Zapraszamy do lektury fragmentu książki!
O książce:
Cień i kość, amerykańskiej autorki Leigh Bardugo to jeden z największych bestsellerów młodzieżowego fantasy ostatnich lat. Książka trafiła na listę bestsellerów New York Timesa, prawa wydawnicze zostały sprzedane do kilkunastu krajów, a prawa do wersji filmowej wykupił sam producent filmów o Harrym Potterze. Cień i kość to pierwszy tom trylogii Grisza, która urzeka niezwykle barwnym światem i wciągającą miksturą przygód, magii i emocji.
Ravka, niegdyś potężna i dumna, jest dziś otoczona przez wrogów i rozdarta przez Fałdę Cienia: pasmo nieprzeniknionej ciemności, w której czają się przerażające potwory. Niespodziewanie pojawia się nadzieja: samotna, młodziutka uciekinierka jest kimś więcej, niż się wydaje…
Alina Starkow nigdy w niczym nie była dobra. Kiedy jednak pułk, z którym podróżuje przez Fałdę, zostaje zaatakowany, a jej najlepszy przyjaciel Mal odnosi ciężkie rany, Alina musi coś zrobić. Odkrywa w sobie uśpioną moc, która ratuje Malowi życie – moc, która może też okazać się kluczem do wyzwolenia wyniszczonego przez wojnę kraju.
Potęga ma jednak swoją cenę.
Przemocą oderwana od wszystkiego, co jej znane, Alina trafia na dwór królewski, aby uczyć się na Griszę, członkinię władającej magią elity pod wodzą tajemniczego Darklinga.
W tym pełnym przepychu świecie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Podczas gdy światu grozi ciemność, a całe królestwo liczy na nieujarzmioną i nieprzewidywalną moc Aliny, dziewczyna będzie musiała się zmierzyć z sekretami Griszów… i własnego serca.
Tytuł: Cień i kość
Tytuł oryginału: Shadow and Bone
Autorka: Leigh Bardugo
Seria: Trylogia Grisza, tom I
Data premiery: 19 czerwca 2013
Format: 143×205
Oprawa: miękka
Liczba stron:380
Tłumaczenie: Anna Pochłódka-Wątorek
ISBN: 978-83-61386-32-2
Kategoria: fantastyka
Cień i kość
Leigh Bardugo
(fragment)
– Kim jest Mal? – zapytał Fedior.
Uświadomiłam sobie, że musiałam mówić przez sen. Zawstydzona, zerknęłam na opryczników po moich obu stronach. Jeden beznamiętnie patrzył przed siebie. Drugi drzemał. Na zewnątrz popołudniowe słońce prześwietlało brzozowy zagajnik, który mijaliśmy z łoskotem.
– Nikt – odparłam. – Przyjaciel.
– Ten tropiciel?
Pokiwałam głową.
– Był ze mną w Fałdzie Cienia. Uratował mi życie.
– A ty jemu.
Otworzyłam usta, by zaoponować, ale przerwałam. Czy ja uratowałam Malowi życie? Zaskoczyła mnie ta myśl.
– To wielki zaszczyt – zauważył Fedior. – Uratować życie. Ty uratowałaś ich wiele.
– Za mało – wyszeptałam, myśląc o przerażonym wyrazie twarzy Aleksego, kiedy porwano go w ciemność. Jeśli rzeczywiście mam tę moc, dlaczego nie potrafiłam go ocalić? Ani nikogo innego z tych, którzy zginęli w Fałdzie? Popatrzyłam na Fediora. – Skoro naprawdę myślisz, że uratować komuś życie to zaszczyt, dlaczego zostałeś Sercodarcą zamiast Uzdrowicielem?
Fedior zapatrzył się w pejzaż za oknem.
– Spośród wszystkich Griszów ścieżka Korporalników jest najtrudniejsza. Potrzebujemy najwięcej treningów i najwięcej nauki. Po tym wszystkim sądziłem, że ocalę więcej istnień jako Sercodarca.
– Jako zabójca? – zapytałam z zaskoczeniem.
