Potsdamer_platz_72Pełna akcji powieść ukazuje mroczną i przerażającą rzeczywistość Berlina po upadku muru: miasta składającego się z dwóch części, zalanego nowymi pieniędzmi, targanego skurczami zmian… A dla przestępczości zorganizowanej – pełnego możliwości.

Nowojorska rodzina mafijna podejmuje decyzję o zdobyciu wpływów w Niemczech. Staje się to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny największemu z konkurentów – mafii rosyjskiej. Tony, najmłodszy zabójca w historii rodziny, zostaje wysłany z poleceniem sterroryzowania i zmiękczenia przeciwnika. Udaje mu się wykonać zadanie, jednak przypadkowo dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku.

Incydent ten sprawia, że Tony postanawia odmienić swoje dotychczasowe życie. Szybko przekonuje się jednak, że ucieczka od świata przemocy i okrucieństwa jest niemal niemożliwa. Rozdarty pomiędzy lojalnością wobec mafii – jedynej rodziny, jaką miał – a swoimi uczuciami, próbuje nadaremnie balansować na granicy tych dwóch światów Czytaj dalej

gwat_frontTo miała być zwykła rozprawa sądowa w mieście Płocku, ale czy nią była? Czy to gwałt czy nie-gwałt? Czy to cnota czy nie-cnota? Pewien prokurator, trwale zainteresowany płcią piękną, w szczególności dociekliwą dziennikarką śledczą oskarża gwałciciela, osobiście dokumentując obronę własną. Zramolały sędzia prowadzi sprawę w sposób budzący oszołomienie i paraliż mowy. Dziennikarka podczas procesu rozmawia z własną broszką i rozpoznaje grecki profil dawnej sympatii, która umiała dobrze pływać. A w tle majaczą silne kanty i machloje wysoko postawionych urzędników i ich złotych dzieci – i wszystko to w uroczej atmosferze głębokiego PRL-u.

Tytuł: Gwałt
Autor: Joanna Chmielewska
Data wydania: lipiec 2011
Wydawca: Klin
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-62136-54-4
EAN: 9788362136544
Wymiary: 12,5×19,5 cm

 

 

Książka do nabycia już 15 lipca w sklepie internetowym Amazonka.pl

amazonka czarna

Historia czarówSensacyjna monografia przedstawiająca dzieje czarów, czarownic, czarowników i czarnoksięstwa, a także legend związanych z czarami i walką z diabłem od czasów najdawniejszych, aż po współczesne.

Magia jest jedną z cech charakterystycznych homo sapiens i ukształtowała się już w czasach prehistorycznych. Odgrywała ogromną rolę w starożytności, jeszcze większą w świecie islamu. Średniowieczna Europa zapisała okrutną kartę w historii czarnoksięstwa poprzez stosy, na których nieszczęsne kobiety czarownice płonęły aż do XVIII stulecia. Nawet nasze zdawałoby się racjonalne czasy nie są wolne od przesądów i zabobonów związanych z czarami. Czytaj dalej

Slonce sloncJest odległa przyszłość. Świat znany pod nazwą Virga to fulerenowy balon o średnicy trzech tysięcy mil, wypełniony powietrzem, wodą oraz dryfującymi kawałkami skał. Ludzie żyjący w jego wnętrzu zmuszeni są konstruować własne fuzyjne słońca oraz „miasta”, które kształtem przypominają ogromne, drewniane koła ze szprychami, wprawiane w ruch celem otrzymania wirówkowej namiastki grawitacji.

Młody, sprawny i zgorzkniały Hayden Griffin jest bardzo groźnym człowiekiem. Przybywa do Rushu, stolicy Slipstreamu, z jedną myślą: wywarcia krwawej zemsty na mordercach swoich rodziców. Jego celem jest admirał Chaison Fanning, dowódca floty Slipstreamu, który podbił dryfujące państwo Aerie, ojczyznę Haydena. Fakt, że chłopak spędził okres dorastania w różnych, mało bezpiecznych miejscach, nie wróży Fanningowi zbyt dobrze…

 

Czytaj dalej

immortals12Pojawił się nowy zwiastun superprodukcji fantasy osadzonej w klimacie greckiej mitologii w reżyserii Tarsema Singha pod tytułem „Immortals”. Główną rolę gra Henry Cavill, gwiazda „Dynastii Tudorów” i najnowszy Superman!

