Gra-o-Tron Nie bez powodu serial oparty na Pieśni Lodu i Ognia bije rekordy popularności, a pierwsza część sagi zostawia daleko w tyle konkurencję. Na całym świecie po książkę sięgają mali i duzi, mężczyźni i kobiety, rozważni i romantyczni. Fakt, że saga jest absolutnym hitem na rynku rzadko, jeśli w ogóle, zostaje poddany w wątpliwość.

Dzieło Martina cieszy się obecnie wielkim zainteresowaniem, a wszystko za sprawą serialowych przygód jego bohaterów. Autor Gry o tron miał to szczęście, którego poskąpiono Andrzejowi Sapkowskiemu i genialnemu Wiedźminowi. Jego książkowe dziecko doczekało się przyzwoitej ekranizacji. Serial, oprócz zachęcania do czytelnictwa, wartkiej akcji, świetnego aktorstwa i wiernego podążania za literackim pierwowzorem (przynajmniej przez pierwszy sezon, bo słychać głosy, że w następnych nie jest już tak kolorowo), ma jeszcze jedną, istotną zaletę. Ułatwia.

W miażdżącej większości przypadków oglądanie filmu, a dopiero potem zapoznanie się z daną powieścią całkowicie gwałci obcowanie z fabułą, postaciami, wypacza odbiór, narzuca mimowolne porównanie z obrazowym odpowiednikiem. Tutaj jest nieco inaczej. Obejrzenie kilku odcinków serialu nie zaszkodzi, a wręcz pomoże w czytaniu. Decydowanie się na finał przed lekturą to już kiepski pomysł, ale pierwsze spotkanie z bohaterami warto odbyć przed telewizorem. Znacznie ułatwi to zorientowanie się w gąszczu imion, rodzin i rozmaitych koligacji, które na starcie powieści mogą przerazić nawet najwytrwalszych.

Postaci jest mnóstwo, acz darmo szukać u Martina charakterów mało wyrazistych, które nie zapadają w pamięć. To właśnie bohaterowie w dużej mierze decydują o sukcesie sagi i dają różnorodny materiał do obróbki producentom serialu. Na pierwszy plan wysuwa się rywalizacja pomiędzy dwoma potężnymi, skrajnie odmiennymi rodami, Starkami i Lannisterami. Poszczególni członkowie rodzin wykreowani zostali z kunsztem, zamysłem i niemałą złośliwością względem czytelników. Martin puszcza nam oko, kierując naszymi reakcjami. Wie, których bohaterów pokochamy, którzy przyprawią nas o gęsią skórkę, na których będziemy złorzeczyć, a którzy niemiłosiernie zirytują większość czytających. Martin zna siłę słowa. Trzyma publiczność w garści, mając w swoich rękach los najszlachetniejszych postaci. Co ciekawe, w Pieśni Lodu i Ognia nie ma osób głównych, ważnych i ważniejszych. Czyni to pisarza jeszcze silniejszym w możliwość oddziaływania na czytelnika i moc zabawy w kotka i myszkę z oczekiwaniami sympatyków jego książki.

Zdecydowane posunięcia Martina paradoksalnie usuwają go w cień jako narratora. Wrażenie, że wszystko, co na kartach powieści dzieje się naprawdę, zostaje spotęgowane. Bo autor poprzez fabułę wydaje się udowadniać, że nic go nie łączy z jego bohaterami, że nie rodzi się w nim przywiązanie do tworów własnej wyobraźni. Zapewne wielu czytelnikom brakuje tego dystansu, zimnej krwi Martina, który w biały dzień gotów jest uśmiercić cnotliwy charakter. Charakter wyrazisty, wydawałoby się, że istotny, mogący sprawiać wrażenie jednego z głównych. Ale, jak już zostało zauważone, w książce Martina nie ma postaci głównych, żywotów pewnych. Nic nie otrzymuje miana czarnego lub białego, złego czy dobrego. Lada rozdział umrzeć mogą ci, których uważamy za szlachetnych i ci, którzy hołdują tylko jednej zasadzie, a mianowicie brakowi jakichkolwiek zasad.

