Już swoimi poprzednimi filmami Kanadyjczyk Jean-Marc Vallée udowodnił, że to właśnie istota ludzka wraz z całym bagażem doświadczeń, wątpliwości i problemów, z którymi musi się mierzyć jest w centrum jego zainteresowań. W udanym C.R.A.Z.Y poruszał trudny temat relacji pomiędzy ojcem a synem próbującym odkryć, zrozumieć i zaakceptować swoją naturę. W dobrze przyjętym przez krytyków, aczkolwiek nie do końca porywającym Café de flore pozostał w świecie rodzicielskich emocji przedstawiając historię bezgranicznie kochającej, samotnej matki kilkuletniego chłopca z zespołem Downa. Już na podstawie tych dwóch przykładów można bez problemu zauważyć, że reżyser nie boi się podejmować trudnych, często kontrowersyjnych, tematów. Mówienie o ciężkiej chorobie dziecka czy homoseksualizmie nie stanowi dla niego tematu tabu. Być może dlatego to właśnie on podjął się opowiedzenia historii Rona Woodroofa jednego z setek chorych, którzy w latach 80. usłyszeli wyrok – AIDS.
Dlaczego to właśnie życiorys Woodroofa posłużył za kanwę do scenariusza Witaj w klubie? Gdy w 1985 roku mężczyzna usłyszał od lekarzy, że pozostał mu miesiąc życia, był już w zasadzie cieniem człowieka. Zniszczony alkoholem, narkotykami pozbawiony stałej pracy, żyjący niemal nieustannie na krawędzi z miejsca został skazany przez system na śmierć. Ówczesna opinia publiczna jasno sytuowała społeczne miejsce nosicieli HIV jako homoseksualistów z marginesu, których owszem powinno się leczyć, ale podejrzewam, bardziej ze względów ekonomicznych niż altruistycznych. Każdy kolejny chory potrzebuje leków, niezwykle drogich leków. Dla rodowitego Teksańczyka, prawdziwego mężczyzny, a przy tym zatwardziałego homofoba znalezienie się w „tej samej szufladzie” wraz z ludźmi, którymi szczerze pogardzał, było równie przytłaczające co informacja o rychłej śmierci. W zasadzie to nie groźba odejścia ze świata żywych, a właśnie odseparowanie od „normalnego” społeczeństwa znacznie bardziej ugodziły w Woodroofa. Śmierć można przechytrzyć i w zasadzie faktyczna akcja Witaj w klubie opiera się właśnie na ukazaniu nierównej walki jaką mężczyzna zaczął prowadzić nie tylko ze śmiercią, ale także bezlitosnym systemem. Jego metodą na przetrwanie stał się tytułowy Dallas Buyers Club, w którym Woodroof sprzedawał ściągane zza granicy nielegalne leki skutecznie przedłużając życie nie tylko swoje, ale także dziesiątek innych ludzi, których nie stać było na drogie medykamenty o budzących wątpliwości skutkach ubocznych, a które zostały zaakceptowane przez amerykański rząd.
Film Vallée’a to typowy kandydat do Oscara. W porównaniu do poprzednich filmów, które klimatem były znacznie bliższe europejskiemu kinu artystycznemu, Witaj w klubie to klasyczna amerykańska produkcja jakich co roku możemy obejrzeć przynajmniej kilka, o ile nie kilkanaście. Bardzo amerykański, kręcony wybitnie pod festiwalowe nagrody, które nie zawsze są adekwatne do rzeczywistego poziomu filmu, oczywiście nie znaczy zły. Wręcz przeciwnie. Witaj w klubie na tle tegorocznych współnominowanych w kategorii najlepszy film zdecydowanie wypada bardzo dobrze. Chociaż jak to na tego typu filmy przystało nie jest specjalnie odkrywczy, czy nowatorski, potrafi zaangażować i zaskoczyć widza. W fabule nie ma miejsca na przypadki. Akcja toczy się sprawnie, jest dynamiczna, a scenariusz zachowuje zdrową równowagę pomiędzy powagą, a humorem. Mimo upływu czasu nadal aktualny i trudny temat AIDS został potraktowany przez twórców bez zbędnych eufemizmów. Jean-Marc Vallée nie próbuje usprawiedliwiać systemu, lub czynić z Woodroofa na siłę bohatera. Chociaż w filmie widać pozytywną ewolucję postaci, Teksańczyk pozostaje tym samym pyskatym impertynentem, którego poznajemy na początku filmu. Być może właśnie ten autentyzm i szczerość odróżniają Witaj w klubie od innych tego typu produkcji? Jeśli nie to stanowi o sile tego filmu, muszą być to w takim razie kreacje aktorskie które, jeśli szok to zbyt wielkie słowo, wywołują co najmniej spore zaskoczenie.
