WodaWampir, polski słoń i Christom Waltz

Zaczyna się od kaleczącego język polski Roberta Pattisona, któremu w tym dziele wtóruje para aktorów wcielających się w filmowych rodziców Jacoba Jankowskiego. Młody student ostatniego roku weterynarii, obsypany pocałunkami przez zdenerwowaną matkę i pokrzepiony przez ojca pamiętnymi słowami: „Poewocenija, Jakub”, udaje się na finałowy egzamin. Już na miejscu, w uczelnianej sali, szykuje się do rozwiązania najważniejszego w swoim życiu testu. Wtedy przekazana mu zostaje wiadomość o tragicznym wypadku samochodowym.

Osierocony Jacob, pozbawiony środków do życia, zmuszony do wyprowadzenia się z rodzinnego domu (ten został przejęty na poczet długów ojca), rzuca studia i pod wpływem impulsu wskakuje do pędzącego pociągu. W ten oto sposób dołącza do cyrku Braci Benzinich, gdzie przygarnia go Wielbłąd, czyli nadużywający alkoholu pan Górski (historia rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, w roku 1931, a więc w czasie prohibicji). To właśnie w rozmowie z nim Robert Pattison, czyli Jacob, zapytany o to, czy jest Polakiem, odpowiada: „Tjak troszkie”. Pochodzenie głównego bohatera, w oczach polskich widzów, w efekcie wzbogaca film o świetny wątek komediowy (jak nie śmiać się z walczącego z polszczyzną Waltza?).

Jednakże nie to stanowi clou „Wody dla słoni”. Przede wszystkim jest to świetnie opowiedziana historia w starym stylu, podobnie jak „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” czy „Australia”, nawiązujący do obrazów sprzed lat. Reżyser, Francis Lawrence („Constantine”, Jestem legendą”) przenosi widzów w czasy prohibicji i kryzysu finansowego, pokazuje ludzi, którzy nie mają nic, a jedynie żyją ułudą, że jutro będzie inaczej. Wrażenie robi piękna scenografia, doskonale uchwycona w zdjęciach Rodrigo Prieto. Całości dopełnia klimatyczna muzyka.

Trudno jednak określić, ile z tej magii jest zasługą Christopha Waltza. Po oscarowej roli w „Bękartach wojny” aktor ten powraca w kolejnej doskonałej kreacji. Kierujący cyrkiem August, mąż Marleny (Reese Witherspoon), stanowi o sile całego filmu. To on jest bijącym sercem tej opowieści. Przerażający, nieobliczalny, wyrachowany, szalony – Watlz sprawia, że historia miłości Marleny i Jacoba nas porusza. Jego gra z nadwyżką rekompensuje widzom bardzo przeciętne kreacje Witherspoon (całkowicie bez charakteru) i Pattisona (lepiej niż z serii „Zmierzch”, ale wciąż nie jest wyróżniającym się aktorem). Do historii kina przejdzie mistrzowskie ujęcie, w którym kamera na zbliżeniu robi łuk, od prawego do lewego profilu Augusta, i choć zmiana mimiki twarzy Watlza jest minimalna, w kilka sekund znika szczery uśmiech, a pojawia się przerażająca maska zdolnego do wszystkiego potwora. Chapeau bas!

„Woda dla słoni” była więc dla mnie olbrzymim, pozytywnym zaskoczeniem, bo po obrazie reklamowanym buźką Roberta Pattisona nie spodziewałem się zbyt wiele. Na szczęście Lawrence udźwignął tę wielką, piękną opowieść. No i miał nieocenione wsparcie Christopha Waltza, który po raz kolejny upomina się o wyróżnienie Akademii.

{youtube}_6b2XhXkPpg{/youtube}