14 lutego nakładem Wydawnictwa Agora ukazała się książka Wacława Radziwinowicza Gogol w czasach Google’a. Jest to wybór tekstów wieloletniego korespondenta Gazety Wyborczej w Moskwie z lat 1998 – 2012 – reportaży, korespondencji i felietonów, które układają się w niezwykły obraz Rosji.

Wiktor Jerofiejew napisał o książce: Sensacja! Okazuje się, że Rosję można zrozumieć! Wystarczy poczucie humoru i miłość do mojego zwariowanego kraju. Przeczytałem tę książkę z ogromną przyjemnością. Wacek Radziwinowicz to znakomity obserwator, który nie boi się rosyjskich paradoksów.

Rosja w książce Wacława Radziwinowicza jest piękna i straszna, pełna sprzeczności i skrajności. To kraj ludzi szlachetnych i odważnych, ale też miejsce, w którym od czasów carskich filarami systemu są złodziejstwo i korupcja. Kraj, w którym bizantyjskie bogactwo nielicznych zderza się z nędzą milionów, kraj przeklętych poetów i złodziei w limuzynach, bojowników o prawa człowieka i morderców bez twarzy, samotnych bohaterów i brutalnych sołdatów.

Tytuł: Gogol w czasach Google’a
Autor: Wacław Radziwinowicz
Wydawca: Agora
Seria: Biblioteka Gazety Wyborczej
Data premiery: 14 lutego 2013
Liczba stron: 336
Oprawa: twarda
Kategoria: Literatura faktu

Gogol w czasach Google’a
Wacław Radziwinowicz
(fragmenty)

CZECZENA poznać po chodzie

Czyszczenie Moskwy. Milicja poluje na ludzi o „niesłowiańskiej powierzchowności”. Jedni zarabiają na łapówkach, inni sprzedają meldunek za gigantyczne pieniądze. Nikt już nie współczuje „czarnym i żółtym”.
Kiedy na ciebie stale polują, wyrabia się w człowieku taki instynkt. Wyczuwasz niebezpieczeństwo – tłumaczy Said, Tadżyk, który zaprosił mnie do swego kramu z plastikowymi motylkami i gumkami do włosów na czerkieskim rynku w Moskwie.
Ranek, jeszcze ciemno, ale on widzi wszystko: poukrywane w zaułkach milicyjne samochody, „psy” czyhające przy ścieżkach, grupy po kilkunastu stojące w bramach. Bazar, na który płynie fala przybyszów z Kaukazu i Azji Centralnej, jest gęsto obstawiony. Milicjanci zatrzymują śniadych, czarnowłosych mężczyzn. Niektórych proszą o dokumenty, od innych od razu biorą pieniądze.

100 rubli za żółtego

W pobliżu głównej bazarowej bramy kryje się grupa Chińczyków. Gdy wszyscy milicjanci są zajęci, pędem rzucają się do wejścia. Ale z krzaków wyskakuje jeszcze jeden milicjant. Wyrasta na ścieżce i przez walkie-talkie wzywa posiłki. Podjeżdża radiowóz. Wokół sporo ludzi, ale podoficer głośno, bez skrępowania pyta: – Diengi u was jest’?
Mężczyzna w szarej kurtce kręci głową. Milicjant podchodzi i wsuwa mu rękę do kieszeni. Wyjmuje banknot. Macha Chińczykowi przed nosem: – A eto szto? Wkłada banknot do kieszeni i traci zainteresowanie: – Jesteś wolny.
Biegnę za Chińczykiem. – Ile wziął? – 100 rubli, chuligan jeden. Zwykle biorą 50.

Chwyty terrorysty

– Za co biorą? – pytam mego Tadżyka.
– Jak to za co? Że ci pozwolą przejść, dadzą spokój, nie ciągną na posterunek, nie podrzucą narkotyków, nie pobiją.
Najbardziej maltretowani są Czeczeni, na przykład Raszyd: – Zatrzymują mnie na ulicy kilka razy dziennie. Dlaczego z tłumu wyciągają zawsze mnie? Nie mam na czole napisane, że jestem Czeczenem, nawet nie wyglądam na Czeczena. Kiedyś mi powiedzieli, że chodzę jak Czeczen. Skąd te sk… to wiedzą? Kończą jakieś rasistowskie kursy?
– Kiedy cztery lata temu uciekłam tu przed bombami z Groznego, ludzie mi nawet współczuli, pomagali stanąć na nogi. Dziś cieszą się, że milicja nas gnębi – opowiada Swietłana Szaipowa. Boi się posyłać dzieci do szkoły. Ostatnio nauczycielka kazała córce „wynosić się na Kaukaz”. Gdy syna pobili koledzy, nauczyciele ukarali właśnie jego, bo „stosował chwyty jak terrorysta”.