Większość bohaterów i bohaterek gra w powieści istotną rolę także z punktu widzenia samej konstrukcji. Tytułami kolejnych rozdziałów są imiona, występujące po sobie bez hierarchii czy szczególnej regularności. Niektóre postacie swoich rozdziałów nie posiadają, jednak nie oznacza to, że są bohaterami podrzędnymi lub nie zasłużą na uwagę w innych częściach sagi. Wątki przeplatają się, idąc zgodnie ku łączącemu je w jedno finiszowi. Bohaterów poznajemy w rozdziałach im poświęconym, poprzez relacje innych, niektórych znamy jedynie z opowieści i wzmianek, co nie eliminuje ich kluczowego wpływu na dalszy rozwój wypadków.

W fabule powieści chodzi oczywiście o tron. Władzę dzierżyć chcą rozmaite jednostki, a wraz z nimi i całe rody o wielowiekowych tradycjach. Miano legendarnego przypadło już odwiecznemu sporowi Starków i Lannisterów, rodzinie prawych i tych bez skrupułów. Jedni rządzą na zimnej Północy, drudzy na Zachodzie, łączy ich wzajemna nieufność i chęć zemsty. Dlaczego chcą się mścić dowiecie się z lektury, nie ufają sobie, ponieważ w świecie, w którym żyją, nadmierna ufność jest największą z wad, podobnie (tu ze strony czytelników) jak wiara w dobre intencje George’a Martina. Facet mąci na potęgę i robi to z uśmiechem na ustach. Rozwiązuje wątki w niekonwencjonalny sposób, co pikantniejsze smaczki zostawia na później, stwarzając pozory niedopatrzenia. Mało prawdopodobne, że cokolwiek w powieści dzieje się przypadkiem. Grę o tron charakteryzuje niezwykła spójność wizji jej autora, dopięcie na ostatni guzik najdrobniejszych szczególików, w których diabeł tkwi, czyli Martin. Martin to pisarz szczegółu, z których utkał swoją historię, złożoną, rozbudowaną, niezwykle dopracowaną i bez wątpienia niesamowitą. Dzięki tej polityce dopiętych drobnostek opowieść ma moc wiarygodności, o której pisał przed paroma laty Mario Vargas Llosa.

Książkę nazwać można dobrą, kiedy czytelnik w nią wierzy. I nie znaczy to, że nadprzyrodzone istoty egzystują w naszym otoczeniu, a na wielki mur i wyrzutków w czarnych płaszczach dziwnym trafem nie zwróciliśmy uwagi. Oznacza to, że opowieść George’a Martina ma dozę prawdopodobieństwa, która wyciska nam łzy z oczu, przyspiesza bicie naszych serc, budzi współczucie, gniew, podziw czy niedowierzanie. Z tych powodów też sięgamy po kolejne tomy niezwykłej sagi. Pieśń Lodu i Ognia trzyma w napięciu, koleje losu bohaterów przejmują nas i chcemy wiedzieć jak się potoczą. Dlaczego piszę w liczbie mnogiej? Ponieważ mało kto nie wejdzie w ten świat całym sobą i nie pozostanie w nim aż do ostatniej strony.

Co istotne, nie trzeba lubić fantasy, aby polubić się z tą książką. Gra o tron łączy w sobie cechy dobrego romansu, mrożącego krew w żyłach kryminału, obyczajówki, powieści historyczno-przygodowej i wreszcie fantastyki w ambitnym wydaniu. Niby nierealna, a jednak mająca w sobie tak wiele z szarej codzienności, z utarczek zwykłych rodzin, namiętności niektórych z nas, kompleksów i ułomności, pragnień zaspokojonych i wciąż czekających na spełnienie. Napisana do tego świetnym językiem, nie wychodzącym przed szereg fabuły, kreacji bohaterów oraz ich dialogów, może pretendować do tytułu powieści kompletnej, która wymknie się wszelkim kryteriom podziału.

 

Tytuł: Gra o tron. Pieśń lodu i ognia, tom 1
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: maj 2011
ISBN: 978-83-7506-830-6
Liczba stron: 844
Wymiary: 140 x 205 mm
Oprawa: twarda/miękka
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Kategoria: fantastyka, fantasy

Tę i inne recenzje przeczytasz też na www.wolecka.blogspot.com