Autor kultowej Gry Endera nie raz pokazał, że jest pisarzem pomysłowym, kreatywnym i bardzo utalentowanym. Przeczytałam większość jego książek i stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że jest on jednym z moich ulubionych twórców, nie tylko literatury fantastycznej. W czerwcu 2011 roku w Polsce ukazała się kolejna powieść, która zapowiadała serię. Mowa oczywiście o Tropicielu, który uzyskał bardzo przychylne recenzje. Utalentowane dziecko, polityczne rozgrywki – brzmi jakby znajomo, jednak w Tropicielu nie brakło tchnienia świeżości. Dlatego z wielką chęcią sięgnęłam po kolejną część przygód Rigga, Ruiny. Niestety tym razem nie było tak kolorowo.

Po przejściu przez Mur, Rigg wraz z siostrą Param i swoimi przyjaciółmi przekonują się, że nie udało im się uciec od śmiertelnego niebezpieczeństwa. W poprzednim świecie było ono znane, tu – nie wiadomo czego się spodziewać. Zbędny Vadesh pomaga im odnaleźć się w nieznanym miejscu, jednak wszyscy w grupie wiedzą, że nie należy ufać maszynie. Czy uda im się odnaleźć w nowych realiach? I przede wszystkim – czy dowiedzą się, jakie jest ich przeznaczenie?

Card, jako doświadczony pisarz, doskonale wie, czego oczekują jego czytelnicy. Poprowadził swoją powieść bardzo sprawnie, rozwiązując jedną zagadkę tylko po to, by zastąpić ją kolejnymi trzema. Sprawia to, że książkę czyta się przyjemnie, a na samym końcu (nawet jeśli Ruiny nie zachwyciły, tak jak mnie) i tak czeka się na następną część. Chociażby z samej ciekawości. Nie brak także akcji, choć czai się ona przede wszystkim w dialogach, knowaniach postaci, nie zaś w opisach, których bardzo mi brakowało w Ruinach. Dialogi pozbawione dłuższych opisów, które pozwalały zagłębić się w świat Rigga, pozostawiają uczucie niedosytu, jakby Card postanowił skupić się tylko na postaciach, zapominając zupełnie o tle. Jednak tym czytelnikom, którzy pragnęli powrócić do przygód młodego tropiciela przede wszystkim po to, by lepiej zapoznać się z członkami grupy, ta część powinna przypaść do gustu. Autor opisuje bowiem szczegółowo uczucia i emocje postaci, zagłębiając się w ich lęki i pragnienia. W niektórych fragmentach można poczytać to za plus, w innych niestety wypada to dość blado – zarówno w porównaniu do poprzedniej części, jak i całego dorobku Carda. Niemniej jednak Ruiny można zaliczyć do powieści łatwych i przyjemnych, w których nie brak zarówno humoru, jak i zagadki (i oczywiście próby jej rozwiązania).

Nie będę jednak ukrywać, że jako fanka prozy Carda poczułam się bardzo zawiedziona tym, co autor przygotował dla swoich czytelników. Przyjemna – owszem, przygodowa – jak najbardziej. Jednak co pana Carda podkusiło do tego, by poświęcić prawie całą swoją powieść na pseudo-psychologiczne roztrząsanie problemów dorastających młodzieńców? Za dużo w Ruinach wynurzeń na temat miłostek, władzy, zaufania, które niestety prezentują się bardzo płasko. Jednak nie to jest największym problemem nowej książki Carda. W żadnej poprzedniej powieści tego autora nie uderzyło mnie to, co w tym przypadku prawie co stronę wypadało ze stronic i z plaskiem uderzało mnie w twarz. Mowa niestety o dialogach, które najlepiej określa przymiotnik „infantylne”. Choć czasem pojawi się w nich odrobina humoru, przez większą część powieści drażnią one niby-filozoficznymi problemami i całkowitym brakiem dojrzałości. Stwierdzam to z ogromną przykrością, bo prozę Carda zawsze uznawałam za inteligentną i przede wszystkim sprawną na każdej płaszczyźnie.

Ruiny nie należą do najlepszych powieści w dorobku Carda – to książka miałka, którą przeczytać można tylko po to, by poznać nowe perypetie bohaterów, których zdążyliśmy polubić w Tropicielu. Owszem, zapewni nam rozrywkę, jednak nic poza tym.

Naszą rcenzję Tropiciela przeczytasz TUTAJ.

Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Ruiny
Data wydania: 18 czerwca 2013
Liczba stron: 384
Wydawca: Prószyński i S-ka
Kategoria: fantastyka