Jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki. Nie tylko treści w niej zawartych, ale i samego warsztatu tego młodego, utalentowanego dziennikarza. Sposób przedstawienia postaci (z których na pierwszy plan wysuwają się te kobiece), ukazanie tła historycznego i zarysu ówczesnej sytuacji geopolitycznej są pod każdym względem wyjątkowe. Wszystko jest przecież autentyczne, ale tak nieprawdopodobne, że dorównujące wydarzeniom fikcyjnym, stworzonym przez najznamienitszych twórców kryminałów i powieści sensacyjnych. Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię Marka Łuszczyny, dziennikarza pracującego m.in. dla 'Dużego Formatu’, 'Życia Warszawy’, 'Chimery’, 'Pressu’ i radiowej Trójki przybliżyło naszemu pokoleniu niezwykłe Polki oraz te kobiety, dla których Polska stała się wybraną ojczyzną, które za najwyższą cenę walczyły z okupantem, zawstydzając swym męstwem niejednego mężczyznę. Drodzy Państwo, poznajmy nasze najwybitniejsze agentki:

Głęboki wywiad to zrzeczenie się tożsamości. Umiejętność automatycznego ‘myślenia fikcyjnym bohaterem’, którego się odgrywa. Ponadto to zajęcie, w którym trzeba być krańcowo podejrzliwym, zachowując jednak jasny, wolny od paranoi umysł. Praca w wywiadzie była osiągalna dla najlepszych. Dla tych, którzy wykazując konkretne cechy charakteru, nie bali się konsekwencji własnych działań; dla których informacje o strasznych torturach stosowanych na wyłapywanych szpiegach (takich jak choćby odrąbywane dłonie, stopy czy zdjęty skalp jako trofeum dla Hitlera), nie były przeszkodą. Każdy agent musiał być również nieprawdopodobnie zręczny. Kontroli wewnętrznej musi[ało] podlegać nie tylko każde słowo, gest, mina i uśmiech, lecz także myśl. Tak właśnie, autocenzura myśli pozwala[ła] prowadzić krótkie rozmowy, omawiać bieżące sprawy, bez utraty nadrzędnego celu – zniszczenia największego wroga Rzeszy Niemieckiej, Adolfa Hitlera. I choć wydawać by się mogło, że w misternie utkanym reżimie nazistowskim nawet próba podjęcia współpracy z wywiadem była niemożliwa, to w obliczu zagrożenia ojczyzny nastąpiła niezwykła mobilizacja wśród obywateli i wielka chęć pomocy okupowanemu krajowi. Do takich właśnie osób należały główne bohaterki Igieł. Przedstawię je oraz ich nieprawdopodobne losy skrótowo:

Halina Szwarc była drobną blondynką. Marzyła o medycynie, namiętnie czytała książki o anatomii. Odważna, przebiegła, inteligentna. Dostała się na niebieską Volkslistę przysługującą tylko rdzennym Niemcom. Pracowała w wywiadzie AK, związana również z wywiadem brytyjskim (współpracowała przy akcji Gomorrah’). Za swoją działalność otrzymała brytyjski Krzyż Zasługi z Mieczami. W październiku 1945 ujawniła się i złożyła broń przed Komisją Likwidacyjną byłej AK. UB a później SB inwigilowało ją do 1989 roku. Reżim bacznie śledził każdy jej krok. Jej teczka w IPN jest ciężka od donosów pochodzących od pracowników aparatu. Halina Szwarc umarła w 2002 roku jako profesor medycyny i twórczyni pierwszego w Polsce Uniwersytetu Trzeciego Wieku.

Benita von Falkenhayn: Jej rodzina to kwiat szwajcarskiej arystokracji. Ona zaś uważała się za Niemkę. Kiedy miała 10 lat wyjechała do Berlina i już nigdy nie wróciła do ojczyzny. To dzięki niej Jerzemu Sosnowskiemu – oficerowi pułku ułanów działającemu w wywiadzie – udało się stworzyć siatkę wywiadowczą. Myśląca jak szpieg Benita wprowadziła do niego swoje dobrze poinformowane niemieckie koleżanki. Zrobiła to nie tylko z miłości do polskiego agenta, ale i z chciwości, uzależnienia, pychy i nudy…

Halina Szymańska była jednym z najważniejszych szpiegów drugiej wojny światowej, znała informacje dotyczące taktyki wojennej. Matka trójki dzieci, żona attaché wojskowego Rzeczypospolitej Polskiej w Berlinie. Idealna partnerka dla dyplomaty: inteligentna, nieufna, niezwykle błyskotliwa i precyzyjna. Pracowała dla brytyjskiego wywiadu. Potrafiła zapamiętać niemal każdą wiadomość z przeczytanej gazety, książki, audycji radiowej. Dyktowała ‘osłupiałym oficerom wywiadu całe stronnice powojennych podręczników historii’. Jej praca dla CIA nigdy nie została oficjalnie potwierdzona.

