
Wolność po białorusku: „Żywie Biełaruś!” (2012) – recenzja

O czym konkretnie mówię?
Komentarzem tyleż ciekawym, że dotyczącym zjawisk bardzo dynamicznych, których tempo zmian stale przyspiesza, zmieniając się w nieustanny wyścig – przegrany odpada i przestaje liczyć się w jakiejkolwiek rozgrywce. Reżyser w filmie rozrysowuje ten problem na dwóch płaszczyznach: z jednej strony pokazuje mechanizm bullingu nowej ery, w której pięść i wyzwiska zastąpiły komentarze na Facebooku i YouTube. Witamy w czasach paranoi i odłączenia, medialnej zawieruchy, gdzie zostaniesz zredukowany do krótkiego filmiku, w którym umierasz w kiblu w dyskotece. Porażka przestała być prywatną sprawą – zamieniła się w popularnego newsa, przesyłanego mailem. Szkoda tylko, że motyw ten pojawia się ledwie na moment, spinając Sale samobójców czymś na kształt autotematycznej klamry.
Można by pomyśleć, że twórcy poszli po rozum do głowy i zamiast tworzyć kolejne warianty opowieści o Kopciuszku zakochanym w księciu… to znaczy szefie gigantycznej firmy zajmującym się głównie podrywaniem Kopciuszków, postanowili skorz
ystać z gotowego scenariusza. Może i lepszy odgrzany kotlet niż świeże błoto?