Muszę się Wam do czegoś przyznać – zdarza mi się oceniać książkę po okładce… Gdyby obwolutę tej powieści zdobiła przepełniona namiętnością para – ona w przezroczystych tiulach i wymyślnych szarawarach, on w turbanie i kapciach z podkręconymi noskami – to na dłużej niż sekunda mój wzrok by na niej nie spoczął. Na szczęście grafik wymyślił prześliczną i przyciągającą wzrok kompozycję. Część żółtego filigranu pociągnięta jest delikatnie złotą farbą, a to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłym kolorem niebieskim, w rzeczywistości jest nasyconym turkusem kojarzącym mi się z magią obcej kultury. I wygląda naprawdę interesująco. Zaintrygowała mnie i nawet sugestie, że jest to jedynie niezwykle romantyczna historia nie zdołały mnie od przeczytania Żony sułtana odwieść. I bardzo się z tego cieszę. Powiedzenie, żeby nie oceniać książki po okładce nie zawsze się sprawdza.

Czytaj dalej

taniec-cieni Rytm życia w prowincjonalnych, kanadyjskich miasteczkach sprzed lat biegnie jednostajnie, a ludzie o oczach, które widziały już wszystko, ze spokojem przyjmują codzienność, którą z rzadka zaburzają odwiedziny obcych, kolejna śmierć, albo wkroczenie w dorosłość. Świat nie wstrzymuje wówczas oddechu, a milczące przyzwolenie społeczności każe przejść z tym do porządku rzeczy. A mimo to czas zdaje się czasem stawać w miejscu, banalne wydarzenia nabierają przełomowych znaczeń, nieplanowane gesty zmieniają całe życie. Raz za sprawą gry światła odbitego od okna, raz słowa wypowiedzianego w samą porę.

Czytaj dalej

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie coś tak dziwnego, że aż wstyd będzie wam przyznać się do myślenia o takich głupotach. Dodajcie do tego kilka macek, baseballową czapeczkę założoną tyłem na przód (na jakąkolwiek część ciała), perukę à la Dolly Parton i kilka zawijających się dookoła tego parówek. Widzicie to? Bardzo prawdopodobne, że wyobraziliście sobie jedną z postaci opisanych w powieści Davida Wonga John ginie na końcu.

Czytaj dalej

Tulija mówiła, że kiedy kochamy, to nie kochamy po prostu mężczyzny (…). Że zawsze chcemy kochać wszystko i wszystkich w jednej osobie. (…) Mówiła, że potrzebujemy wszystkiego od jednego człowieka (…), że zawsze tęsknimy do tego, by zjednoczyć wszystkie osoby w jednej, i że w końcu ta tęsknota pozostawia w cieniu samą miłość. (…) Po raz pierwszy zakochałam się w Ivo kiedy miałam sześć lat.

Stella ułożyła sobie życie: wyszła za mąż, urodziła syna, zdobyła pozycję w redakcji. Była niemal szczęśliwa, prawie zapomniała o przeszłości. Ale któregoś dnia on po prostu wrócił i kazał jej pamiętać za nich oboje. Jej przybrany brat, kochanek, jednym spojrzeniem zaprosił do miłości, do bólu, do śmierci.

Czytaj dalej

Gombrowicz wielkim pisarzem był. Twórcę tego kalibru poznać można po podziale odbiorców, którego jest przyczyną. Pierwszy z obozów tworzą jego wyznawcy. Ci z kolei dzielą się na miłośników w pełni rozumiejących przekaz mistrza oraz na tych, którym w zupełności wystarcza widok szanowanego nazwiska wśród własnych, rzadko eksploatowanych zasobów książkowych. W opozycji do grona zwolenników stoją zawzięci krytycy. Arsenał przeciwników jest z reguły niezwykle bogaty, obejmuje on bowiem zarzuty wobec treści zawartych w publikacjach kontrowersyjnego autora, formy przez niego stosowanej, a nierzadko nawet życia prywatnego. Witold Gombrowicz zadowolił obie grupy odbiorców, wprowadzając swój Trans-Atlantyk na szerokie wody rynku wydawniczego. Dzieło zatonęłoby prawdopodobnie pod wpływem fali negatywnych komentarzy, gdyby nie pogotowie ratunkowe w postaci czytelników zachwyconych gombrowiczowską prozą.

Czytaj dalej

Czytanie powieści Bartłomieja Biesiekirskiego przypomina układanie puzzli z pięćdziesięciu tysięcy elementów bez patrzenia na wzór. A kiedy w pocie czoła dopasowujemy kolejne fragmenty i naszym oczom w końcu ukazuje się rzeczony widoczek, analizujemy go szczegół po szczególe i możemy nareszcie zakrzyknąć: „aha!”. I jest to niewątpliwie okrzyk ulgi, bo w tej plątaninie wątków, podejrzanych, ofiar, niewyjaśnionych zbrodni z przeszłości oraz skomplikowanych relacji łączących bohaterów naprawdę trudno się rozeznać. Warto jednak przedrzeć się przez literackie chaszcze, dotrzeć do celu, pokiwać głową i pacnąć się w czoło. Bo autor bardzo umiejętnie wodzi czytelnika za nos. Sprytne to. Naprawdę sprytne.

Czytaj dalej