Bezwzględny król King Hyperion (Rourke) wiedzie swoją krwiożerczą armię przeciwko Grecji by zdobyć broń zdolną zniszczyć ludzkość. Wybrany przez bogów śmiertelnik Tezeusz (Cavill) musi stawić mu czoła. Na szali jest los zarówno ludzi, jak i bogów.

W obsadzie są także Mickey Rourke, Freida Pinto, John Hurt, Joseph Morgan, Kellan Lutz i Isabel Lucas.

Singh uważany jest za jednego z najoryginalniejszych wizualnie reżyserów w Hollywood. Sam stwierdził, że nie chce zrobić typowego filmu inspirowanego grecką mitologią. Wizualną inspiracją dla filmu „Immortals” są obrazy słynnego malarza znanego jako Caravaggio.

Premiera w USA odbędzie się 11 listopada 2011 roku. Czytaj dalej

bravePojawił się pierwszy zwiastun filmu animowanego wytwórni Pixar pt. „Brave”, której bohaterką jest szkocka ksieżniczka zmagającami się z przeciwnościami losu w świecie fantasy.

„Brave” będzie opowiadać o szkockiej księżniczce o imieniu Merida, która poprzez swoje lekkomyślne zachowanie znajdzie się w poważnych tarapatach. Będzie musiała walczyć o życie swojej matki oraz zmierzyć się z siłami natury, ciemności i magią.

Kelly Macdonald, Billy Connolly, Emma Thompson, Julie Walters, Kevin McKidd, Craig Ferguson i Robbie Coltrane są w obsadzie aktorów podkładających głosy.

Przez sześć lat jako reżyserka projektem zajmowała się Brenda Chapman, którą następnie zastąpił Mark Andrews.

Premiera zaplanowana została na 22 czerwca 2012 roku.

{youtube}tYg0VgPy6Uk{/youtube}

Słodkie latoWyjątkowo upalne lato sprawiło, że na Gotlandię ściągają tłumy turystów. Ogromnym szokiem dla letników odpoczywających na jednym z campingów jest morderstwo dokonane z nietypowej broni na jednym z gości. Ofiarą jest najzwyklejszy z pozoru obywatel i drobny przedsiębiorca Peter Bovide. Śledztwo prowadzone przez komisarza Knutasa i jego zastępcę Karin Jacobsson przebiega wielotorowo i wymaga międzynarodowej współpracy.
Z biegiem czasu okazuje się bowiem, że ofiara była uwikłana w nielegalne formy zatrudniania pracowników zagranicznych oraz być może w równie niezgodny z prawem handel alkoholem. Dochodzenie jest niezwykle trudne i początkowo niezbyt owocne. Analiza różnych wątków każdorazowo doprowadza bowiem policjantów na ślepy tor. Kolejnym wstrząsem dla śledczych staje się drugie morderstwo, popełnione kilka tygodni później przez najwyraźniej tego samego sprawcę.

Czytaj dalej

wyprawaAkcja powieści rozgrywa się w szesnastowiecznej Hiszpanii. Były to czasy gdy Inkwizycja niemalże każdemu ponadprzeciętnie inteligentnemu dziecku przypisywała konszachty z diabłem.

Właśnie taki los spotkał trzynastoletniego Gonzalo Porrasa, późniejszego skrybę – Lo Scrittore. Rodzice pragnąc uchronić go przed szponami Inkwizycji zdecydowali się, wysłać syna na drugą stronę Atlantyku, do Nowego Świata. W ten sposób Gonzago dotarł do Królestwa Inków – Peru, gdzie też rozpoczęła się jego niezwykła przygoda.

Bohater dzięki swoim ponadprzeciętnym zdolnościom lingwistycznym szybko opanował język tamtejszych Indian. Staje się to jednak przyczyną dla której wbrew własnej woli zostaje wcielony do hiszpańskiej armii w roli tłumacza. Przemierzając kraj z okupantami, jest świadkiem aktów gwałtu i mordów rdzennej ludności i nie znającej granic chciwości hiszpańskich żołnierzy oraz dominikańskich misjonarzy.