Korupcjo-faszyzm

Ogłoszona przez władze „antyterrorystyczna akcja »Wicher«” miała dwa cele: schwytanie sprawców wrześniowych zamachów bombowych (wtedy w Moskwie wysadzono w powietrze dwa domy, zginęło ponad 200 osób) oraz „oczyszczenie” miast z „nielegalnych”. I oto zaczęły się ogłaszać firmy oferujące zameldowanie w stolicy. Nie tymczasowy meldunek, jaki można kupić w hotelu czy w urzędzie paszportowym, ale najprawdziwszą „moskiewską propiskę”, zameldowanie na stałe. Zadzwoniłem do jednej z firm. Powiedziałem, że mój 25-letni przyjaciel z Groznego chce się przenieść do Moskwy. – Absolutnie legalne zameldowanie na stałe kosztować będzie 2 tys. dolarów.
– Myślałam, że władze Moskwy, szczując milicję i mieszkańców miasta na „czarnych”, chcą po prostu przegonić obcych. Ale nawet ten potworny zamysł przeradza się we własną karykaturę, w jakiś korupcjo-faszyzm, w sposób zarabiania pieniędzy – powiedziała mi Wiktoria Malikowa, obrońca praw człowieka.
11.10.1999

MORALNA odnowa rosyjskich elit

We francuskim miasteczku zjawili się drobniejsi „nowi Ruscy”, obiecując, że będą się prowadzić porządniej. Słowa nie dotrzymali.
Zwany w Moskwie „wzgórzem 1850”, bo położony akurat tyle metrów nad poziomem morza, ekskluzywny Courchevel jest od lat ulubionym miejscem zimowych rozrywek elity rosyjskiej. Wykorzystując trwające dwa tygodnie święta – od nowego Nowego Roku, poprzez prawosławne Boże Narodzenie, do przypadającego 14 stycznia starego Nowego Roku – ciągną tu bogacze, by bawić się, pić, trwonić ogromne pieniądze i gorszyć skandalami światową opinię publiczną.
Autorem najgłośniejszego z nich był najbogatszy dziś Rosjanin Michaił Prochorow, który trzy lata temu przyjechał na zimowe ferie z haremem młodych ślicznotek tak licznym, że policja francuska aresztowała go pod zarzutem sutenerstwa. Niedawno Francuzi przeprosili za to miliardera, przyznając, że pomylili się, nie zrozumiawszy, że otoczył się gromadą młodych dziewcząt nie w celach zarobkowych, lecz z porywu szerokiej rosyjskiej duszy.
Sam miliarder śmiertelnie obraził się na Francuzów i do Courchevel już nie przyjeżdża. Jego przyjaciele, mszcząc się na kurorcie, w ostatnich latach za bajońskie sumy wykupywali na noworoczną noc jego ulubiony miejscowy klub Les Caves tylko po to, by w sylwestra zamknąć go na głucho. Bo skoro Misza się tu nie bawi, to i nikt inny bawić się nie będzie.
Ale to nie wybryki Prochorowa sprawiły, że w Moskwie wzięli się za bogaczy rosyjskich, paczkami rozrzucających pieniądze w Courchevel. Rok temu Dmitrij Miedwiediew nie na żarty oburzył się na ministrów i prominentów swej administracji, którzy nic sobie nie robiąc z kryzysu, tłumnie zjechali do kurortu w Alpach, a tam ostentacyjnie – co szeroko opisywały media – jedli kawior łyżkami, pili najdroższe wina, urządzali bijatyki. Prezydent zapowiedział, że podlegli mu wysocy urzędnicy, wybierając się na urlop za granicą, muszą informować swoich przełożonych, dokąd i na jak długo jadą, oraz prosić o zgodę.     
Poskutkowało. Tym razem w Courchevel nie pojawił się żaden minister czy dygnitarz z Kremla. Najbogatsi i najbardziej wpływowi Rosjanie ten Nowy Rok witali na południu w gościnie u miliardera Romana Abramowicza, bo on właśnie kupił sobie przytulną chronioną przed wietrzącymi skandale reporterami wyspę na Karaibach.
Drogie hotele na „wzgórzu 1850” zapełnili natomiast albo „byli” – tacy jak Tatiana Jumaszewa, córka Borysa Jelcyna, i jej mąż Walentyn, kiedyś szef administracji Kremla, albo biznesmeni.
Oni solennie obiecywali, że tym razem zabaw hucznych urządzać nie będą. Bawili się spokojnie w gronie najbliższych. Zebrali się nawet na publiczne „lektury pionierskie”, w czasie których na głos czytali ulubiony magazyn Władimira Putina „Russkij Pionier”. Ksenia Sobczak, znana wulgarna lwica salonowa, która w telewizji daje rady młodym dziewczętom, jak skłonić miliardera, by za noc seksu zapłacił 100 tys. euro, publicznie, jak pisze dziennik „Kommiersant”, zapowiedziała, że Courchevel przestał być „gniazdem rozpusty, a stał się miejscem odpoczynku rodzinnego”. Ogłosiła jeszcze teorię, że w Rosji glamour przestał być popularny, a modna teraz stała się „duchowka”, jak nazwała wartości duchowe.
Zimowe wakacje bogatych Rosjan trwają jednak długo i w końcu goście Courchevel już nie mogli wytrzymać i pofolgowali sobie. Sygnał dał przedsiębiorca Georgij Dzaurow, który przyjechał do kurortu nowiutkim bentleyem pomalowanym w „chochłomę”, czyli znane z rosyjskiej tradycji ludowej jaskrawo kolorowe kwiaty.
Na cześć bentleya w stylu rosyjskim i jego obdarzonego fantazją właściciela Sobczak, Jekaterina Ławrowa, córka ministra spraw zagranicznych, i inne dystyngowane panie zgodnie z tradycją poprzednich lat zaczęły wieczorami tańczyć na stołach. Mężczyźni zaś urządzali zaciekłe bijatyki w luksusowych restauracjach. Musiała interweniować policja. Policjanci francuscy dziwili się bardzo, dlaczego Rosjanie tak się zapominają w tych bójkach, że nie reagują na puszczany im w oczy gaz.
Zupełnie nową noworoczną tradycję zapoczątkował natomiast Nikita Biełych, znany polityk demokratyczny, od niedawna gubernator Kirowa, który tej zimy szczyci się, że w Courchevel nie był. On na publicznej licytacji sprzedaje alkohole, które dostał na święta w prezencie. Pieniądze za koniaki, szampany, whisky i liczne inne spirytualia przeznacza na pluszowe zabawki dla domów dziecka w regionie. Informacja o przemianie darowanej gorzałki w misie i tygryski stała się w Rosji sensacją dnia.
12.01.2010