– Jako żołnierz – poprawił mnie Fedior. Wzruszył ramionami. – Zabić czy leczyć? – powiedział ze smutnym uśmiechem. – Każdy z nas ma swoje dary. – Nagle zmienił się na twarzy. Usiadł prosto i walnął Ivana w bok. – Wstawaj!
Powóz się zatrzymał. Rozejrzałam się z konsternacją.
– Czy… – zaczęłam, ale strażnik przy mnie przycisnął rękę do moich ust i przyłożył palec do własnych warg.
Drzwi powozu otworzyły się gwałtownie i żołnierz zajrzał do środka.
– Na drodze leży powalone drzewo – powiedział. – Ale to może być pułapka. Zachowajcie czujność i…
Nie dokończył zdania. Rozległ się strzał i upadł na twarz z kulą w plecach. Powietrze nagle wypełniły wołania pełne paniki i odgłos strzałów ze strzelb, od którego zęby zaczęły mi szczerkać. Chmara pocisków trafiła powóz.
– Na ziemię! – zawołał siedzący przy mnie strażnik, zasłaniając mnie własnym ciałem. Ivan kopniakiem przesunął zwłoki żołnierza i zamknął drzwi.
– Fjerdanie – powiedział strażnik, wyglądając na zewnątrz.
Ivan odwrócił się do Fediora i strażnika przy moim boku.
– Fedior, idź z nim. Ty z tej strony, my z drugiej. Bronić powozu za wszelką cenę.
Fedior odpiął od paska duży nóż i podał mi go ze słowami:
– Nie wychylaj się i nie rób hałasu.
Griszowie czekali ze strażnikami, kucając przy oknach. Na dany przez Ivana sygnał wyskoczyli z obu stron powozu, zatrzaskując za sobą drzwi. Ja skuliłam się na podłodze. Kurczowo trzymałam ciężką rękojeść noża i przyciskałam kolana do piersi, a plecy do dolnej części siedzenia. Z zewnątrz dobiegały odgłosy walki, brzęk metalu, postękiwania i krzyki, rżenie koni. Powóz się zatrząsł, kiedy czyjeś zwłoki uderzyły o szybę w oknie. Z przerażeniem spostrzegłam, że był to jeden z moich strażników. Jego ciało zostawiło po sobie czerwoną smugę na szybie, zsuwając się poza zasięg mojego wzroku.
Drzwi powozu otworzyły się z impetem, ukazując mężczyznę o dzikiej twarzy z żółtą brodą. Popełzłam w przeciwną stronę powozu, trzymając nóż w wyciągniętej ręce. Mężczyzna warknął coś do swoich towarzyszy w tym dziwnym fjerdańskim języku i sięgnął ręką w kierunku mojej nogi. Wierzgałam, by mnie puścił, kiedy nagle drzwi za mną się otworzyły i niewiele brakowało, a wpadłabym prosto na innego brodacza. Zaczęłam wyć i machać nożem, bo ten drugi złapał mnie pod pachami i brutalnie wyciągnął z powozu.
Musiałam w coś trafić, bo zaklął i poluzował uchwyt. Z trudem stanęłam na nogach i zaczęłam uciekać. Znajdowaliśmy się w lesistym wąwozie, gdzie Via zwężała się, by się zmieścić między dwoma spadzistymi pagórkami. Wszędzie dookoła żołnierze i Griszowie walczyli z brodaczami. Drzewa stawały w płomieniach od griszaickiego ognia. Widziałam, jak Fedior szybkim gestem wyciąga rękę przed siebie, a stojący przed nim człowiek pada na ziemię, trzymając się za pierś, i krew spływa mu z ust.
Biegłam bez pojęcia o kierunku, wspinając się na najbliższe wzgórze. Stopy ślizgały mi się na opadłych liściach, które pokrywały poszycie lasu. Dyszałam ciężko. Przewróciłam się i nóż mi wypadł, kiedy wyciągnęłam ręce, by zamortyzować upadek.
Żółtobrody złapał mnie za nogi, zaczęłam wić się i wrzeszczeć. Zerknęłam w kierunku wąwozu desperacko, ale poniżej żołnierze i Griszowie bili się na śmierć i życie, przytłoczeni liczbą przeciwnika. Nie mogli przyjść mi z pomocą. Walczyłam, miotałam się, ale Fjerdanin był za silny. Położył się na mnie, kolanami ściskając moje ramiona, i sięgnął po nóż.
