Recenzję powieści Hotel Zaświat przeczytasz TUTAJ.
Magdalena Knedler: Jakby Pan zaklasyfikował swoją powieść? Bo przyznam, że nie bardzo rozumiem, dlaczego promuje się ją jako thriller. Mamy wprawdzie makabrę, mamy jakieś morderstwo, mamy odciętą rękę, nie mniej jednak zaprawiony w boju miłośnik thrillerów i kryminałów uzna, że w Pana książce wieje trochę nudą…
Przemysław Borkowski: Muszę się przyznać, że sam wymyśliłem ten thriller, trochę z braku lepszego pomysłu. Czym jest bowiem Hotel Zaświat? Powieścią grozy? Horrorem? Kryminałem? Opowieścią o krainie lat dziecinnych taką jak chociażby Kronika wypadków miłosnych? Nie jest żadną z tych rzeczy i jest wszystkimi nimi po trochu. Trzeba zaś było jakoś tę książkę nazwać, najlepiej jednym słowem, żeby było co napisać na okładce. Lepiej zaś nazwać źle, niż wcale. A z tą nudą to nie wiem… Nie jest to na pewno Tożsamość Bourne’a, ale z drugiej strony parę dość spektakularnych rzeczy tam się dzieje. Dziś chyba rzeczywiście pokusiłbym się o wymyślenie jakiejś innej etykiety, bo ten thriller bywa trochę mylący. Z tym, że problem polega na tym, że ciągle nie wiem, co to mogłoby być…
M.K: Hotel Zaświat nawiązuje do tradycji powieści szkatułkowej, a nawet epistolarnej. Skąd pomysł, żeby w taki sposób zdezintegrować fabułę? Czy inspiracją był słynny Rękopis znaleziony w Saragossie, czy też może Podróż sentymentalna, z którą Pana książka trochę mi się kojarzy? To przecież również taka podróż sentymentalna głównego bohatera – do miejsca, w którym spędził dzieciństwo, ale i w głąb samego siebie.
Przemysław Borkowski: Rzeczywiście inspirowałem się trochę Rękopisem znalezionym w Saragossie. Bardzo lubię tę książkę i od dawna chodził mi po głowie pomysł na tego typu powieść. Podoba mi się sytuacja, gdy główny tok fabuły jest oświetlany i komentowany przez pozornie niezwiązane z nim, wplecione w niego historie, gdy poszczególne części nadają sobie wzajemnie inny sens. Pierwotnie tych „wtrętów”, tych różnych mikro i makroopowiadań było nawet więcej, doszedłem jednak do wniosku, że za bardzo rozsadzają one fabułę, zdecydowałem się więc kilka z nich wyrzucić. Ba, powstała nawet wersja w ogóle bez żadnych „szkatułek”. Z niej jednak też zrezygnowałem. Wydała mi się za płaska i za bardzo właśnie w prosty sposób „thrillerowata”. Ot, zwykła historia o makabrycznej zemście. Tymczasem wtrącone w nią opowiadania, zwłaszcza dwa – Karp ludojad i Analiza strukturalna obrzędu samoobcięcia głowy – próbują nadać jej trochę głębszy wymiar. Karp ludojad jest opowieścią o tym, jak rzeczywistość objawia nam swoje dziwne, niespodziewane i groteskowe oblicze, jak zwykłe, wydawałoby się dobrze nam znane jej elementy buntują się przeciwko nam. Analiza strukturalna… to z kolei historia człowieka, dla którego wyprawa w głąb siebie okazała się drogą bez powrotu. O tym jest też poniekąd cały Hotel Zaświat – o tym jak „podróż sentymentalna” staje się podróżą przerażającą.
M.K.:Jeżeli już przy powieści szkatułkowej jesteśmy, zapytam o jeszcze jednego autora, który upodobał sobie narrację szkatułkową – Josepha Conrada. Krzysztof Rozkroczny przypomina mi do pewnego stopnia takiego odwróconego bohatera Conradowskiego. Niby zero patosu, ot zwykły facet, który pije wódkę i zagryza śledziem, ale jednak przeżywa dylemat za dylematem, walczy (lub nie walczy) z własną niemocą, z tym kisielem, który krępuje mu ruchy, ma zawsze problem z podjęciem decyzji. Odniosłam wrażenie, że „Rozkroczny” to znaczące nazwisko. Coś w tym jest?
Przemysław Borkowski: Bardzo bym chciał móc powoływać się na powinowactwo z Josephem Conradem i jeśli Pani je dostrzegła, jest mi niezmiernie miło, choć nie śmiem się z Panią zgodzić. Na pewno ma Pani rację mówiąc, że „Rozkroczny” to nazwisko znaczące. Na pierwszym poziomie odnosi się ono do sytuacji głównego bohatera, który mieszka w dalekim, wielkim mieście, gdzie wiedzie życie, które mu się podoba, ale mentalnie tkwi jeszcze ciągle w krajobrazach dzieciństwa. Tęskni za przeszłością, ale nie chciałby już porzucać swojego obecnego życia. Na innym poziomie jego „rozkrok” odnosi się do tego, o czym Pani mówi – do wiecznego niezdecydowania, do jego bierności wobec wciągających go wydarzeń, do tego, że to wszystko przydarza mu się wbrew jego woli, bo on sam nie ma ochoty wcale odkrywać żadnej tajemnicy. Taka konstrukcja głównego bohatera – oprócz tego, że jest trochę złośliwym opisem mojego własnego charakteru – przekazuje moim zdaniem ważną życiową prawdę: większość wydarzeń, które naprawdę nas zmieniają, które odkrywają przed nami najprzeróżniejsze prawdy o nas i o świecie, odbywa się wbrew nam. Wcale nie mamy ochoty „poznawać siebie” ani „odkrywać sensu życia”, wolimy to, co jest. Kwiczymy jak świnie ciągnięte za tylną nogę do rzeźni, byleby tylko pozwolono nam zostać w tych bezpiecznych i dobrze nam znanych złudzeniach, którymi przykryliśmy jak dzierganymi serwetkami mięso prawdziwego życia.
