25 marca nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka ukaże się nowa powieść obyczajowa autorstwa Małgorzaty Jędrzejewskiej zatytułowana Marzenia nie bolą. Zapraszamy do przeczytania przedpremierowego fragmentu.

O książce:

Że trzeba marzyć, o tym Ludmiła jest przekonana. Namawia przyjaciółki do stworzenia „marzenników”. Pora jest bardziej niż odpowiednia, bo dzieje się to przy pełni księżyca, w wieczór jej urodzin. Każda z kobiet ma swoje pragnienia i tęsknoty. A sama Ludmiła? Powoli zaczyna do niej docierać, że ma dość samotności. Niespodziewanie dowiaduje się, że jej zmarły mąż nie był tak kryształowy, jak się wydawało. Wokół niej, jej rodziny i przyjaciół zaczynają się kręcić dziwni osobnicy, którzy chcą wyglądać jak mafiosi, w końcu pojawia się także nieboszczyk…

Marzenia… zagubione w rytmie życia – tego prawdziwego, dojrzałego, podszytego problemami, nękanego przez echa przeszłości… I chociaż kurz zdmuchnięty ze starych pudeł mocno kłuje w oczy i zrywa kurtynę pozorów, trudna codzienność trwa dalej. Autorka z niebywałą lekkością snuje opowieść o przyjaźni i wyborach, wsparciu, miłości i tolerancji. Pisze kobieco, ciepło, prawdziwie… Zawsze otwiera jednak drzwi nadziei, która rozświetla szarość, łagodzi zakręty, rozpościera most nad przepaścią. Analizuje decyzje i priorytety – bo to one pozwalają nam przejść na drugą stronę i z uśmiechem odczytywać księżycowy marzennik…
– Marta Dudzińska,redaktorka portalu urodaizdrowie.pl

{youtube}13Db3b9pSo0{/youtube}

Autorka: Małgorzata A. Jędrzejewska
Tytuł: Marzenia nie bolą
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 25 marca 2013
ISBN: 978-83-7785-082-4
Liczba stron: 388
Wymiary: 135 x 205 mm
Oprawa: miękka
Kategoria: proza obyczajowa

Marzenia nie bolą
Małgorzata A. Jędrzejewska
(fragment)

– Ej, no co jest? Kuba! Przecież umawialiśmy się, że nie będziesz już wchodził do kuchni przez okno! – zawołała rozżalona, widząc porozrzucane doniczki.
Syn wyskoczył z pokoju.
– Mama! No co ty! Ja przecież nie…. – urwał, widząc bałagan.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Nie ty? To kto w takim razie?
– Mama, naprawdę, słowo honoru! – grzmotnął się solidnie w klatkę piersiową. – Od czasu jak złamałem nogę i twojego ulubionego kwiatka, ani razu tędy nie wchodziłem! Choć przyznaję, nie raz mnie kusiło… Ale obiecałem ci przecież…
Stali oboje nad pobojowiskiem, które tworzyły cztery porozbijane doniczki, ziemia i połamane łodygi kwiatów. Wszystko to wcześniej było piękną kompozycją, którą Ludmiła ustawiła na niskiej półeczce pod oknem, mimo sprzeciwu chłopców. Od dzieciństwa właśnie tą drogą najbardziej lubili dostawać się do domu.
– Jak to się mogło stać? Może to kot pani Lodzi? – zastanawiała się Karska. – Ady nie było, stęsknił się…
– Nie, nie wydaje mi się… On nieraz już tędy wchodził, bardzo ostrożnie, nigdy niczego nie zrzucił. Przecież wiesz, jak się porusza….
– No, wiem. Ale to co… ktoś by się włamał? – spojrzała na niego zdziwiona. – Po co?
Spojrzeli na siebie, po czym odwrócili się i pobiegli do pozostałych pokoi. Ludmiła stanęła w salonie. Telewizor stał, odtwarzacz DVD i wieża też. Zajrzała do barku, w którym leżały pieniądze na drobne wydatki. Przeliczyła, zgadzało się. Poszła do swojego pokoju. Sprawdziła kasetkę z biżuterią, obejrzała półki z książkami. Wszystko było na swoim miejscu, laptop też. Wróciła do przedpokoju, Kuba już tam był.
– I co? – spytała niecierpliwie. – Bo w salonie wszystko okej.
– U mnie też – wzruszył ramionami. – Nie rozumiem. Włamanie bez kradzieży?
Spojrzeli na siebie bezradnie, po czym Kuba zaczął się zastanawiać.
– Mama… Bo wiesz, tak sobie myślę… – zmarszczył czoło, usiłując skojarzyć fakty. – Ten telefon był koło pierwszej… Ciebie nie było aż do tej pory… Ja wybyłem zaraz potem, wróciłem jakieś pół godziny temu… Dobre trzy godziny chałupa stała pusta, bo Ada przecież była z tobą…
– Myślisz, że to ten facet? Ten, który dzwonił? – Ludmiła złapała się za głowę. – Ale to przecież niemożliwe! Tu? Do nas? Włamanie? Ale po co? Po stare papiery? Niemożliwe! – zakończyła zdecydowanie. – Nie, na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie… Żeby jakiś kolega taty niepostrzeżenie wchodził do naszego domu? To niemożliwe! – kręciła głową zapamiętale i sama nie wiedziała, kogo chce bardziej przekonać, siebie czy syna.
– Ale sama zobacz… – pochylił się nad pobojowiskiem. – Ślady butów, widzisz? – pokazał palcem. – Męskie, duże, co najmniej czterdzieści sześć…
Karska zbliżyła się, przykucnęła.
– Widzę! Faktycznie, raczej męskie! – wyprostowała się energicznie. – A wiesz co? Może by tak zdjęcie zrobić? Bo zaraz zapomnimy, jak ten ślad wyglądał, a przecież trzeba to posprzątać.
Po chwili ślad buta został obfotografowany z każdej strony.
– I co z tym robimy? Zaniesiemy na policję? – Ludmiła spojrzała na syna.
– Ja bym się tak z tą policją nie spieszył… Co im powiemy? Że ktoś pytał o szpargały taty, a potem było włamanie? I po co? Po papiery, o których nic nie wiemy? Będą chcieli je zabrać, nie? A jak w nich jest coś takiego… no, wiesz… – nie wiedział, jakiego słowa użyć.
– Myślisz, że tam może być coś kompromitującego tatę? – Była tak zdziwiona nagłym podejrzeniem syna, że wybuchnęła śmiechem. – Kubusiu, twój tata miałby przechowywać coś kompromitującego? Daj spokój! To był kryształowo uczciwy człowiek – w momencie, gdy wymawiała ostatnie słowa, przypomniała jej się scena ze szpitala…
Piotr leżał na łóżku opleciony siecią kabli, rurek, kroplówek. Tylko oczy mu się świeciły niezdrowym blaskiem. Gdy zostali na moment sami, powiedział z wielkim wysiłkiem:
– Ludeczko, brązowa teczka… Ciemna, brązowa teczka… To wasza polisa… Pilnuj i nie oddawaj nikomu… To ważne…