Król Snów kończy trylogię, opisującą dzieje Majipooru, tzw. trylogię Prestimiona. Nazywanie jej od nazwiska władcy, którego historię do pewnego stopnia relacjonuje, jest nieco mylące, podobnie jak to było z Trylogią Valentine’a (której drugi tom w ogóle Valentine’a nie dotyczył). Bowiem to, co Roberta Silverberga interesuje, to idea władzy jako służby, a władcy jako wcielenia świata, nie dającego się od niego odróżnić i stanowiącego z nim jedność. Dlatego też jego fundamentalne trylogie, zapewne najbardziej niezrozumiane dzieła współczesnej fantastyki, dotyczą w tej samej mierze rozterek Koronalów, czynnych (w odróżnieniu od Pontifexów) władców Majipooru, co losów samej planety, do której ogromu i otwartej społeczności system władzy wydaje się nie przystawać.
Buntownicy mają zresztą podobny problem: bunt nie ma sensu, jeśli Koronal i Pontifex nie ugną się i nie zaakceptują żądań buntowników, a jak ich do tego zmusić? Pozostający w cieniu złowrogi przywódca buntu, Mandralisca, rządzący poprzez głupich jak but krewnych Dantiryi Sambaila, wykorzystuje pozostające w amoralnej rodzinie Barjazidów maszyny do wysyłania obrazów (snów, majaków), doprowadzając najbliższych władcom do szaleństwa, a nawet – jak w przypadku jednego z braci Prestimiona – do samobójstwa.
Prestimion, jak zwykle energiczny do przesady, choć już Pontifex, skłonny jest mimo wszystko rozpocząć wojnę. Wchodzi z konflikt ze swym Koronalem, Lordem Dekkeretem, z uporem dążącym do jak najbardziej pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu. Na służbie Dekkereta i w przyjaźni z nim pozostaje ostatni członek rodu Barjazidów, tak moralny i zasadniczy, jak niemoralni i pozbawieni zasad są jego bliscy. I on ma maszynę do wysyłania snów, i on potrafi z niej korzystać.
Bunt Mandraliski zostaje oczywiście stłumiony, zresztą niemal od początku wiadomo, że jest on raczej operetkowy, zawieszony w próżni i – odliczając jego ofiary, z których jedną jest najsympatyczniejszy z towarzyszy Prestimiona, Septach Melayn, a drugą sam godny w gruncie rzeczy pożalowania Mandralisca – właściwie śmieszny. Nie o suspens jednak Silverbergowi chodzi. I nawet nie, jak w Lordzie Prestimionie, o portret oszałamiającej ogromem i pięknem po równo planety. Tym razem Silverberg z właściwą sobie ciepłą pobłażliwością maluje żywych ludzi jako jednocześnie twórców okoliczności i ich ofiary.
Nad trzecim tomem trylogii Prestimiona znów unosi się duch nienarodzonego jeszcze Valentine’a, człowieka, który sam siebie zmusił do zrobienia tego, czego najbardziej w życiu nienawidził. Silverberg nie byłby sobą, gdyby nie pozostawił zamaskowanej, lecz otwartej furtki. Powołanie Króla Snów jako urzędu dziedzicznego stoi w rażącej sprzeczności do manifestowanej przez tego zakamieniałego „reaganowca” niechęci do demokracji z jednej strony, ale z drugiej i rządów dziedziczonych w rodzinie. Ród Barjazidów rządzi z dalekiego, niegościnnego Suvraelu, nie budzącego takich pokus jak żyzny i piękny Zimroel, to prawda. Moralna siła Barjazidów przetrwała, to już wiemy i mimo iż nie kochali oni Valentine’a, udzielili mu przecież pomocy, ale… żadna moralna siła nie trwa wiecznie. Wbrew pozorom o Majipoorze ciągle nie wiemy wszystkiego…
Autor: Robert Silverberg
Tytuł oryginału: The King of Dreams
Wydawnictwo: Solaris , Grudzień 2010
Seria: Kroniki Majipooru
ISBN: 978-83-7590-022-4
Liczba stron: 504