Zaczyna się od kaleczącego język polski Roberta Pattisona, któremu w tym dziele wtóruje para aktorów wcielających się w filmowych rodziców Jacoba Jankowskiego. Młody student ostatniego roku weterynarii, obsypany pocałunkami przez zdenerwowaną matkę i pokrzepiony przez ojca pamiętnymi słowami: „Poewocenija, Jakub”, udaje się na finałowy egzamin. Już na miejscu, w uczelnianej sali, szykuje się do rozwiązania najważniejszego w swoim życiu testu. Wtedy przekazana mu zostaje wiadomość o tragicznym wypadku samochodowym.
Jednakże nie to stanowi clou „Wody dla słoni”. Przede wszystkim jest to świetnie opowiedziana historia w starym stylu, podobnie jak „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” czy „Australia”, nawiązujący do obrazów sprzed lat. Reżyser, Francis Lawrence („Constantine”, Jestem legendą”) przenosi widzów w czasy prohibicji i kryzysu finansowego, pokazuje ludzi, którzy nie mają nic, a jedynie żyją ułudą, że jutro będzie inaczej. Wrażenie robi piękna scenografia, doskonale uchwycona w zdjęciach Rodrigo Prieto. Całości dopełnia klimatyczna muzyka.
Trudno jednak określić, ile z tej magii jest zasługą Christopha Waltza. Po oscarowej roli w „Bękartach wojny” aktor ten powraca w kolejnej doskonałej kreacji. Kierujący cyrkiem August, mąż Marleny (Reese Witherspoon), stanowi o sile całego filmu. To on jest bijącym sercem tej opowieści. Przerażający, nieobliczalny, wyrachowany, szalony – Watlz sprawia, że historia miłości Marleny i Jacoba nas porusza. Jego gra z nadwyżką rekompensuje widzom bardzo przeciętne kreacje Witherspoon (całkowicie bez charakteru) i Pattisona (lepiej niż z serii „Zmierzch”, ale wciąż nie jest wyróżniającym się aktorem). Do historii kina przejdzie mistrzowskie ujęcie, w którym kamera na zbliżeniu robi łuk, od prawego do lewego profilu Augusta, i choć zmiana mimiki twarzy Watlza jest minimalna, w kilka sekund znika szczery uśmiech, a pojawia się przerażająca maska zdolnego do wszystkiego potwora. Chapeau bas!
„Woda dla słoni” była więc dla mnie olbrzymim, pozytywnym zaskoczeniem, bo po obrazie reklamowanym buźką Roberta Pattisona nie spodziewałem się zbyt wiele. Na szczęście Lawrence udźwignął tę wielką, piękną opowieść. No i miał nieocenione wsparcie Christopha Waltza, który po raz kolejny upomina się o wyróżnienie Akademii.