Ignacy Karpowicz (rocznik ‘76) jest przedstawicielem młodych, zdolnych polskich prozaików, będących nadzieją naszej rodzimej literatury. Nie tylko pisze, ale i tłumaczy z języka angielskiego, hiszpańskiego i amharskiego, a i czas na ciekawe podróże znajduje. Za Balladyny i romanse otrzymał nominację do Nike 2011 oraz zdobył Paszport Polityki 2010. Bez wątpienia jest to autor doceniany przez krytyków i chętnie nagradzany, obdarzony zmysłem obserwacji, wybujałą wyobraźnią, wyrazistym i prześmiewczym stylem oraz łatwością w łamaniu konwencji. Jego książki czyta się dość lekko, często (chyba błędnie) nie doszukując się w nich głębszych treści. Na naszych półkach księgarskich za chwilę pojawi się ponownie Cud z roku 2007, będący drugą w dorobku Karpowicza powieścią, a obecnie wznawianą za sprawą Wydawnictwa Literackiego. Zdecydowanie nie jest to zjawisko paranormalne, ale przykład dobrej polskiej prozy, trzymającej w napięciu do końca, której warto poświęcić chwilę.

Mikołaj Tarasiewicz, 26-letni student orientalistyki na UW, pewnego dnia zostaje potrącony przez samochód osobowy prowadzony przez młodą kobietę. Zgon następuje na miejscu, a jego ciało do Akademii Medycznej zabiera przypadkowa osoba, bo nikt inny się do tego nie garnie. Jest nią Anna, 31-letnia samotna, atrakcyjna lekarka, która okrada go z pieniędzy, pomieszkuje w jego mieszkaniu, a następnie kłamie jego najbliższym, że jest jego dziewczyną. Czemu? Powód jest banalny – Anna zakochała się w Mikołaju, bo wreszcie stała się dojrzałym owocem, soczystym i czekającym na zerwanie, gotowym na nowy związek, nowe mieszkanie. Zakupy bibelotów i mebli, parzenie kawy, drobne kłótnie i drobne przyjemności. Ot, tyle. Do tej pory nie udało jej się stworzyć stabilnego związku z (żywym!) mężczyzną, a teraz przypadkowo nadarzyła się wspaniała okazja zbudowania rodziny, tyle że wybranek był martwy… No prawie, bo Tarasiewicz nie był jednoznacznie trupem – nie wystąpiło u niego stężenie pośmiertne, jego ciało ładnie pachniało, nie nosiło znaków rozkładu, a denat miał stan podgorączkowy i nie sposób było określić jego grupy krwi! To był przypadek wymykający się wszelkim regułom i analizom, który pochłonął Annę całkiem i to nie tylko naukowo… Nic jej nie wychodziło, sprawy wymykały się spod kontroli, jej zachowanie było absurdalne, a ona sama stawała się nieprzewidywalna, jakby żyła w amoku. Wszystko (nawet śmierć własnej matki) przestało mieć znaczenie. Jej uczucie do Mikołaja popychało ją do rzeczy coraz bardziej kontrowersyjnych, a łatwość, z jaką dostosowywała swój życiorys do biografii Mikołaja, był porażający… Zresztą Mikołaj w ogóle stał się ‘celebrytą’ – pisano o nim w Fakcie i opowiadano na żywo w Polsacie. Pacjenci mieli rzekomo za jego przyczyną zdrowieć, toteż tłum przed szpitalem gęstniał, a ogólna ekscytacja, radość i wiara w cud uzdrowienia, była ogromna: Mikołaj zmieniał życie tych, którzy znaleźli się w zasięgu jego oddziaływania. Zawieszał obowiązujące prawa. Pokazywał, czy raczej pozwalał sobie uświadomić ich umowność. Niby rozszerzająca się anomalia doprowadzał do sytuacji, które nie zaistniałyby w innych warunkach…

Ta historia miłosna z młodym, przystojnym i zagadkowym denatem od samego początku intryguje. Jej bohaterowie to emocjonalne trupy, których życie nie ma celu, którzy nie rozumieją siebie ani innych. To kukiełki, każdego dnia zabijane marazmem. Momentem przełomowym dla wszystkich (również tych, którzy Mikołaja nie znali) staje się tragiczny wypadek przeciętnego studenta z gazetą w ręku – następuje zmiana myślenia protagonistów, budzących się z letargu i chcących wziąć wreszcie swój los we własne ręce. Nikt nie przeżywa tu żałoby, nie ma dygresji dotyczących życia i śmierci, a zgon nie jest dramatem, ale początkiem czegoś wyjątkowego, co ma przynieść nadzieję, spokój i długo oczekiwaną harmonię (Mikołaj mimo śmierci jest wciąż obecny, może nawet bardziej niż wcześniej za życia). Stylistycznie jest to powieść ciekawa, trzymająca w napięciu, momentami wręcz komiczna jak to u Karpowicza bywa. Mamy w niej do czynienia z dwoma rodzajami narracji: pierwszy – ukazujący powieść w pełnej krasie, stylistycznie prosty, bez nadętych upiększaczy, którego narrator relacjonuje akcję z Warszawy, oraz drugi – rodem z Białostocczyzny – ozdobny, pisany jakby pod ‘natchnieniem’ tekstów biblijnych czy samego Anioła, której autorem jest ojciec Mikołaja – alkoholik, kobieciarz, kiepski mąż i ojciec, który zamiast o sacrum opowiada o wszystkim, co jest jego przeciwieństwem, poruszając tym samym wątki z przeszłości Mikołaja i jego rodziny. Ta część mimo iż stylistycznie udana, dla mnie była dość męcząca, zdecydowanie mniej przyjemna w odbiorze niż pierwszy rodzaj narracji. Wydawało mi się, że autorowi bardziej zależało na oryginalności formy i zamieszaniu nią spowodowanym niż na logicznym połączeniu całości. To zaś, co bardzo przypadło mi do gustu, to dopiski narratora w nawiasach, (czasem licznie nagromadzone jeden obok drugiego), które dopowiadają, precyzują, określają, akcentują lub komentują, często ironicznie i dwuznacznie.

Ignacy Karpowicz po raz kolejny przełamuje standardy, zaskakuje, bawiąc się stylistyką i konwencjami. Cud czyta się dość szybko, momentami łapczywie, bo historia ‘żywego trupa’ wciąga i prowadzi do smutnej konkluzji o kondycji naszego człowieczeństwa i czasów, w jakich żyjemy. Bo kiedy przychodzi czas, by przekręcić klucz, nie ma odwrotu i trzeba stanąć ze sobą oko w oko…

Cytaty za: Cud, Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Tytuł: Cud
Autor: Ignacy Karpowicz
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: wrzesień 2013
Liczba stron: 256
Oprawa: broszurowa ze skrzydłami
Format: 145×205 mm
ISBN: 978-83-08-05219-8
Kategoria: proza polska