Muszę się Wam do czegoś przyznać – zdarza mi się oceniać książkę po okładce… Gdyby obwolutę tej powieści zdobiła przepełniona namiętnością para – ona w przezroczystych tiulach i wymyślnych szarawarach, on w turbanie i kapciach z podkręconymi noskami – to na dłużej niż sekunda mój wzrok by na niej nie spoczął. Na szczęście grafik wymyślił prześliczną i przyciągającą wzrok kompozycję. Część żółtego filigranu pociągnięta jest delikatnie złotą farbą, a to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłym kolorem niebieskim, w rzeczywistości jest nasyconym turkusem kojarzącym mi się z magią obcej kultury. I wygląda naprawdę interesująco. Zaintrygowała mnie i nawet sugestie, że jest to jedynie niezwykle romantyczna historia nie zdołały mnie od przeczytania Żony sułtana odwieść. I bardzo się z tego cieszę. Powiedzenie, żeby nie oceniać książki po okładce nie zawsze się sprawdza.„Żona sułtana”, Jane Johnson – recenzja
Muszę się Wam do czegoś przyznać – zdarza mi się oceniać książkę po okładce… Gdyby obwolutę tej powieści zdobiła przepełniona namiętnością para – ona w przezroczystych tiulach i wymyślnych szarawarach, on w turbanie i kapciach z podkręconymi noskami – to na dłużej niż sekunda mój wzrok by na niej nie spoczął. Na szczęście grafik wymyślił prześliczną i przyciągającą wzrok kompozycję. Część żółtego filigranu pociągnięta jest delikatnie złotą farbą, a to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłym kolorem niebieskim, w rzeczywistości jest nasyconym turkusem kojarzącym mi się z magią obcej kultury. I wygląda naprawdę interesująco. Zaintrygowała mnie i nawet sugestie, że jest to jedynie niezwykle romantyczna historia nie zdołały mnie od przeczytania Żony sułtana odwieść. I bardzo się z tego cieszę. Powiedzenie, żeby nie oceniać książki po okładce nie zawsze się sprawdza.
Rytm życia w prowincjonalnych, kanadyjskich miasteczkach sprzed lat biegnie jednostajnie, a ludzie o oczach, które widziały już wszystko, ze spokojem przyjmują codzienność, którą z rzadka zaburzają odwiedziny obcych, kolejna śmierć, albo wkroczenie w dorosłość. Świat nie wstrzymuje wówczas oddechu, a milczące przyzwolenie społeczności każe przejść z tym do porządku rzeczy. A mimo to czas zdaje się czasem stawać w miejscu, banalne wydarzenia nabierają przełomowych znaczeń, nieplanowane gesty zmieniają całe życie. Raz za sprawą gry światła odbitego od okna, raz słowa wypowiedzianego w samą porę.
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie coś tak dziwnego, że aż wstyd będzie wam przyznać się do myślenia o takich głupotach. Dodajcie do tego kilka macek, baseballową czapeczkę założoną tyłem na przód (na jakąkolwiek część ciała), perukę à la Dolly Parton i kilka zawijających się dookoła tego parówek. Widzicie to? Bardzo prawdopodobne, że wyobraziliście sobie jedną z postaci opisanych w powieści Davida Wonga John ginie na końcu.
Wróciłem do pasieki. Czekali na mnie siedząc na progu. Zapytałem: gdzie Andriej? Jego ojciec podniósł z ziemi worek i powiedział: tu.
Tulija mówiła, że kiedy kochamy, to nie kochamy po prostu mężczyzny (…). Że zawsze chcemy kochać wszystko i wszystkich w jednej osobie. (…) Mówiła, że potrzebujemy wszystkiego od jednego człowieka (…), że zawsze tęsknimy do tego, by zjednoczyć wszystkie osoby w jednej, i że w końcu ta tęsknota pozostawia w cieniu samą miłość. (…) Po raz pierwszy zakochałam się w Ivo kiedy miałam sześć lat.
Skrzydła gniewu to drugi po
Na odwrocie okładki tego obszernego kryminału czytamy: Najtrudniejsze śledztwo detektywa Murdocha. Jest tak chyba w istocie, choć zdanie to zawiera więcej znaczeń, niż mogłoby się wydawać. Warto sięgnąć po tę książkę, aby przekonać się, jakie drugie dno kryje w sobie ten slogan.
Gombrowicz wielkim pisarzem był. Twórcę tego kalibru poznać można po podziale odbiorców, którego jest przyczyną. Pierwszy z obozów tworzą jego wyznawcy. Ci z kolei dzielą się na miłośników w pełni rozumiejących przekaz mistrza oraz na tych, którym w zupełności wystarcza widok szanowanego nazwiska wśród własnych, rzadko eksploatowanych zasobów książkowych. W opozycji do grona zwolenników stoją zawzięci krytycy. Arsenał przeciwników jest z reguły niezwykle bogaty, obejmuje on bowiem zarzuty wobec treści zawartych w publikacjach kontrowersyjnego autora, formy przez niego stosowanej, a nierzadko nawet życia prywatnego. Witold Gombrowicz zadowolił obie grupy odbiorców, wprowadzając swój Trans-Atlantyk na szerokie wody rynku wydawniczego. Dzieło zatonęłoby prawdopodobnie pod wpływem fali negatywnych komentarzy, gdyby nie pogotowie ratunkowe w postaci czytelników zachwyconych gombrowiczowską prozą.
Pogrom w przyszły wtorek to piąta już część cyklu opowiadającego losy komisarza Zygmunta „Zygi” Maciejewskiego. Najnowsza powieść Wrońskiego jest bezpośrednią kontynuacją Skrzydlatej trumny, w której nasz bohater trafia do ubeckiego więzienia.
Czytanie powieści Bartłomieja Biesiekirskiego przypomina układanie puzzli z pięćdziesięciu tysięcy elementów bez patrzenia na wzór. A kiedy w pocie czoła dopasowujemy kolejne fragmenty i naszym oczom w końcu ukazuje się rzeczony widoczek, analizujemy go szczegół po szczególe i możemy nareszcie zakrzyknąć: „aha!”. I jest to niewątpliwie okrzyk ulgi, bo w tej plątaninie wątków, podejrzanych, ofiar, niewyjaśnionych zbrodni z przeszłości oraz skomplikowanych relacji łączących bohaterów naprawdę trudno się rozeznać. Warto jednak przedrzeć się przez literackie chaszcze, dotrzeć do celu, pokiwać głową i pacnąć się w czoło. Bo autor bardzo umiejętnie wodzi czytelnika za nos. Sprytne to. Naprawdę sprytne.