Czytaj dalej

funky_sam_przeciw_wszystkimZa kilka dni, 9 czerwca, do sprzedaży trafi nowe wydanie komiksu FUNKY KOVAL. SAM PRZECIW WSZYSTKIM!

Drugi rozdział przygód kosmicznego detektywa!

Funky Koval, pracownik agencji Universs, wypowiada wojnę potężnej korporacji Stellar Fox. Aby zwyciężyć, zmuszony jest działać poza prawem. Ale groźniejszymi od Stellar Fox przeciwnikami Kovala w walce o losy ludzkości są Drolle. Poza jednym sympatycznym egzemplarzem spotkanym na DB 4.

Do czego dążą, w co grają tajemniczy kosmici?!

Czytaj dalej

KillingKiedy Bono i U2 sięgali po światową sławę i gwiazdorstwo, ich szkolny przyjaciel Neil torował sobie drogę w przeciwnym kierunku. Kiepskie dragi, dziwaczny seks, jeszcze dziwniejsze fryzury. Ale czasem to właśnie frajerzy mają do opowiedzenia najciekawsze kawałki.
Killing Bono to historia prawdziwa.

Gościnnie na kartach książki wystąpią: papież, Bob Dylan i cała galaktyka sław.

„W szkole byłem fanem Neila McCormicka. Był o wiele bardziej cool niż ja, do tego komponował fajne piosenki i sądziłem, że byłaby z niego pierwszorzędna gwiazda rocka. Okazało się, że myliłem się co do tego ostatniego. A teraz napisał świetną książkę. „
Bono

„Jest to najlepsza książka o człowieku, który próbuje zostać kimś w branży muzycznej, jaką czytałem. „
Sir Elton John

NEIL McCORMICK, felietonista Daily Telegraph, publikował w wielu brytyjskich tytułach prasowych, takich jak GQ, Marie Clare, The Sunday Times oraz The Observer. Mieszka w Londynie.

Wstęp

W szkole byłem fanem Neila McCormicka. Był o wiele bardziej cool niż ja, do tego komponował fajne piosenki i sądziłem, że byłaby z niego pierwszorzędna gwiazda rocka. Okazało się, że myliłem się co do tego ostatniego. A teraz napisał świetną książkę. Nieco mnie przyhamowała, dała do myślenia… aż mnie przeszedł dreszcz. Pewnie wielu czytelników skrzywi się podczas lektury i z pewnością jednym z nich jestem ja. Możecie sobie wyobrazić, że jest mi trudno polubić książkę
taką jak ta – straszliwie drze ze mnie łacha – ale jest niezwykle zabawna i bardzo poruszająca. Rozpoznaję siebie w jego prozie, a to nieczęste. Nadzwyczajna oraz pociągająca jest jego szczerość i ta powaga unosząca się nad wszystkim, co opisuje i, co więcej, nigdy nie brak mu pasji. Umiejętność pisania o ważnych sprawach w lekki sposób jest prawdziwym darem Neila. W książce znajduje się kilka wątków, ocieramy się o trudne rzeczy, ale odbijają się one od nas jak duże piłki
plażowe. I prawdziwie zadziwiające jest, że piosenki, które napisał, zacytowane w książce, dzwonią jak dzwony, a przecież nawet nie można usłyszeć ich melodii. Aspiracje tego pechowego bohatera są fantazją jedynie do chwili, kiedy przeczytacie te teksty. A wtedy zdacie sobie sprawę, że nie czytacie o gościu, który myśli, że byłby niezłą gwiazdą rocka. On naprawdę wierzy w to, co niegdyś powiedział Marlon Brando w filmie Na nabrzeżach… „Mogłem być kimś więcej”.

