Dziecie bożeNic co ludzkie nie jest mi bliskie.

Co czyni nas ludźmi, sprawia że jesteśmy inni od zwierząt? Nie na poziomie metafizycznym, ale na co dzień, w relacjach z innymi. Język? Ubrania? Kultura i sztuka? Granica jest cieńsza, sprowadza się do głosu w naszej głowie, który hamuje pewne odruchy. To pęta, narzucone nam przez cywilizację i jej zasady. Z natury każdy jest egoistą, jak zwierze powinien dbać tylko o własne potrzeby, nie oglądając się na innych. Kimś takim jest Ballard, mieszkaniec amerykańskiej prowincji, odludek, któremu życie upływa od jednej butelki do drugiej. Bezdomny i bezrobotny z powodu ciążącego na nim wyroku za gwałt, z nieodłączną dubeltówką, żyje w rozpadającej się ruderze na obrzeżach miasta, niczym dziki zwierz w jaskini. Jest więc „Dziecię boże” studium człowieka, ale jego najmniej ludzkiego oblicza.


Fabuła to nie spójna opowieść, a raczej kolaż scen z życia głównego bohatera. Krótkie rozdziały nie tworzą historii życia Ballarda (bo poznajemy tylko mały wycinek), tylko puzzle, z których poskładać możemy obraz protagonisty, z każdą stroną mniej ludzkiego, aż do symbolicznego zamieszkania w jaskini. Zezwierzęcenie Ballarda opisane jest w sposób niemalże naturalistyczny, momentami przywodząc na myśl turpizm. Autor „Drogi” pisze jednak chłodno, z chirurgiczną precyzją; narrator pozostaje idealnie obojętny wobec czynów protagonisty, tym samym językiem opisane są sceny wizyty w sklepie i nekrofilii.

Jeżeli można mówić o jakiejś historii, czegoś na kształt głównego wątku, to jest nim droga stopniowej przemiany Ballarda-człowieka w Ballarda-bestię. Na początku protagonista jest zwykłym pijakiem, bezdomnym wyrzutkiem, który z powodu niemożności współżycia w ramach społeczeństwa został przez nie odrzucony. Z każdą stroną poznajemy go jednak coraz lepiej, widzimy jak odrzuca kolejne ograniczenia, przekracza granice przyjętego postępowania, zrzucając zasady moralne niczym znoszone ubranie, w coraz większym stopniu odkrywając swoje prawdziwe ja. Niekiedy, gdy głównym bohaterem autorzy czynią postać negatywną, chociaż w pewnym stopniu czytelnik może z nim sympatyzować; zna jego motywy, śledzi tok rozumowania i uznaje jego racje. W „Dziecięciu bożym” przepaść między Ballardem a odbiorcą książki wciąż się poszerza.

Dlatego łatwo mi sobie wyobrazić, że książka McCarthy’ego odczytywana jest jako opowieść o okrucieństwie. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że w „Dziecięciu bożym” autor chce szokować, obrzydzać i odrzucać w celu wywołania sensacji. Bo skoro nie ma fabuły, nie ma akcji, nie opowiadana jest żadna historia, to jaki to ma sens? Po co pokazać potwora, niczym na wystawie dziwolągów, bez próby zagłębienia się w jego psychikę? Bo Ballard to symbol, może ostrzeżenie, ale raczej próba uzmysłowienia nam, że mimo techniki, kultury i całej naszej wiedzy wciąż posiadamy w sobie coś z pierwotnej bestii.

I jako taka przestroga, próba zachwiania naszej pewności siebie, „Dziecię boże” sprawdza się doskonale. Trudno jednak mówić tutaj o pełnoprawnej powieści, już prędzej o pokazie slajdów, w którym role kolejnych klisz odgrywają następujące po sobie rozdziały. Rozdziały historii upadku człowieka.

Tytuł: Dziecię boże
Tytuł oryginalny: Child of God
Autor: Cormac McCarthy
Przekład: Anna Kołyszko
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08-04333-2