O Dziecku Rosemary mówi się przede wszystkim, iż jest to „klasyka gatunku”. Czytając książkę Iry Levina, pytamy jednak – jakiego gatunku? Bo choć powieść zbudowana jest niczym rasowy horror, krzywdzącym byłoby stwierdzenie, że autor chce nas tylko przestraszyć.

Nie wydaje mi się, żeby stwierdzenie: o „Dziecku Rosemary” słyszeli wszyscy było bardzo dalekie od prawdy. Historia rozpowszechniona dzięki filmowi w reżyserii Romana Polańskiego znana jest każdemu, kto choć trochę interesuje się szeroko pojętym horrorem. Satanizm, okultyzm, psychodeliczne wizje i śmierć – brzmi to jak typowa powieść, która ma wywołać u nas nocne koszmary. A jednak nie do końca…

Młode małżeństwo, Rosemary i Guy Woodhouse, wprowadzają się do wymarzonego mieszkania w starym, ogromnym Bramfordzie. Ich życie płynie niespiesznie aż do momentu, w którym poznają starszą parę mieszkającą tuż obok. Castevetowie są miłym, choć odrobinę wścibskim małżeństwem, jednak od razu zyskują sympatię Woodhouse’ów. Niebawem Rosemary osiąga pełnię szczęścia – jest w ciąży.

Powieść Levina ma w sobie coś pociągającego. Sądzę, iż po części spowodowane jest to stylem autora, który wprowadza nas w świat Rosemary w sposób prosty, niespieszny i całkowicie pozbawiony niepotrzebnych ozdobników. Niektórym taki styl pisania może wydać się zbyt skrótowy, lecz dzięki temu akcja nie ciągnie się w nieskończoność wyłącznie po to, by autor mógł rozwodzić się nad liśćmi na wietrze. Podczas czytania odczuć można doskonałe wyczucie słowa – Levin nie daje nam ani za dużo, ani za mało. Dzięki temu Dziecko Rosemary jest nie tylko dobrą, ale także przyjemną lekturą, którą prawdopodobnie połkniecie w jeden wieczór.

Kolejnym atutem powieści jest jej klimat – duszny i niepokojący. Autor w subtelny sposób podsuwa nam pod nos coraz to nowsze smaczki dotyczące starego Bramforda, zwiększając nasza ciekawość a także podnosząc nam ciśnienie. Z każdymi kolejnymi wydarzeniami zaczynamy rozumieć, że życie Rosemary jest jedynie pozornie szczęśliwe i spokojne. Oczywiście dla współczesnych zjadaczy horrorów może wydać się to nie tylko nieciekawe, ale także śmieszne. Kogo dziś obchodzi zjadanie dzieci czy satanistyczne kulty? Levin postarał się jednak, by swojej opowieści nadać drugie dno. Takie, które pozostanie aktualne nawet wtedy, gdy pierwsza warstwa powieści przestanie przerażać.

Czytałam Dziecko Rosemary z pełną wiedzą na temat fabuły tej książki. Film Polańskiego oglądałam wiele lat temu, dlatego do dzieła Levina nie mogłam podejść z opróżnioną głową. Tak mi się przynajmniej wydawało. Powieść ta jest niewątpliwie nadal aktualną krytyką społeczeństwa, które od życia pragnie jedynie samych wygranych na loterii. Rosemary jest prostą i naiwną dziewczyną marzącą o spełnieniu amerykańskiego snu – mężu, trójce dzieci i pięknym domku w Los Angeles. Jej największym grzechem jest jednak bierność, którą obserwujemy przez prawie cały czas. Prawie, bo bierność kończy się w momencie, w którym zagrożone jest życie jej dziecka. Guy stanowi zaś idealny portret przeciętnego karierowicza, egoistycznego i zawistnego, gotowego na wszystko, byle osiągnąć cel. Levin nie przez przypadek uczynił go aktorem – próżnym, uwielbiającym komplementy kobiet, nawet tych po sześćdziesiątce. Finalna scena jest zaś wielkim popisem autora, który ukazuje nam, że człowieka pożądającego nie jest w stanie zatrzymać nawet rychły koniec świata.

Dziecko Rosemary niewątpliwie jest klasykiem gatunku – zarówno horroru, jak i powieści psychologicznej. Levin nie poprzestaje bowiem na strasznej historyjce i serwuje nam coś o wiele lepszego: obserwacje dotyczące niezmiennej natury człowieka.

Tytuł: Dziecko Rosemary
Autor: Ira Levin
Data wydania: 29 lipca 2014
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 296
Gatunek: horror, thriller psychologiczny