Klementyna Mańkowska, wyróżniająca się typowo aryjską urodą, zatrudniona w niemieckim MSZ w Berlinie i szkolona na agenta Abwehry. Miała zdobyć wiedzę, która później uwiarygodni ją w oczach Brytyjczyków. Przeszła szkolenia, uczyła się szyfrowania dokumentów. W Warszawie nie była bezpieczna, bo AK w każdej chwili mogła wydać na nią wyrok śmierci pod pretekstem współpracy z okupantem. Tymczasem to dzięki planom dostarczonym właśnie przez Mańkowską najważniejszy w bitwie o Atlantyk port marynarki wojennej Trzeciej Rzeszy przestał istnieć.

Anna Louise ‘Lone’ Mogensen: wysoka blondynka, gwiazda 'Felicji’, podlegającej centrali wywiadu w Londynie. Jej rodzice urodzeni w Kopenhadze, przyjechali do Polski, kiedy ojciec miał zostać dyrektorem cementowni w Olkuszu. Idealistyczne podejście do życia odziedziczyła właśnie po nim. Pomagała przy organizacji ucieczki najbiedniejszych Żydów do Szwecji. Kiedy poznała charyzmatycznego Lucjana Masłochę – pewnego siebie, polskiego oficera, który miał zadanie odbudować struktury rozbitej siatki wywiadowczej, zakochała się w nim bez pamięci. Była pod jego wielkim wrażeniem, kiedy udało mu się zaledwie w ciągu kilku tygodni zwerbować wielu nowych agentów; 'Felicja’ zdobyła dzięki tej parze dokładne szkice lotnisk, precyzyjne rozmieszczenie artylerii nabrzeżnej, zasięg lądowych radarów niemieckich. W 1944 roku pobrali się z Lucjanem, a w trzeciej dobie ich małżeństwa ktoś ich zdekonspirował i zabił. Na koniec tego krótkiego wspomnienia o Annie i jej ukochanym małżonku porażający fragment dowodzący, jak wielkimi ignorantami są współcześni nam ludzie: Od kilkunastu lat Anna ‘Lone’ i Lucjan Masłochowie mają na peryferiach Łodzi ulicę swego imienia (…) Mieszkańcy wiedzą o nich tyle, co jest wyryte [na niewielkim kamieniu upamiętniającym dwójkę szpiegów]: ‘Bohaterom’ polsko-angielskiego wywiadu w Danii, którzy oddali życie w obronie radiostacji 3 stycznia 1945. Mieszkaniec jednej z wilii przy ulicy Lucjana i Anny Masłochów mówi zza płotu, odśnieżając samochód: Mieszkamy, rozumie pan, na ulic ‘bohaterów’, którzy pod koniec wojny, w kraju, w jej właściwie nie było, polegli w obronie sprzętu radiowego.

