Pan Mercedes rozpoczyna się nad wyraz obiecująco. Stany Zjednoczone pogrążone są w wielkim kryzysie gospodarczym, dlatego hasło: GWARANTUJEMY 1000 MIEJSC PRACY działa na bezrobotnych niczym magnes. Zebrani przed City Center ludzie czekają całą noc na otwarcie drzwi, które może być ich pierwszym krokiem do znalezienia pracy. Targi pracy zmieniają się jednak w prawdziwą masakrę, gdy zamaskowany mężczyzna w szarym mercedesie zaczyna rozjeżdżać ludzi zgromadzonych przed budynkiem.
Mocne wejście momentalnie rozjeżdża się w następnym rozdziale, w którym poznajemy emerytowanego detektywa Hodgesa, najbardziej sztampową postać w tej powieści Kinga. Stary, otyły i w głębokiej depresji – Hodges nie jest przecież w stanie żyć bez swojej pracy. Jego stan psychiczny jednak szybko ulega poprawie. Otrzymuje on bowiem list od sprawcy, którego nie zdążył ująć. Sprawcą jest nie kto inny, jak Zabójca z Mercedesa. Emerytowany detektyw rozpoczyna śledztwo na własną rękę, by zamknąć swoją ostatnią sprawę.
King nie ukrywa przed nami tożsamości mordercy, dlatego też Pan Mercedes nie należy do typowych powieści kryminalnych, w których to odkrycie złoczyńcy jest najważniejsze. Od samego początku wiemy czym zajmuje się nasz zabójca, a z biegiem czasu coraz lepiej poznajemy jego przeszłość a także plany na przyszłość. Autor prowadzi narrację dwutorowo – pozwala nam spoglądać na świat oczyma Hodgesa i Brady’ego Hartsfielda, naszego Zabójcy z Mercedesa. Dzięki temu bohaterowie mieli stać się nam bliżsi, a motywy ich działań zrozumiałe. I tu zaczyna się jeden z problemów, które pogrążyły powieść Kinga. O motywach mówić nie będę, bo może to popsuć niektórym z was zabawę – wystarczy wspomnieć, że są błahe i jak najbardziej sztampowe. Jednak nie to boli najbardziej. Czytając Pana Mercedesa zastanawiałam się, jak człowiek, który potrafi stworzyć postać tak bezwzględną i fanatyczną, iż ma się ochotę wejść w książkę i strzelić jej w środek czoła dla wspólnego dobra (mówię tu o Wielkim Jimie z Pod kopułą), może powołać do życia bohaterów tak płaskich, że zdają się prześwitywać niczym kartka papieru kiepskiej jakości. Fakt, że Hodges jest człowiekiem niemal bez skazy jestem w stanie przeżyć, lecz jednowymiarowej postaci negatywnej nie podaruję. Oczywiści King próbował trochę namieszać w ich biografii, dodać smaczki tu i tam (zaczątki alkoholizmu, które zniszczyły małżeństwo Hodgesa i trauma z dzieciństwa, wpływająca na przyszłość Brady’ego), lecz w gruncie rzeczy pozostali oni całkowicie pozbawieni duszy i, co najgorsze, charakteru.
Gdzie jeszcze potknął się król? Niestety w elementarnej dla kryminału kwestii – intrydze. Oczywiście, znamy już mordercę, więc wiemy dużo więcej niż nasz dobry glina. Wychodzi jednak na to, że wiemy także co zrobi sam antagonista, zanim jeszcze on o tym pomyśli. King wdepnął w sztampę, która daje o sobie znać na każdym kroku niczym nieprzyjemny zapaszek. Każda następna decyzja naszych bohaterów jest nam dobrze znana. Oczywiście jeśli mamy na koncie choć jeden przeczytany kryminał… właściwie nie oszukujmy się, Pan Mercedes może być waszym pierwszym, a i tak domyślicie się wszystkiego.
Nie mogę jednak powiedzieć, by Pana Mercedesa czytało mi się z trudem. I chyba tylko tutaj King mnie nie zawiódł. Powieść okazała się lekka i, jak zwykle, dobrze napisana. Choć sama fabuła pozbawiona była jakiejkolwiek innowacyjności i bazowała jedynie na utartych schematach, autor potrafił tchnąć w nie życie i uczynić z nich zgrabnie napisaną historyjką, którą wszyscy dobrze znają. Choć zabrakło mi w niej humoru (lub też czegoś więcej niż czerstwych scenek z młodym przyjacielem Hodgesa) przeczytałam ją z pewną dozą przyjemności, którą odczuwam za każdym razem, gdy biorę do ręki niezobowiązującą powieść. Ta była dużo gorsza od innych w tym gatunku, jednak nie żałuję czasu, który na nią poświęciłam. A to duży sukces.
Autor: Stephen King
Tytuł: Pan Mercedes
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: czerwiec 2014
Liczba stron: 576
Gatunek: kryminał, powieść detektywistyczna