Znaleźć prozę, która różni się językowo od wszystkiego, co czytało się wcześniej, jest niełatwe. Wydawać by się mogło, że trudno dopisać cokolwiek nowego do świata książek, które już powstały. Jeżeli jednak takie książki powstają, to często są one przekombinowane narracyjnie, niczym dzieła Doroty Masłowskiej. Dlatego natrafiwszy ostatnio na Małe lisy Justyny Bargielskiej poczułam świeży oddech lingwistyczny.

Małe lisy, to kolejna po Obsoletkach, proza Bargielskiej. Proza wymagająca od czytelnika dużej dozy uwagi, cierpliwości i skupienia. Niełatwa w odbiorze, jednak warta poznania, poświęcenia jej czasu. Bohaterowie przewijają się tu w sporej liczbie, głównie poprzez mnogość dygresji wprowadzonych przez główne bohaterki książki. A są one dwie: Agnieszka i Magda. Agnieszka to młoda badaczka, poświęcona nauce i pracy w fundacji. Skrzywdzona w przeszłości przez chłopaka, teraz jasno dowodzi, że nie zależy jej już na miłości. Z ukrywanej samotności, oraz otwartej chęci prowadzenia zdrowego trybu życia, kupuje psa rasy westie – ma ochotę na długie spacery. Magda natomiast to matka dwojga dzieci, ex-dziennikarka. Ex, gdyż dziennikarstwo to praca niepopłatna, zabierająca mnóstwo czasu oraz niepotwierdzona papierami potrzebnymi do dostania się dzieci do przedszkola. Wszystkie te czynniki spowodowały, że Magda zrezygnowała z pracy, poświęcając się dzieciom. Które kocha nad życie… ale nie zawsze.

Małe lisy to opowieść o tych dwóch kobietach, każdy rozdział kolejno jest poświęcony jednej lub drugiej. Mieszkają w tym samym bloku, mijają się czasami, jednak generalnie się nie znają. Łączy je jedno: potajemny romans z Pajdą, rzekomo nożownikiem z warszawskiego lasu. Jednak nie te romanse są w książce Bogajewskiej najważniejsze. Małe lisy to bowiem opowieść głównie o samotności; przeważnie ukrywanej, niezdradzanej otoczeniu. O stanach depresyjnych, do których ciężko się przyznać. Wreszcie o trudności bycia kobietą i matką w dzisiejszym świecie. O codziennych wyborach, ale i codziennych bolączkach.

Autorka, oprócz historii głównych bohaterek, wprowadza plejadę pomniejszych bohaterek. Właśnie, bohaterek. Mężczyzn tu jak na lekarstwo. Nawet Pajda pojawia się rzadko, w ramach spełnienia seksualnego, choć nie tylko. On, jako jedyny, słucha naszych bohaterek. Czy ze zrozumieniem? Tego nie wiadomo. Ważne, że chce słuchać, a tego luksusu nasze bohaterki dawano nie zaznały. Drugim przedstawicielem płci brzydkiej jest mąż Magdy, pojawiający się sporadycznie, i przedstawiany jako nierozumiejący i obojętny na życie, zarówno domowe, jak i duchowe Magdy. Reszta mężczyzn to mężczyźni nieobecni – ot, wspomnienia zmarłych mężów, po których żałoba trwała krócej niż mgnienie oka; czy też byłych chłopaków, którzy skrzywdzili. Za to jakie kobiety! A to Megi, która pochowała męża-alkoholika, ale czuje się z tym faktem doskonale, gdyż już przed śmiercią zdążył ją skutecznie swym zachowaniem odkochać; a to sąsiadka opowiadająca o zatargu z byłym mężem, po śmierci ich nienarodzonego dziecka; a to kobieta z pociągu, czy fryzjerka – każda z równie barwną opowieścią.

Jednak tym, co wyróżnia tę króciutką powieść J. Bargielskiej, jest język. Niesamowicie barwny, niezwykle plastyczny. To język, który znamy z rogu ulic, którym sami się posługujemy. Doskonałe ucho autorki pozwoliło jej zapisać słowa, które układają się w dziwną, nierówną całość, jednak warte są uwagi chociażby dla nich samych. Zdania fruwają po kartach książki nieomal za szybko, gęsto zapełniając je treścią, która nie zawsze na pierwszy rzut oka wydaje się sensowna. Język Bargielskiej pozwala jej na snucie kobiecych historii i wplatanie w nie marzeń, magicznych snów i dramatycznej codzienności. Niby zabawnie opisana, jest to jednak codzienność nijaka, niezadowalająca. Od której ciężko uciec i równie ciężko się do niej przyznać. Babskie narzekanie, w windzie, w kolejkach, u fryzjera, nabiera w Małych lisach nowego kontekstu – wołania o pomoc w ucieczce od kolejnego, coraz mniej satysfakcjonującego dnia. Autorka poprzez małe zdarzenia, kolejne spotkania, ukazuje drugie dno naszego istnienia. To, w którym udajemy, że wszystko jest dobrze, chociaż podskórnie wypełnia nas krzyk. Stawia także tezy, które warte są przemyślenia: czy te zabiegane, wydawałoby się wyzute z emocji kobiety – to Matki-Polki i żony XXI wieku? Czy to ilość spraw nawarstwiających się wraz z upływem czasu zamienia te inteligentne babki w kobiety pozbawione nadziei i „przywiędłe” życiowo?

A skąd w tym wszystkim Małe lisy?! – chciałoby się wręcz wykrzyknąć na koniec. Tytuł to kolejna przewrotna, humorystyczno-drażniąca zabawa z czytelnikiem. A odpowiedź jest prosta: z Biblii. A dosłowniej z cytatu z Pieśni nad Pieśniami: Schwytajcie nam lisy, małe lisy, co pustoszą winnice, bo w kwieciu są winnice nasze. Autorka zinterpretowała te słowa na łamach Gazety Wyborczej w następujący sposób: Teologicznie biorąc, małe lisy to są wszystkie ułomności, problemy, pokusy dnia codziennego, które niszczą nasze winnice wiary, podgryzają etyczne pnącza, a przecież są tylko małymi lisami! I jest to jedno z najlepszych podsumowań problemów i bolączek, które dotykają bohaterek Małych lisów, z jakim się spotkałam.

Dzieło Justyny Bargielskiej to jedna z najbardziej oryginalnych powieści polskich, jakie przyszło mi ostatnio czytać. Ta prawdziwa, drażniąca opowieść, napisana niepospolitym językiem, wymaga od czytelnika wrażliwości na słowo, oraz cierpliwości przy rozwiązywaniu meandrów życiowych bohaterek. Jednak, jeżeli znudziły wam się już konwencjonalne książki, to Małe lisy są zdecydowanie dla was. A Justyna Bargielska to autorka, której działalność warto śledzić z uwagą – czuję podskórnie, że jeszcze będzie o niej głośno….

Tytuł: Małe lisy
Autor: Justyna Bargielska
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 11 marca 2013
Oprawa: twarda
Strony: 112
ISBN: 978-83-7536-505-4
Gatunek: proza polska