Czy są wśród was gracze lubiący realizm „do bólu”? Bo w dosłownie takim znaczeniu objawia się on w drugiej części gry Red Orchestra z podtytułem Bohaterowie Stalingradu. Czy to dobrze, czy źle – przekonajcie się, czytając naszą recenzję.
Jestem graczem wychowanym na Operation Flashpoint. Jestem z tego dumny i będę to przypominał na każdym kroku. Nie twierdzę, że nie lubię nawalanek w stylu Call of Duty, czy innego Battlefielda, bo one też sprawiają mi radość. Jednakże Flashpoint i późniejsza kontynuacja zwana Armą uczyła pokory i umiejętności. Gier przedstawiających rzeczywiste realia pola walki obecnie jest bardzo mało. Tworzą je najczęściej fanatycy dla fanatyków. Nie sztuką jest zabić kogoś z odległości dwóch metrów, sztuką jest nie dać się zauważyć żołnierzowi oddalonemu o kilkaset metrów, który jednym strzałem może zakończyć grę. Tego nauczył mnie Flashpoint i to otrzymuję też od Red Orchestry, ale w nieco innym wydaniu.
Dead island było zapowiedziane już w 2007 roku, jednak projekt został zatrzymany. U startu bierzącego roku, nikt nie spodziewał się że produkcja gry została wznowiona, a przez kolejne miesiące Polska firma Techland stopniowo będzie uchylała rąbka tajemnicy, wspierając tytuł licznymi reklamami i kontrowersyjnym trailerem, by w końcu we wrześniu ujrzał światło dzienne. Czy gra podołała? Przekonacie się po lekturze tej recenzji.