Bono

Prolog

Zawsze wiedziałem, że zostanę sławny. Gdy w wieku siedemnastu lat ukończyłem szkołę, z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów zaplanowałem, jak będzie wyglądało moje życie. Założę kapelę rockową, nagram kilka epokowych albumów, będę dawał pełne efektów specjalnych, zrywające czapki z głów koncerty na największych stadionach świata i w efekcie zostanę
uznany za najwspanialszą gwiazdę swojej ery. No i, po drodze, zaangażuję się we wszystko, co możliwe: będę kręcił filmy, łamał serca, zakumpluję się ze swoimi idolami… aha, jeszcze coś – będę promował pokój na świecie, nakarmię biednych i przy okazji uratuję planetę. Pewnie myślisz, że to kolejne nastoletnie rojenia aroganckiego durnia marzącego o wszechmocy. I faktycznie, wielu takich pomyleńców krążyło wtedy wokół mnie, przekonując, że to właśnie im się uda. Ale nie miałem zamiaru rezygnować, zniechęcony przez tych zwyczajnych śmiertelników zazdrosnych o mój talent. Bo wiedziałem gdzieś tam, głęboko wewnątrz, w samym sercu mojego jestestwa, że to nie był kolejny sen bez pokrycia. To było moje przeznaczenie… A jednak. Z trzydziestoma pięcioma wiosnami na karku, siedziałem w obskurnym, nieogrzewanym, udającym biuro małym lokalu nad księgarenką na Picadilly. Patrzyłem, jak krople deszczu spływają po jedynym, ponurym oknie, zastanawiając się, co poszło nie tak. Chciałem zostać gwiazdą rocka, a skończyłem jako rockowy krytyk. Jakby tego było mało, cierpiałem na złośliwą odmianę pisarskiej blokady ujawniającej się wtedy, gdy wisiało nade mną widmo upływającego terminu na oddanie tekstu, a pierdolony telefon wydzwaniał od rana. Na linii wisiał sztab PR-owców, nagabując mnie o jakieś gówniane zespoliki, których potajemnie nienawidziłem za to, jak przypuszczam, że wszystkie były sławniejsze ode mnie. Odbieranie telefonów dawało mi chociaż wymówkę, żeby odrywać się od pisania mojej rubryki.
– Lepiej, żeby to było coś dobrego – rzuciłem do słuchawki.
– Mówi twoje sumienie – powiedział grobowym głosem mój rozmówca.
Jego wyniszczony akcent rodem z Dublina przesycony był dymem, białymi nocami i dobrymi winami.
– Bono – powiedziałem, rozpoznając, kto dzwoni.
– Możesz próbować, ale i tak się nie ukryjesz – zaśmiał się.
– Biorąc po uwagę to, jak się czuję, nie sądzę, bym dał radę uciec – westchnąłem.
Faktycznie, dzwonił Bono: legenda rocka, międzynarodowa gwiazda, wędrowny ambasador pokoju na świecie i (choć zapewne nie umieszcza tego w swoim CV) mój szkolny kolega ze szkoły średniej Mount Temple.
– Gdzie jesteś? – zapytałem, nasłuchując, jak echo dzielącej nas odległości odbijało się od linii telefonicznej.
– Miami – odparł. – Piaskownica Ameryki. Byłeś tu kiedyś? Nawet gangsterzy wyglądają jak projektanci mody. A może to projektanci wyglądają jak gangsterzy. Czasem trudno stwierdzić…
Był kiedyś taki czas, gdy obaj byliśmy wokalistami w szkolnych kapelach, graliśmy w każdej dublińskiej melinie, przekonani, że wbrew wszystkiemu jesteśmy wybrańcami skazanymi na sukces. Obracaliśmy się w różnych kręgach. Ja pisałem do gazety. On był materiałem na wiadomości. Ale od czasu do czasu, kiedy sobie o mnie przypomniał, Bono dzwonił nagle, bez uprzedzenia, by nakarmić mnie nowymi opowieściami o swoich przygodach w stratosferze gwiazdorstwa.
– Wczoraj wieczorem poszedłem do klubu – zaczął, przestawiając się na tryb gawędziarski; jego głos przeszedł w intymny szept. – Wyglądałjak wyjęty żywcem z Człowieka z blizną, ale, jak już mówiłem,może to jakaś moda. Faceci z wąsami obwieszeni modelkami, wiesz, o co chodzi? Wszyscy kurzyli gigantyczne cygara, mężczyźni i kobiety, wszędzie kłęby bieli. Kółka z dymu unosiły się pod sufitem. Jest coś w pięknej kobiecie z cygarem, mocna kombinacja, co nie?
