Życie w słoiku. Ocalenie Ireny Sendler to jedna z tych książek, których nie można tak po prostu przeczytać. Należy ją raczej przeżyć emocjonalnie, przepracować intelektualnie, wchłonąć zmysłami, przyswoić na wszelkie dostępne człowiekowi sposoby. Jest to bowiem pozycja pod każdym względem nadzwyczajna – powstała w nadzwyczajnych okolicznościach, opowiada o nadzwyczajnej bohaterce wojennej i o nadzwyczajnych amerykańskich uczennicach, które tę nieznaną światu kobietę ocaliły od zapomnienia. Każdy powinien przeczytać Życie w słoiku. Każdy. A ci, którzy urodzili się i mieszkają w kraju nad Wisłą – najlepiej kilka razy.

Rok 1999, Kansas. Liz Cambers, licealistka z Uniontown, poszukuje interesującego tematu dotyczącego różnorodności i tolerancji na przedstawienie z okazji Dnia Historii Narodowej. Nauczyciel, Norman Conard, podsuwa jej artykuł zatytułowany Inni Schindlerowie, opowiadający o losach bohaterów, którzy podczas II Wojny Światowej z narażeniem życia wyciągali pomocną dłoń do przedstawicieli narodu żydowskiego. W tekście pojawia się wzmianka o Irenie Sendler, polskiej działaczce społecznej. Liz przeciera oczy ze zdumienia na widok cyfry. 2500. W artykule wyraźnie napisano, iż tyle właśnie dzieci Sendlerowa wyprowadziła z warszawskiego getta, nadając im nową tożsamość. Prawdziwe nazwiska ocalonych spisywała na cienkiej bibułce, umieszczała w szklanym słoju i zakopywała, by przetrwała pamięć o dziedzictwie. Liz Cambers nie może uwierzyć w to, co przeczytała. Twierdzi, że jeśli liczba ta jest prawdziwa, należałoby uznać, iż Irena Sendler uratowała od śmierci więcej ludzi niż słynny Oscar Schindler. Dziewczyna postanawia ustalić fakty. Być może doszło do pomyłki? Być może chodzi o cyfrę 250?

Liz kontaktuje się z wieloma organizacjami, zdobywając coraz to nowe informacje o okupowanej przez Niemców Warszawie i sytuacji Żydów w utworzonym tam getcie. O Sendlerowej wiadomo niewiele. Nieliczni słyszeli o jej dokonaniach. Mimo to w każdej relacji pojawia się ta sama liczba. 2500. Działalność Sendlerowej staje się prawdziwą obsesją Liz. Do projektu dołączają kolejne uczennice – Sabrina Coons i Megan Stewart. Odtąd wszystkie trzy robią, co w ich mocy, by dowiedzieć się jak najwięcej o tej zapomnianej polskiej bohaterce, i piszą sztukę – Życie w słoiku. Z początku skromny szkolny projekt urasta stopniowo do rozmiarów wielkiego przedsięwzięcia. Życie w słoiku zyskuje ogromny rozgłos, najpierw w USA, później także za granicą. Dziewczęta zapraszane są przez różne organizacje, placówki, szkoły, muzea, by wykonywały swoje przedstawienia przed coraz to liczniejszą widownią. Aż w końcu przychodzi wiadomość z Polski. Irena Sendlerowa – bohaterka, którą dziewczęta z Kansas uważały za zmarłą tragicznie na Pawiaku – wciąż żyje i mieszka z rodziną w Warszawie. To prawdziwy przełom. Przełom w życiu dziewcząt, przełom w sposobie mówienia o Holokauście i przełom w życiu samej Ireny Sendlerowej, dziewięćdziesięcioletniej staruszki, o której dokonaniach usłyszał wreszcie cały świat.