M.K.: Czy istnieje naprawdę wioska podobna do tej, którą opisał Pan w Hotelu…?
Przemysław Borkowski: Tak i można ją odnaleźć na Mapie Administracyjnej Polski. To Dywity niedaleko Olsztyna – miejsce, w którym się wychowałem. To moja kraina lat dziecinnych i jest ona w Hotelu Zaświat opisana z dość dużą topograficzną dokładnością. Większość budynków i miejsc opisanych w tej książce istnieje naprawdę, łącznie z tytułowym Hotelem Zaświat. Z drugiej strony jednak wieś z mojej powieści to nie do końca Dywity. Wiele faktów, zwłaszcza natury historycznej nie mogłaby mieć w Dywitach miejsca. Nie wiem czy w ogóle istnieje w Polsce miejscowość, w której te wszystkie opisane przeze mnie wydarzenia mogłoby zajść, to znaczy nie wiem, czy mogłoby one zajść w jednym miejscu. Chyba jednak nie.
M.K.:Hotel Zaświat napisał Pan, opierając się na jakimś szkicu, zarysie całości? Był plan powieści? Czy po prostu Pan usiadł i napisał?
Przemysław Borkowski: Wszystko zaczęło się od pierwszego rozdziału. Po prostu któregoś dnia usiadłem i go napisałem. Ten zaś rozdział wziął się z prawdziwego wydarzenia, które zaszło w mojej rodzinnej miejscowości. Wiele lat temu miała w niej bowiem miejsce makabryczna zbrodnia. Pewien mężczyzna zabił swoją konkubinę, po czym jej zwłoki zakopał nad rzeką. Gdy wiosną wezbrały wody, zwłoki zostały wymyte i odnalazł je jakiś przypadkowy przechodzień. W sumie rzecz dosyć banalna, prawie codziennie czyta się o podobnych zdarzeniach. Gdy jednak coś takiego dzieje się obok ciebie – a muszę dodać, że wiele wskazuje, że mężczyzna ten to mój dawny kolega z podstawówki – traktuje się to trochę inaczej. Ta historia tkwiła we mnie od dłuższego czasu i tamtego dnia po prostu wykiełkowała. Dalej zaś poszło już samo.
M.K.:Spotkałam się z opinią, że Pana książka wpisuje się w konwencję realizmu magicznego. Coś w tym pewnie jest, jednak realizm magiczny, zwłaszcza w wydaniu latynoamerykańskim, cechuje się zazwyczaj większym stylistycznym rozbuchaniem, a tymczasem w Hotelu… styl mamy dość prosty. Nie lubi Pan metafor? Czy też może uznał je Pan tutaj za zbędne?
Przemysław Borkowski: Po prostu uważam, że język powieści powinien być w miarę (choć z drugiej strony też bez przesady) przezroczysty. Bardzo nie lubię pisarzy, w tym także polskich, którzy upajają się własną umiejętnością konstruowania pięknych, wielokrotnie złożonych zdań. Trochę przypomina mi to popisy niektórych piosenkarek, które nauczywszy się kilku wokalnych wygibasów, nie mogą się powstrzymać, żeby nie zaprezentować nam ich przy każdej nadarzającej się okazji, demolując zupełnie przy tym linię melodyczną, jakby bały się, że zapomnimy, jak świetnie potrafią śpiewać. Ja staram się pisać – przynajmniej w warstwie stylistycznej – prosto. Zresztą polski temperament jest inny od południowoamerykańskiego, jesteśmy raczej krajem północnym. Owo stylistyczne rozbuchanie, o którym Pani mówi, a które w literaturze latynoamerykańskiej bywa urzekające, u nas byłoby tylko dziwne. Ale z tym realizmem magicznym w Hotelu Zaświat, chyba faktycznie coś jest na rzeczy…
M.K.: Co Pana inspiruje do pisania w ogóle? Twórczość innych autorów? Zachód słońca? Papieros w kałuży? Czekolada? Dmuchawce? … … …
Przemysław Borkowski: Inspiruje mnie moja własna niedojrzała osobowość. Wszyscy ludzie, gdy są dziećmi, wymyślają sobie różne historie, alternatywne światy, zastanawiają się, co by było, gdyby na przykład byli wielkimi wodzami, odważnymi odkrywcami, albo genialnymi naukowcami. Potem jednak dorastamy i nam to przechodzi. Mi nie przeszło, widocznie nie dorosłem. Ciągle takie głupoty snują mi się po głowie. Co jakiś czas któraś nich wydaje mi się na tyle interesująca, że postanawiam ją spisać.
M.K.:Jakie ma Pan plany na przyszłość? Kolejna niebanalna powieść?
Przemysław Borkowski:Tak, jest już niemalże na ukończeniu. Jest to romans, a w zasadzie melodramat. Jeden mężczyzna, dwie kobiety i tajemnica z przeszłości. Tym razem akcja rozgrywa się w Warszawie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
M.K.: Czekam z niecierpliwością! Dziękuję za rozmowę.