– Dopóki nie pocałujesz którejś i nie odkryjesz, że smakuje, jakbyś lizał popielniczkę – zabełkotałem.
– Aleś ty romantyczny – odpowiedział Bono. – No więc zaprowadzili mnie do tego pokoiku na tyłach, a tam było pełno małych szufladek, od podłogi do sufitu, całe setki. A każda z nich ma małą plakietkę z nazwiskiem: Schwarzenegger, Stallone… Madonna!Wiesz, ci wszyscy słynni palacze cygar! Czułem się jak w środku humidora przez te zachomikowane,
nielegalnie importowane z Kuby cygara, trzymane w idealnej temperaturze i wilgotności, czekające na swoich właścicieli,
którzy mogą wpaść w każdej chwili na dymka. Szukałem też nazwiska Prezydenta, byłem pewien, że ma tam swoją szufladkę. Po prostu esencja Miami. Całe miasto jest jak kolorowy katalog amerykańskiego snu. No i wtedy widzę – to ci się spodoba, Neil – pudełko z nazwiskiem Sinatra! Francis Albert! Trzymają miejsce dla niego, zajebiste, co?
Kiedy go słuchałem, wydając z siebie zachęcające do kontynuowania wywodu dźwięki, obserwowałem gołębia taplającego się w kałuży, która zebrała się na zewnętrznym parapecie, zaraz za moją gnijąca ramą okienną. Miami wydawało mi się odległe. Bono brzmiał jak zamroczony, choć szczęśliwy po całej nocy na parkiecie, ale we mnie wzbierało dziwne uczucie, w piersi wirowały mi przeciwstawne emocje. Fajnie, że Bono do mnie zadzwonił. Czułem się mile połechtany. Lubiłem i podziwiałem tego faceta bardziej niż kogokolwiek i kiedykolwiek. Czemu więc jego głos miał moc, która wbijała mi prosto w serce ostrze niepewności?
– Pomyślałem o tobie, bo zawsze byłeś wielkim fanem Franka – mówił Bono. – W sumie sam w to jeszcze nie wierzę, ale zaśpiewałem z Prezesem w duecie! I to było to. Coś pękło mi w głowie.
– Stop! – wyplułem. – Wystarczy! To ja powinienem zaśpiewać z Frankiem Sinatrą! Kim on dla ciebie jest? Kolejnym sławnym skalpem! Kocham Franka Sinatrę. Zostaw go w spokoju! Może teraz mi jeszcze powiesz, że poprosili cię, byś zagrał Jamesa Bonda? Zapadła chwila nieznośnego milczenia, potem Bono się zaśmiał.
– Właściwie to The Edge i ja napisaliśmy do nowego Bonda kawałek dla Tiny Turner.
– A, spierdalaj! – wypaliłem. – Z tobą jest taki problem, że zrobiłeś już to wszystko, co ja sam zawsze chciałem zrobić. Czuję, jakbyś żył moim życiem.
Z drugiej strony znowu odpowiedział mi śmiech.
– Jestem twoim sobowtórem – powiedział Bono. – Jeśli chcesz dostać swoje życie z powrotem, musisz mnie zabić.
A to dopiero myśl… Kiedy odłożyłem słuchawkę, zacząłem rozmyślać. Czy Bono naprawdę był moim złym bratem bliźniakiem? A może to ja byłem jego? Ścieżki naszych karier rozeszły się dość wcześnie i oddalały się stopniowo od siebie. Kiedy on został wyniesiony na ołtarze sławy i fortuny, ja pikowałem w głębiny anonimowości. Rock’n’rollowy wyrzutek, który zostawił po sobie jeden jedyny marginalny wpis w historii popu – jako pierwsza osoba, która odeszła z U2. O tak. Nie wspominałem o tym, prawda? Ale dojdziemy i do tego.Być może byłem yang dla yin Bono. Mrocznym elementem równoważącym jego sukces i powodzenie, absorbującym jego pecha i utracone szanse, które chyba nigdy nie zastąpiły mu drogi. Z gęsto zastawionych książkami półek ściągnąłem mocno już podniszczony egzemplarz Oxfordzkiego słownika języka angielskiego w twardej
oprawie. Sobowtór: odbicie żywej osoby; widmo, zjawa.
– A więc to ja – pomyślałem.