Władysława Macieszyn (Kryptonim ‘Y-59’): Urodzona w 1888. Oczko w głowie rodziny. Wychuchana, przygotowana do pełnienia obowiązków żony i matki. Już w wieku 20 lat była rozwódką, złamała wszelkie obyczaje ziemiańskie: Wyje[chała] na studia do Krakowa. Wynaj[ęła] pokój przy obcej rodzinie. Wieczorami prac[owała]w maleńkiej kawiarence na rynku, nocami uczy[ła] się do zajęć i egzaminów. W 1912 roku podczas demonstracji ulicznych organizowanych przez PPS, wyrwała kamień z trotuaru i rzuciła prosto w głowę jednego z CK policjanta. Nigdy nie miała problemów z wygłaszaniem własnego zdania, zachowywała dużą niezależność poglądów. Piłsudski uważał, że to ona powinna szkolić oficerów legionowego wywiadu: [M]a wrodzony instynkt agenta (…) Dlatego właśnie, że piękna, mądra, z zimną głową i gorącym, rozważnym sercem. Dołączyła do Związku Odwetu, organizacji sabotażowej ZWZ, ale swoje miejsce w ruchu oporu znalazła dopiero w dywersyjno-sabotażowym oddziale kobiecym Armii Krajowej 'Dysk’. Jej cel: podkładać bomby, organizować zamachy na hitlerowskich dygnitarzy, prowadzić wojnę niesymetryczną, podtrzymując w okupantach przeświadczenie, że Warszawa walczy. Miała przedostać się do zaboru rosyjskiego i dowieźć tajną korespondencję do Warszawy, w której Polacy formują legionowe oddziały wywiadu. W Wiedniu złapało ją Gestapo, bili ją umiejętnie, żeby z niej dużo wyciągnąć, ale ona nie sypała. Postanowiła się za to zabić – przegryzła sobie żyły (!), ale przeżyła. W lutym 1945 skazana na śmierć przez zgilotynowanie. Miała szczęście – gilotyna razem z obsługującym ją katem wróciła do Berlina. Uwolniła ją Armia Czerwona i kazała sobie radzić. Powrót do domu zajął jej 2 miesiące. Nie nada[wała] się nawet do pracy biurowej. W Wiedniu wybito jej zęby, uszkodzono kręgosłup, odbito nerki, strzaskano stawy kolanowe i łokciowe. Na początku lat 60-tych dostała zimną, nieogrzewaną kawalerkę (28m2), a dzięki Stefanowi Kisielewskiemu otrzymała rentę inwalidzką. A przecież to za sprawą Władysławy Macieszyn Londyn nie został zrównany z ziemią jak stanowiły plany… W pełni zrehabilitowana zostaje dopiero w 2010 roku. Prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie odznacza ją Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Uroczystość (…) odbywa się 26 marca 2010. To ostatnia oficjalna uroczystość z udziałem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego…

Malwina Gertler: Węgierka, urodzona w Budapeszcie, w języku ojczystym mówiła słabo, posługiwała się polskim. Agenci wywiadu brytyjskiego pisali o niej: Promieniuje z niej seks bez dwóch zdań. Wystarczy na nią spojrzeć, żeby wiedzieć, co taki erotyzm może zrobić z męską psychiką. Była osobą łączącą w sobie zmysłowość, tajemniczy urok i intelekt. Podobno była zdolna owinąć sobie wokół palca nawet Churchilla. Sypiała jak podawano z pilotem RAF-u, ambasadorem radzieckim oraz kucharzem syna premiera. W tym samym czasie ustalono, że była również kochanką Habiba Lotfallacha, następcy syryjskiego tronu oraz ambasadora Turcji w Wielkiej Brytanii. Pewnie dlatego nazywano ją ‘lalką do seksu’. Przesłuchiwana przez agentów brytyjskiego wywiadu w charakterze podejrzanej o szpiegostwo na rzecz hitlerowskiego wywiadu.

Maria Sapieżyna: Wykonała kilkanaście misji kurierskich do Vichy zakończonych sukcesem. Spotkała się z Piusem XII, by pomóc mu zrozumieć, że nie można milczeć w sprawie zagłady:„Szłam do Ojca Świętego w nadziei […], że spotkam się z przygniatającą osobowością i siłą. Tymczasem tego, czego szukałam – nie znalazłam. Miałam żal do tego człowieka, który nie potrafił wzbudzić we mnie niczego prócz litości. (…) Bóg dał mu wszystko prócz nieugiętej woli, hartu ducha, odwagi i męstwa. 5 kwietnia 2009 odznaczona pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego  Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Krystyna Skarbek: Ulubiona agentka Churchilla. Urodzona w 1908 roku. Wyszła za mąż w wieku 18 lat. Po raz drugi w 1938, ale oba związki były nieudane. Wyjechała do Londynu i trafiła do SOE (Kierownictwa Operacji Specjalnych: To ściśle tajna komórka wywiadowcza, przed którą premier Wielkiej Brytanii stawia konkretne zadania: zwerbować, wyszkolić i przerzucić na kontynent agentów, przygotowanych do przeprowadzenia akcji sabotażowo-dywersyjnych). W tajnej szkole szpiegów, dużo się nauczyła, czuła tam, że żyje, nauka szła jej świetnie: Potrafi[ła] się włamywać, otwierać sejfy, gubić ogon, wysiadać z jadącego samochodu, strzelać w biegu, pisać atramentem zrobionym z potu i krwi. Umi[ała] zabić jednym ciosem. Po wojnie dostała 100 funtów odprawy i odmowę przyznania obywatelstwa brytyjskiego. To zasługa Polaków, którzy twierdzili, że została odwrócona, że stała się podwójnym agentem. Nie wróciła do komunistycznej Polski. Mając 44 lata, pracowała na luksusowym liniowcu pasażerskim ‘Ruahine’ płynącym do Nowej Zelandii. Miała romans z pisarzem Ianem Flemingiem i bujne życie erotyczne. Pchnięta nożem przez odtrąconego kochanka zmarła 15 czerwca 1952 w londyńskim hotelu „Shelbourne” w Kensington.