Jack Mayer po mistrzowsku splata ze sobą dwa wątki, opowiadając na przemian o losach amerykańskich uczennic z Kansas i o działalności Ireny Sendler w okupowanej Warszawie. Siła tej książki tkwi w prostocie. Próżno doszukiwać się tutaj wydumanych środków stylistycznych, skomplikowanych technik narracyjnych i szczególnie wielkich walorów artystycznych. Życie w słoiku napisano językiem prostym, oszczędnym, narracja jest skondensowana i pozbawiona niepotrzebnych ozdobników, a dialogi ujęto w cudzysłów, co zbliża powieść do relacji o charakterze dokumentalnym, do reportażu. Autor ciekawie i z nerwem rozwija akcję i buduje napięcie, które w końcowych sekwencjach sięga zenitu. Podczas lektury Życia w słoiku towarzyszyły mi ogromne i skrajnie różne emocje. Mogę śmiało powiedzieć, że wyczerpała mnie ta książka, że mną potwornie wstrząsnęła, że wylałam nad nią istne morze łez, choć jestem przecież czytelniczką wyrobioną, odporną na literacką manipulację, a o Sendlerowej nie raz już słyszałam. I chyba właśnie o prawdę tutaj chodzi. O fakt, iż w książce Mayera nie sposób natrafić na tę literacką manipulację, na te wszystkie pisarskie triki, mające na celu „zatelepanie” odbiorcą. Mayer po prostu opowiada niezwykłą historię, nie starając się jej w żaden sposób ubarwić. Pisze o ludziach, o uczuciach, o cierpieniu, bólu, strachu, który powszednieje człowiekowi tak bardzo, że zaczyna się do niego przyzwyczajać, o nadziejach i planach na przyszłość, o marzeniach. Potrafi sugestywnie oddać emocje młodych kobiet, wkraczających w dorosłość i przeżywających swoje osobiste dramaty, jak również wiarygodnie odmalować okupowaną Warszawę i tragedię ludobójstwa dokonywaną na narodzie żydowskim.

Mogę o tej książce mówić tylko osobiście. Być może dlatego, że w mojej rodzinie doświadczenia wojenne są wciąż niezwykle żywe, a kiedy byłam dzieckiem babcia raczyła mnie opowieściami o okupowanej Warszawie częściej niż Czerwonym Kapturkiem czy Śpiącą Królewną. I dobrze. Były znacznie ciekawsze. Podczas lektury Życia w słoiku raz po raz powracały do mnie te wspomnienia, bowiem w książce Mayera pojawia się to samo dokładnie przesłanie. Być może i nie należy nieustannie grzebać się w przeszłości i wciąż rozdrapywać starych ran, ale nie wolno pod żadnym pozorem zapomnieć. To, co wydarzyło się w latach czterdziestych ubiegłego wieku należy przekazywać następnym pokoleniom, ocalać od zapomnienia i dawać świadectwo. Zwłaszcza teraz, kiedy odeszli już niemal wszyscy naoczni świadkowie. Niezwykle dramatyczną wymowę mają słowa Ewy Rechtman, która odrzuca pomoc Ireny Sendlerowej i decyduje się wsiąść wraz ze swą rodziną do pociągu zmierzającego do Treblinki. Żegnając przyjaciółkę, bardziej nakazuje niż prosi: Zapukaj do tych drzwi… i do następnych… i jeszcze do następnych. Poszukaj dzieciątka, które nie będzie tego pamiętało. I nade wszystko… daj świadectwo. Dlatego też dziewczęta z Kansas tak często słyszały później, że naprawiają świat i tworzą historię. Historii bowiem nie ma, dopóki ktoś jej nie opowie. Tak samo, jak umarłaby pamięć o Irenie Sendler, gdyby nie projekt Życie w słoiku, który doprowadził do powstania Fundacji „Sendler/Life in a Jar”.

Jack Mayer przekazał sześćdziesiąt procent dochodu ze sprzedaży swojej powieści właśnie tej organizacji, w celu promowania dziedzictwa Ireny Sendlerowej do inspirowania nauczycieli i uczniów, by brali przykład z niedocenionych bohaterów i bohaterek w historii oraz uczyli szacunku i zrozumienia wszystkich, niezależnie od rasy, religii, narodowości czy światopoglądu. Okoliczności powstania książki Życie w słoiku są równie niezwykłe, jak opisane w niej wydarzenia. Jack Mayer sam do tej pory nie wie, jak to się stało. Nie jest przecież pisarzem. Jest pediatrą. W Posłowiu pisze tak:

Oto historia o duchach.
W zimną noc styczniową 2004 roku przyszedłem do mego gabinetu pediatrycznego, aby przyjąć pacjenta. Na biurku mym leżał numer „Ladies’ Home Journal” z grudnia 2003 otwarty na artykule Marii Attoun „Kobieta, która kochała dzieci”, o Irenie Sendler i nastolatkach z Kansas. Nie trzymam tego pisma w mej poczekalni. Do dzisiaj nie wiem, kto mi podrzucił ten artykuł, lecz wyprawił mnie on w podróż prowadzącą do „Życia w słoiku” i projektu o Irenie Sendler.
Kim jesteś?

Więcej o Irenie Sendlerowej przeczytasz TUTAJ. Polecamy!

Autor: Jack Mayer
Tytuł: Życie w słoiku. Ocalenie Ireny Sendler
Tłumaczenie: Robert Stiller
Tytuł oryginału: Life in a Jar. Irena Sendler Project
Wydawca: AMF Plus
Data wydania: 8 maja 2013
Liczba stron: 432
Oprawa: miękka
ISBN: 9788360532294
Kategoria: literatura faktu, proza zagraniczna