Matthew McConaughey. Złoty chłopiec Hollywood skrojony pod komedie romantyczne pokazuje swoje drugie oblicze i nagle okazuje się, że to naprawdę człowiek z talentem! Trudno pojąć dlaczego do tej pory rozmieniał go na produkcje typu: Jak stracić chłopaka w 10 dni. Oczywiście w jego aktorskim dorobku znajdują się ambitniejsze tytuły, ale czy ktokolwiek o nich pamięta? No właśnie. Tymczasem ostatni rok to krok milowy w jego karierze. Doceniony Uciekinier. Wilka z Wall Street warto obejrzeć chyba tylko i wyłącznie dla epizodu Matthew – jest najjaśniejszym punktem tego bardzo przereklamowanego filmu. Na koniec zasłużony Oscar za zdecydowanie przekonującą i zagraną z prawdziwym zaangażowaniem rolę Woodroofa. Miejmy nadzieję, że nie jest to tylko chwilowy zryw i będziemy mogli jeszcze nie jeden raz cieszyć się takim popisem talentu w jego wykonaniu. I na koniec zaskoczenie numer dwa. Jared Leto w roli Rayon – transseksualisty umierającego na AIDS. To, że Leto dla dobra roli jest zdolny niemal do wszystkiego, wiadomo nie od dzisiaj, ale to, że jest w stanie stworzyć tak dobrą kreację aktorską, nie jest już takie oczywiste. Owszem aktor ma już w swoim dorobku role, które bez najmniejszej wątpliwości można uznać za perełki, ale, nie ukrywajmy, do tej pory przechodziły one bez większego echa (oczywiście i od tego są wyjątki ponieważ trudno jest wymazać z pamięci poruszającą rolę z kultowego Requiem dla snu). Tym razem jednak nie ma punktu zaczepienia, który pozwoliłby na krytykę stworzonej kreacji. Obserwuję ewolucję Leto jako aktora już od paru ładnych lat i zdając sobie sprawę z jego potencjału oraz ukrytych możliwości, na wiadomość o jego angażu w Witaj w klubie i tak zaniepokoiłam się, czy da radę udźwignąć postać Rayon. Na szczęście mój niepokój był nieuzasadniony, ponieważ kreacja robi rewelacyjne wrażenie. Leto sprawił, że Rayon jest nie tylko barwną, ale także wzruszającą i bardzo autentyczną postacią, która doskonale wpisuje się w klimat filmu. Potwierdzeniem wartości tej roli jest chociażby scena rozmowy z ojcem, która operując kontrastem, jeszcze bardziej pozwala docenić pracę, jaką Leto włożył w ten film. Mówiąc o Rayon warto jeszcze wspomnieć o rewelacyjnych stylizacjach autorstwa duetu Kurt and Bart notabene nominowanych do Costume Designers Guild Awards.
{youtube}raGWQSoStbs{/youtube}
Witaj w klubie być może nie jest arcydziełem, ale na pewno nie można przejść obok niego obojętnie. I jeśli nie dla samej przyjemności oglądania sprawnie poprowadzonego filmu, wybierzcie się do kina dla kreacji aktorskich. Nie ma nic lepszego niż obserwowanie jak dotąd niedoceniani aktorzy przy dobrze napisanym scenariuszu pokazują na czym polega prawdziwe aktorstwo.
Tytuł: Witaj w klubie
Tytuł oryginalny: Dallas Buyers Club
Reżyseria: Jean-Marc Vallée
Scenariusz: Craig Borten, Melisa Wallack
Produkcja: USA
Data polskiej premiery: 14.03.2014
Kategoria: biograficzny, dramat