Elżbieta Zawacka:Dla wielu – pomnik. Zwłaszcza w swoim rodzinnym Toruniu. Kiedy ktoś oficjalnie o niej pisze, poprzedza nazwisko Zawackiej karkołomną zbitką tytułów: ‘gen. bryg. prof. dr hab.’. Wszyscy są zgodni: to kobieta, która całe swoje życie poświęciła służbie dla ojczyzny. Prawdziwa patriotka. To właśnie ona zrobiła na mnie największe wrażenie spośród wszystkich przedstawionych tu kobiet. Jeszcze jako 9-latka nie mówiła po polsku. Jej ojciec-urzędnik w pruskiej administracji nie próbował nawet zapoznać jej z polskimi tradycjami. Po latach Elżbieta wyznała: Ja się dopiero wykształciłam na Polkę. I nie ma w tym przesady – uczyła się języka polskiego po niemiecku. Studiowała matematykę i działała w służbie cywilnej – akademickim hufcu Przysposobienia Wojskowego Kobiet. To był sens jej życia: Terenoznawstwo, kursy strzeleckie, rozkazy, zadania, mundur z przytroczonym do pasa nożem o stałej klindze. W ciągu kilku lat z kursantki sta[ła]się instruktorką; później-komendantem Regionu Śląskiego. Uczyła wojskowości setki kobiet, była twórczynią większości szlaków kurierskich AK między Generalnym Gubernatorstwem a Europą Zachodnią. Nie dziwi zatem, że zabiegała o nią Komenda Główna. Nosiła pseudonim 'Zo’. Nawet gdy cała jej rodzina wpadła w ręce Niemców, ona i tak nie zrezygnowała z pracy w wywiadzie. Nic nie było w stanie jej złamać. Kiedy w Polsce była spalona jako kurierka, a Gestapo w Generalnym Gubernatorstwie wysłało za nią list gończy, pojechała do Londynu jako emisariuszka. Była odważna, zdeterminowana i przekonana, że [r]ząd polski na uchodźstwie nie m[iał] pojęcia o tym, co dzi[ało] się w kraju i niespecjalnie go to interes[owało]. Później 'Zo’ twierdziła: [N]asz wywiad się narażał, opracowaliśmy drobiazgowo trasy. Do Londynu szło miesięcznie kilkaset stron mikrofilmu, a oni to źle [w sensie nieudolnie – przyp. M.Ł] przyjmowali. Londyn bimbał, zwlekał, nie dochowywał zasad konspiracji, narażając agentów na śmierć. Zawsze mówiła odważnie, co jej leży na sercu, nie wahała się skrytykować oficerów Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza. Być może dlatego jego przedstawiciele pisali o niej: Mało inteligentna – lecz bardzo sprytna. Fantastyczny przerost ambicji osobistej, niczym nieskrępowana ciekawość i wścibskość (…), nielojalna i skłonna do nadużywania zaufania dla celów egoistycznych; nieprzytomna feministka i pionierka ruchu ‘wyzwolenia’ i równouprawnienia kobiet. Histeryczka. Co ciekawe, na oficerze Secret Intelligence Service zrobiła świetne wrażenie – prostolinijna, inteligentna, odważna. Kiedy spotkała się w Władysławem Sikorskim – nie słuchał jej, był nieobecny duchem, a ona tak bardzo chciała mu opowiedzieć, jak wygląda łączność z okupowanym krajem. Komorowski 'Bór’ naciskał, by wróciła z Londynu. Ponieważ droga lądowa odpadała, została powietrzna. To właśnie Elżbieta Zawacka była jedyną kobietą spośród trzystu szesnastu cichociemnych. Była też główną odpowiedzialną za podróż Jeziorańskiego do Londynu. Po wojnie uczyła w liceum w Olsztynie. UB ją dopadło, trafiła do Warszawy na Rakowiecką: Nigdy nikomu nie powie, co ją tam spotkało w toku półtorarocznego śledztwa. Jej sprawę prowadził były oficer NKWD, którego metody przewyższały brutalne tortury stosowane przez Gestapo. Z akt IPN wynika, że nikogo nie wydała. Opowiadała niemal wyłącznie o swojej przedwojennej praktyce nauczycielskiej. W 1955 wyszła z więzienia (przebywała w zakładach karnych w Warszawie, Grudziądzu oraz Fordonie), chciała uczyć dorosłych, prosiła o przywrócenie praw wykonywania zawodu nauczycielskiego. Dostawała odmowy i dopiero po liście do ministra oświaty [d]osta[ła] pracę w liceum w Sierpcu. Osiemdziesiąt kilometrów od Torunia, w którym mieszka[ła]. Dojeżdża[ła]. Codziennie wsta[wała] o czwartej rano. Nie skarży[ła] się. W 1972 otrzymała stopień doktora habilitowanego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. W 1975 przeniosła się do Torunia, gdzie miała zorganizować Zakład Andragogiki na Wydziale Nauk Humanistycznych UMK. W ramach pracy naukowej wyjechała do Londynu. Po powrocie na warszawskim Okęciu zatrzym[ała] ją bezpieka. Zna[leźli] w torbie egzemplarze paryskiej „Kultury”, a także książki „Armia podziemna” i „AK w dokumentach” (…) Po kilkunastu godzinach w areszcie zwolni[li] jednak do domu. Kiedy dowiedziała się, że Zakład jednak nie powstanie, dostała rozległego zawału. W swoich notatkach pisała o tamtym zdarzeniu w trzeciej osobie: Po zniszczeniu [pomysłu na założenie] Zakładu Andragogiki, którego ewentualna działalność stała się sensem ówczesnego życia autorki, ciężko zachorowała. Przeszła na emeryturę, niepożegnana przez nikogo [na uczelni] nawet uściskiem dłoni.
[F]aktycznie była feministką i pionierką ruchu równouprawnienia kobiet. Dodatkowym celem jej londyńskiej misji było przyznanie kobietom pełnych praw wojskowych. Miały przestać być cywilną służbą pomocniczą. Zawacka chciała, by stały się żołnierzami i tak były formalnie traktowane: jak polskie wojsko…