Widmowe odbicie wszystkiego, czym kiedykolwiek chciałem być; a to „wszystko” zamykało się w osobie faceta, z którym chodziłem do szkoły. Okrutne, co nie?
– Bono musi umrzeć! – wklepałem na klawiaturze swojego komputera. Powiększyłem, czcionka rozmiar 72, i wydrukowałem. Wyglądało nieźle. Znałem paru gości, którzy nosiliby to na koszulce.
– Ja, Bono – dopisałem.
Może udałoby mi się sprzedać tę historię do The National Enquirer.
– Bono ukradł moje życie.
Co nie oznacza, że kompletnie nic nie osiągnąłem. Gdzieś tam, głęboko wewnątrz, czułem, że coś znaczę. Ale, w oślepiającym blasku niesamowitej sławy, moje małe, szare sukcesy nie znaczyły nic. Mogły być jedynie przypisami w opowieści o kimś innym. Pozwólcie mi więc zacząć raz jeszcze, od początku. Wbrew temu, co można wyczytać w innych źródłach, nie próbuję stylizować się na gościa podobnego do Pete’a Besta, nie jestem dla U2 tym, kim on był dla Beatlesów: facetem, który stracił szansę, by kosić kasę. Ale zdaję sobie sprawę, że w oficjalnej biografii zespołu Unforgettable Fire stoi to jak byk, czarno na białym. W czwartym rozdziale autor, Eamon Dunphy, informuje czytelników, że na pierwsze faktyczne spotkanie zespołu, który później przekształci się w U2, Bono „przyszedł z innym uczniem Mount Temple, Neilem McCormickiem, który, jak każdy z obecnych, chciał zostać gitarzystą”. Jednak po zagraniu kilku smutnych interpretacji rockowych standardów, włączając w to „Brown Sugar” i „Satisfaction”, „Neil zdecydował, że spasuje”. Owa raczej trywialna opowiastka podąża za mną gdziekolwiek pójdę i jest przyczynkiem do dalszych biograficznych zgadywanek. Nadal wzdrygam się, kiedy widzę w druku przy swoim nazwisku dopisek „członek pierwszego składu U2” albo jeszcze gorsze „eks-U2”, jakby chwilą zdolną zdefiniować całe moje życie był moment, gdy jeszcze jako uczniak, wylazłem nadąsany z sali prób. Więc proszę, przeczytajcie te słowa z należytą uwagą: nie było mnie tam, a nawet gdybym był, wszelakie ambicje zostania gitarzystą rodzącego się składu zostałyby z pewnością zduszone w zarodku, ponieważ nie umiałem zagrać nic więcej poza trzema akordami na hiszpańskiej gitarze mojego ojca. I nawet nie byłem pewien, co to były za akordy. Ale gdy drukują coś wystarczająco często, staje się to prawdą, a przynajmniej zostaje uznane za oficjalną wersję wydarzeń. Myślę, że
nawet członkowie U2 w to wierzą. Takie wrażenie odniosłem, kiedy wreszcie poleciałem do Miami jako gość zespołu podczas ich trasy w 2001. Na jednej z imprez, po koncercie, PaulMcGuinness, menedżer zespołu, przedstawiał mnie wszystkim jako dawnego członka U2. Fakt, że wychowanek jego kapeli był teraz krytykiem muzycznym konserwatywnej brytyjskiej gazety The Daily Telegraph, zadziwiał go niezmiernie. Była tam też nadąsana i przepiękna Andrea Corr, która jakimś cudem wyglądała jeszcze goręcej niż zwykle, trzymając w jednej ręce Guinessa, a w drugiej papierosa.
– Naprawdę odszedłeś z U2? – zapytała, a w jej głosie słychać było podziw.
– Powiedziałem Bono, że zespół jest zbyt mały dla nas dwóch – odparłem. – Jeśli zostałbym z nimi, wtedy dopiero mogliby osiągnąć prawdziwy sukces. (No co? A co miałem powiedzieć najpiękniejszej kobiecie w Irlandii? Że ta historyjka to błąd drukarski?)
– Co czujesz, widząc ich na scenie? – dopytywała. –Myślisz czasem, że mógłbyś tam być razem z nimi? Wbiła szpilę głęboko.
