NacjaTerry Pratchett znany jest przede wszystkim z opowieści ze Świata Dysku. Ktoś jeszcze mógł się zetknąć z powieściami ze świata Nomów czy nawet z „Kotem w stanie czystym”. Śmiem jednak twierdzić, że „Nacja” będzie zaskoczeniem dla wielbicieli pisarza – głównie dlatego, że jej podstawą nie jest humor czy ironia, ale piękne marzenie człowieka, który chciałby naprawić świat.

Rzecz dzieje się w świecie równoległym, ale jakże podobnym do naszego. Świat podzielony jest między mocarstwa, które walczą między sobą o wpływy, grubymi kreskami dzieląc mapy na tereny „moje”, „jeszcze nie moje” i „prawie moje”, w ogóle nie uwzględniając zdania osób zamieszkujących daną ziemię. Czasy podboju terytorialnego, wielkich żaglowych okrętów i klimat rodem z powieści Juliusza Verne, do którego mam wielki sentyment. W takich oto realiach wybucha zaraza, która dziesiątkuje ludzkość, a losy świata rozstrzygną się na małych wysepkach, zagubionych gdzieś na oceanie.


Zaczęłam czytać niejako z nastawieniem na parodię „Galapagos” Vonneguta, jednak bardzo szybko przekonałam się, że tym razem Pratchett nie sięga do kultury po to, żeby ją wywrócić na drugą stronę, postawić na głowie i doprowadzić czytelnika do głębokiego rechotu. Historia – momentami uroczo naiwna, jakby przeznaczona dla młodszego czytelnika, miejscami zaskakuje głębią i powagą. Oto Mau, jedyny pozostały przy życiu członek plemienia zamieszkującego malutką wysepkę Nację, musi na nowo nauczyć się żyć, ale przede wszystkim musi pogodzić się ze swoimi bogami i sumieniem. W dodatku na jego wyspie zamieszkuje dziwna dziewczynka-duch, która przybyła na wielkim okręcie spodniowców i – tak, jak on – została zupełnie sama (nie licząc papugi, która klnie jak szewc).

Początkowe próby zrozumienia siebie nawzajem, mozolna odbudowa świata, który odszedł, zwyczaje, wierzenia, mające – o dziwo – podstawy naukowe; to wszystko składa się na ciepłą opowieść o miejscu idealnym, gdzie prostota i dobro łączą się z umiłowaniem do poznawania świata. Okazuje się bowiem, że mała Nacja kryje niejedną tajemnicę…

Urzekła mnie wrażliwość i delikatność Pratchetta – jako wierny czytelnik mogę powiedzieć, że nieczęsto się z nią spotykam w innych jego książkach, przynajmniej nie w takiej nagiej i wyraźnej formie jak w „Nacji”. Opis Mau, który dokonuje rytualnego pochówku całego swojego plemienia, opis walki z krwiożerczym szefem kanibali, eksperymenty naukowe Daphne z piwem (piosenka o czarnym baranie rządzi!), to wszystko zapada w pamięć dzięki prostym, mądrym zdaniom. Dodatkowym plusem jest zakończenie – do bólu prawdziwe i piękne.

Po lekturze „Nacji” popatrzyłam za okno, na mój „prawdziwy” świat i przez chwilę żałowałam, że nie mogę znaleźć się na piaszczystych plażach wysepki zamieszkiwanej przez mądrych, dobrych ludzi. Potem mnie uderzyło – Pratchett wcale nie mówił, że „u nas” to nie wyjdzie, to nie jest jedynie fantazja starego człowieka, który chciałby, żeby ludzie sięgali w przeszłość tylko po mądrość, a nie po powody do kłótni. To może być moja rzeczywistość. Wystarczy chcieć. I od czasu do czasu popatrzeć na delfiny.

Tytuł: Nacja (Nation)
Autor: Terry Pratchett
Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 20 maja 2009
Liczba stron: 432
ISBN-13: 978-83-7510-367-0
Oprawa: twarda
Wymiary: 150 x 225 mm
Cena: 35,90 zł