– Wypruję ci flaki tu na miejscu, wiedźmo – zaryczał z ciężkim fjerdańskim akcentem.
Nagle usłyszałam stukot kopyt, a mój napastnik odwrócił głowę, by spojrzeć na drogę. Grupa jeźdźców z łomotem wgalopowała do wąwozu. Ich kefty przypominały strumień czerwieni i błękitu, ich dłonie ciskały płomienie i grzmoty. Jeździec na czele ubrany był na czarno.
Darkling zsunął się z wierzchowca i rozłożył ręce szeroko, po czym złączył je z głośnym hukiem. Z jego połączonych dłoni wystrzeliły kłęby ciemności. Prześlizgiwały się przez wąwóz, znajdując fjerdańskich zabójców, pełzły w górę ich ciał, by spowić ich twarze w kipiący cień. Fjerdanie zaczęli wrzeszczeć. Niektórzy upuścili miecze, inni machali nimi na oślep. Patrzyłam z mieszaniną podziwu i przerażenia, jak ravczańscy wojownicy objęli przewagę, z łatwością siecząc oślepionych, bezradnych ludzi.
Brodacz leżący na mnie wymamrotał coś, czego nie zrozumiałam. Myślałam, że to może modlitwa. Zastygł w bezruchu i wpatrywał się w Darklinga z namacalnym przerażeniem. Zaryzykowałam.
– Tu jestem! – zawołałam w dół wzgórza.
Darkling obrócił głowę. Uniósł ręce.
– Nej! – zabeczał Fjerdanin z nożem uniesionym wysoko. – Nie muszę widzieć, żeby przekłuć jej serce ostrzem!
Wstrzymałam oddech. Nad wąwozem zapadła cisza, którą zakłócały jedynie jęki konających. Darkling opuścił ręce.
– Musisz wiedzieć, że jesteście otoczeni – powiedział spokojnie. Jego głos odbijał się od drzew.
Zabójca zerknął w prawo i lewo, a potem na szczyt wzgórza, gdzie pojawili się ravczańscy żołnierze z gotowymi do strzału strzelbami. Kiedy Fjerdanin rozglądał się gorączkowo, Darkling przesunął się o parę kroków w górę.
– Nie zbliżać się! – zaryczał mężczyzna. Darkling się zatrzymał.
– Oddaj mi ją – powiedział – a pozwolę ci czmychnąć do twojego króla.
Zabójca zachichotał obłąkańczo.
– O nie, o nie. Nie wydaje mi się – odparł, kręcąc głową i trzymając nóż wysoko nad moim galopującym sercem. Końcówka okrutnego ostrza błyszczała w słońcu. – Darkling nie darowuje życia. – Spojrzał na mnie. Miał jasne rzęsy, niemal niewidzialne. – Nie będzie cię miał – zaczął zawodzić cicho. – Nie będzie miał wiedźmy. Nie będzie miał i tej mocy. – Uniósł nóż wyżej i zawył: – Skirden Fjerda!
Nóż zatoczył lśniący łuk. Odwróciłam głowę, zaciskając powieki z przerażenia. Właśnie wtedy mój wzrok padł na Darklinga, którego ręka przecinała powietrze. Usłyszałam kolejny podobny do grzmotu trzask… a potem nic.
Powoli otworzyłam oczy i spojrzałam na przerażający obraz przede mną. Rozchyliłam usta, by krzyczeć, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk. Leżący na mnie człowiek został przecięty na pół. Głowa, prawy bark i ręka leżały na leśnym poszyciu. Zbielała dłoń wciąż zaciskała nóż. Reszta brodacza chwiała się chwilę nade mną. Ciemne pasmo dymu rozwiewało się w powietrzu w pobliżu rany, która przecinała jego tors. A potem to, co zostało, się przewróciło.
Odzyskałam głos i zaczęłam wrzeszczeć. Popełzłam do tyłu, gramoląc się jak najdalej od rozczłonkowanego ciała. Nie mogłam stanąć na nogach, nie mogłam odwrócić oczu od potwornego widoku, drżałam niepohamowanie.
