu na budzącą szacunek oprawę, ale też dzięki pogłębionej analizie treści. Hobbit w tym wydaniu to znakomite wprowadzenie do świata opisanego później we Władcy Pierścieni czy Silmarillionie.
Dlatego na pytanie, czy w ogóle warto na „coś takiego” pójść, kiwam głową niczym piesek ustawiony w samochodzie. Dopiero kiedy ktoś pyta, dlaczego warto spędzić osiem do dziesięciu godzin w kinie, w czasie przeznaczonym na sen i regenerację organizmu, kiedy większość filmów można a) ściągnąć z Internetu, b) wypożyczyć z wypożyczalni, c) zobaczyć w kinie, zaczynam się głęboko zastanawiać. Bo właściwie, dlaczego warto?