Rozejrzałem się po pokoju zatłoczonym znajomymi twarzami. W kącie siedział Lenny Kravitz wyglądający jak nadczłowiek rocka w tym swoim sztucznym futrze, zupełnie niepasującym do panującego klimatu. Nie sposób było dostrzec wyrazu jego twarzy, ukrytej nieustannie za niemożliwymi do przejrzenia okularami przeciwsłonecznymi z lustrzanymi szkłami. Przy nim cichutko przycupnął ktoś, kto wyglądał jak facet z ekipy odpowiadający za telefony komórkowe. Lenny wyciągał
rękę i nagle w cudowny sposób pojawiał się w niej błyszczący, metaliczny aparat. Kiedy kończył rozmowę, ponownie wyciągał rękę, a telefon znikał w kieszeni pomagiera. Elvis Costello, byt z drugiego końca rockowego uniwersum, zażywny okularnik ubrany, jakby wrócił z przeszpiegów w pobliskim lumpeksie, wytarł sobie spoconą twarz i pogrążył się w muzycznej dyskusji z łysym producentem, Brianem Eno. Byli obecni starzy przyjaciele zespołu, tacy jak wybitnie utalentowany wokalista, autor piosenek i chodzące dzieło sztuki, Gavin Friday (którego ramię przykleiło się do jednej z pięknych sióstr Corr) i zawsze opanowana rzeczniczka prasowa, Regine Moylett. Był też Lord Henry Mountcharles, irlandzki arystokrata w czerwonym blezerze, który, nieźle już wstawiony, wszczął dyskusję z niepokojąco wyzywającym dekoltem jednej z tutejszych plażowiczek. Malutka, ale perfekcyjnie ukształtowana supermodelka, Helena Christensen, wciśnięta
w zwiewną letnią sukienkę, przemknęła obok mnie. Christy Turlington prezentowała się równie olśniewająco, prężąc się w drugim końcu pokoju. Byli też członkowie ekipy technicznej U2, menedżerowie, znajome twarze z Dublina – choć wiele z nich było czerwonych i napuchniętych po tych kilku dniach wystawiania się na słońce Miami. Były żony, partnerki, dzieci. Była też zbieranina opalonych i nienagannie wystrojonych lokalnych osobistości, które jakimś cudem zdobyły plakietki pozwalające na wejście za kulisy. Na piętrze, w ogromnej sali balowej, impreza rozkręciła się już na dobre. Przygrywał, kręcąc płytami, sam DJ Paul Oakenfeld. Skąpo odziane kelnerki roznosiły darmowe drinki setkom regularnych bywalców, zwyczajnym VIP-om jakich wielu. Ale to właśnie w tym miejscu gromadzili się wszyscy wtajemniczeni, skłębieni gdzieś w ciasnym korytarzu
za sceną, wygrzewając się w ciepłym blasku U2. Bono, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen – czterech członków
U2 – krążyli po sali. Spoceni i wyczerpani po dwugodzinnym, wymagającym występie, łaskawie przyjmowali pełne uznania pochwały od tego tłumu składającego się ze sław, rodziny, przyjaciół, kolegów, pasożytów i pochlebców. Patrzyłem na to wszystko, zastanawiając się, gdzie ja sam pasuję. To było życie, o którym marzyłem całymi latami, ale byłem tutaj tylko dlatego, że przypadkiem kogoś znałem. Zobaczyłem, że Bono na mnie zerka. Jak zwykle był w centrum uwagi: zarówno gwiazdy rocka jak i supermodelki chłonęły każde jego słowo. Mrugnął do mnie i uśmiechnął się. Właściciel zamku Slane, w którym U2 nagrało „Unforgettable Fire” oraz DVD „Go Home” – przyp. red. Pamiętam rozmowę, którą przeprowadziliśmy pewnej nocy, wiele, wiele lat temu. Mówiliśmy o pierwszym występie U2, na który składały się same covery, a za scenę służyły ustawione wMount Temple szkolne stoliki pozlepiane taśmą klejącą.
– Ten koncert zmienił moje życie – przyznałem.
– Moje również! – odpowiedział podekscytowany.
Różnica polegała na tym, że jego życie zmieniło się na lepsze.

Tytuł oryginału: Killing Bono
Przekład: Bartosz Czartoryski
Cena detaliczna (drukowana na okładce): 35,90 zł., VAT 5 %
Premiera: 13.06.2011
ISBN: 978-83-7674-109-3
EAN: 9788376741093 Oprawa: miękka
Stron: 380
Format: 145/205
Redakcja: Sonia Miniewicz
Gatunek: biografia, literatura faktu