Darkling pospiesznie wszedł na wzgórze i ukląkł przy mnie, zasłaniając zwłoki.
– Popatrz na mnie – polecił. Próbowałam się skupić na jego twarzy, ale widziałam tylko rozcięte ciało zabójcy i jego krew, która wzbierała wśród wilgotnych liści.
– Co… co mu zrobiłeś? – zapytałam trzęsącym się głosem.
– To, co musiałem. Możesz wstać?
Pokiwałam głową z drżeniem. Chwycił mnie za ręce i pomógł mi wstać. Kiedy mój wzrok prześlizgnął się w stronę ciała, złapał mnie za podbródek i skierował moje oczy na niego.
– Na mnie – rozkazał.
Pokiwałam głową i starałam się cały czas patrzeć na Darklinga. Sprowadził mnie na dół, okrzykami wydając rozkazy swoim ludziom.
– Udrożnić drogę. Potrzebuję dwudziestu konnych.
– Dziewczyna? – zapytał Ivan.
– Jedzie ze mną – odpowiedział Darkling.
Zostawił mnie przy swoim koniu i poszedł się naradzić z Ivanem oraz kapitanami. Z ulgą dojrzałam wśród nich Fediora, który trzymał się za ramię, ale poza tym wydawał się cały i zdrowy. Poklepałam spocony bok konia i nabrałam tchu, wdychając czystą, skórzastą woń siodła. Próbowałam zapanować nad biciem serca i nie zwracać uwagi na to, co – jak wiedziałam – leżało za mną na zboczu wzgórza.
Parę minut później zobaczyłam, że żołnierze i Griszowie dosiadają koni. Kilku mężczyzn skończyło usuwać drzewo z drogi, a inni odjeżdżali z naszym poważnie uszkodzonym powozem.
– Zmyłka – powiedział Darkling, podchodząc do mnie. – Pojedziemy południowym szlakiem. Od razu powinniśmy byli tak zrobić.
– Czyli jednak popełniasz błędy – palnęłam bezmyślnie. Przerwał nakładanie rękawiczek, a ja nerwowo zacisnęłam wargi. – Nie chciałam…
– Oczywiście, że popełniam błędy – powiedział, uśmiechając się lekko. – Po prostu niezbyt często.
Podniósł kaptur i podał mi rękę, żeby pomóc mi wsiąść na konia. Przez chwilę się wahałam. Stał przede mną – mroczny jeździec, odziany w czerń, z twarzą w cieniu. Przed oczyma przepłynął mi obraz rozczłonkowanego człowieka i poczułam, jak kotłuje mi się w żołądku. Jak gdyby czytał mi w myślach, powtórzył:
– Zrobiłem, co musiałem, Alino.
Wiedziałam o tym. Uratował mi życie. Jaki inny miał wybór? Podałam rękę Darklingowi i dałam sobie pomóc dosiąść konia. Wślizgnął się za mną i wprowadził wierzchowca w kłus.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z wąwozu, dotarło do mnie w pełni, co się właśnie wydarzyło.
– Dygoczesz – powiedział.
– Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ludzie chcą mnie zabić.
– Naprawdę? Ja już prawie nie zwracam na to uwagi.
Odwróciłam się, by na niego spojrzeć. Wciąż się lekko uśmiechał, ale nie byłam całkiem pewna, czy żartuje. Odwróciłam się z powrotem i powiedziałam:
– Poza tym widziałam właśnie człowieka przeciętego na pół. – Mówiłam lekkim tonem, ale nie dało się ukryć, że wciąż się trzęsę.
Darkling schwycił cugle jedną ręką i zdjął jedną z rękawiczek. Zesztywniałam, kiedy poczułam, jak wsuwa gołą dłoń pod moje włosy i kładzie mi ją na karku. Zaskoczenie ustąpiło miejsca spokojowi, kiedy ogarnęło mnie to samo co wcześniej wrażenie mocy i pewności. Obejmując dłonią moją głowę, popędził konia w galop. Zamknęłam oczy i starałam się nie myśleć, a wkrótce, pomimo ruchu konia, pomimo horroru tego dnia, zapadłam w niespokojny sen.