Wszystkie historie przedstawione przez Marka Łuszczynę w sposób niezwykły oddziałują na wyobraźnię. Warsztatowo i merytorycznie książka spełnia najwyższe standardy. Właściwie nie sposób znaleźć czegoś, do czego możnaby się przyczepić. Podoba mi się, że autor sięgnął nie tylko do chwili, kiedy agentki podejmowały współpracę z wywiadem, ale naszkicował także czas przed podjęciem tej decyzji i tuż po niej (dzięki temu widać jak na dłoni, jak potraktowały nasze bohaterki władze komunistyczne). Książkę bez wątpienia można polecić zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Wiek także nie ma znaczenia. Za sprawą obszernej bibliografii zamieszczonej na końcu tejże publikacji zainteresowany czytelnik może informacje o każdej z bohaterek pogłębić, co dodatkowo podnosi wartość poznawczą i informacyjną tego dzieła. I choć to literatura faktu, to bez wątpienia sięgnąć po nią może każdy – bez żadnego merytorycznego przygotowania. To ważne, bo być może dzięki ‘komunikatywności’ owego dzieła uda się zaintrygować trudną historią naszego kraju młodzież, co jest, jak wiadomo, nie lada wyzwaniem w dzisiejszym zunifikowanym świecie. Polecam zatem „Igły” z całego serca i jestem przekonana, że czas z nimi spędzony nie pójdzie na marne. To lektura zapierająca dech w piersiach i wywołująca równocześnie dumę. Po pierwsze: bo to kobiety, nie zważając na konsekwencje, podjęły się tej niebezpiecznej misji jaką była praca w wywiadzie; a po drugie, bo świat bez nich wyglądałby z pewnością inaczej. Piękna książka – koniecznie przeczytajcie.

Cytaty pochodza z książki.

Tytuł: Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię
Autor: Marek Łuszczyna
Wydawca: Dom Wydawniczy PWN
Data wydania: 2013
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Format: 150×210
ISBN: 978-83-7705-373-7
Kategoria: literatura faktu, biograficzne i wywiady, historia