Jedenaście pazurówZapraszamy do kolejnego fragmentu z antologii Jedenaście Pazurów, tym razem kawałek opowiadania Mirosławy Sędzikowskiej – Nietak!

– Stop! Stop! – wrzasnął Kędzia, przyciskając ręcznik do przegubu. Chlapał krwią nie tylko na podłogę, ale gdzie popadnie.
– Stop! Renegocjacja kontraktu!
Astralna błona pękła, buchnęło smrodem. Ahton Werk, demon trzeciej kategorii, długim susem wskoczył do pokoju.
– Reno… – zasapał. – A co to, kurwa, jest?
Roman zakwilił i padł na kolana. Ahton Werk może był tylko trzeciej kategorii, ale i tak nieźle się prezentował w roboczym stroju, na który składały się rogi, kopyta, ogon, kosmate cielsko i czerwone ślepia. Wiedział, jak ważne jest pierwsze wrażenie.
– Rene… – zająknął się Kędzia. Zapach na chwilę go sparaliżował.
Ahton Werk wyszczerzył kły. Wszyscy wiedzą, że astral śmierdzi. Na to nie ma rady. Nawet Anioł Stróż wydziela smrodek, który dyskretnie rozpędza ruchem skrzydeł. Ahton Werk zerknął pod osłonę i przestał się szczerzyć. Coś było nie tak. Stróż w najmniejszym stopniu nie wyglądał na przejętego. Najbardziej przypominał znudzonego człowieka, który kręci młynka palcami i nie wie, co zrobić z czasem.

 

– Odwołuję tamto zlecenie! – Roman Kędzia odzyskał dech. – Chcę czegoś innego.
– Czego?
– Sławy!
– Na tym świecie? – upewnił się Werk.
– A na jakim?
Demon spojrzał ze wstrętem. Drań przehandlował własną duszę i jeszcze pyskuje.
– Da się zrobić – powiedział. – Ale towar natychmiast do odbioru.
– Nie zaszkodzi mi to? – trzeźwo zapytał Kędzia.
– Nawet nie zauważysz różnicy – zapewnił demon.
Podniósł kontrahenta i głęboko sięgnął pazurem. W tym momencie śmiertelnik powinien duszę wykrztusić albo wypluć. Nic. Demon spróbował wytrząsnąć duszę. Znowu nic. Coś było nie tak. Dusza Romana Kędzi, jakby wiedząc, że na zewnątrz nie czeka jej nic dobrego, przywarła do chrząstek psychiki, a nawet usiłowała wpełznąć w tkanki. W takiej sytuacji demon musiał przystąpić do czynności bardziej zaawansowanych, które później media okrzyknęły najbardziej okrutną, bestialską zbrodnią w dziejach Southampton.
Ahton Werk patrzył z niemą odrazą na duszę Romana Kędzi, wijącą mu się na szponie. Przypominała małą, czarną, oślizłą żabę.
Anioł Stróż z ubolewaniem powachlował skrzydłami.
– Anomalia – powiedział. – Pech. Zdarza się. Spadam – dodał raźno. – Nic tu po mnie.
Stróż odleciał z ulgą, uwolniony od pilnowania kalekiej, niedorozwiniętej duszy.
Demon wytarł pazury.
Co za pech – pomyślał. – Ludziom nie można ufać.
Ponieważ sam uważał się za demona godnego zaufania, ze swej strony dotrzymał warunków kontraktu.