MOSKWA nie chce być chamska

Jurij Łużkow, ambitny mer Moskwy, przeznacza 700 mln rubli (70 mln zł) na polepszenie międzynarodowego wizerunku stolicy Rosji zaliczonej do najbardziej chamskich miast świata.
Stało się to po tym, gdy Moskwa wypadła fatalnie w swoistym „teście na chamstwo” przeprowadzonym przez amerykański magazyn „Reader’s Digest”. Wysłannicy pisma wędrowali po wielkich miastach świata, badając, na ile ich mieszkańcy są gotowi okazać życzliwość przybyszom pytającym o drogę czy nieznajomym potrzebującym pomocy.
Niby roztargnieni, upuszczali na ulicach pod stopy przechodniów teczki z dokumentami i niczego nie zauważywszy, odchodzili. Albo z rękami zajętymi pakunkami stawali pod drzwiami sklepów czy biur, czekając, aż ktoś życzliwy podejdzie i otworzy. Odwiedzając sklepy, zwracali uwagę na to, czy sprzedawcy witają klientów i czy dziękują im za zakupy. Okazało się, że mistrzami świata w życzliwości są nowojorczycy, którzy witają obcych uśmiechem, podnoszą wszystkie upuszczone teczki, zawsze uchylają drzwi.
Roztargnieni i nieporadni powinni natomiast jak ognia unikać Bombaju, Bukaresztu i właśnie Moskwy. Warszawa wylądowała bardzo wysoko, bardziej uprzejme od naszej stolicy w Europie są tylko Zurych, Berlin i Zagrzeb.
Zaliczenie Moskwy do najbardziej chamskich miast świata bardzo uraziło Rosjan. Przecież w ich stolicy teatry i sale koncertowe są zawsze pełne. W księgarniach nawet nocą jest tłok. W metrze co drugi coś czyta. A tu raptem okazuje się, że Rosjanie z dumą mówiący o sobie, że są „najbardziej czytającym narodem świata”, pod względem kultury osobistej bardzo ustępują Jankesom, których przecież powszechnie mają za prostaków.
Jurij Łużkow uważa, że „Reader’s Digest” skrzywdził jego miasto, i nie pożałuje pieniędzy na to, by przekonać świat, że Moskwa nie jest taka chamska. Łatwo mu to jednak nie przyjdzie. Wystarczy wyjść na ulice stolicy Rosji, by przekonać się, że wysłannicy magazynu mieli niestety rację.
Bardzo często widzi się tu karetki pogotowia czy wozy straży pożarnej z włączonymi syrenami i kogutami, które stoją w korkach, bo inni kierowcy ich nie przepuszczają. Ci sami kierowcy w panice zjeżdżają na pobocze, kiedy po ulicy mknie też w blasku kogutów otoczony dżipami ochroniarzy wielki mercedes. Wiedzą, że w luksusowym aucie wiozą albo ministra, albo bandytę, którego ochroniarze strzelą sobie do każdego, kto ośmieli się zatarasować drogę ich szefowi.
W moskiewskich sklepach z ekspedientkami lepiej się nie witać. Kiedy słyszą „Dzień dobry”, patrzą zdziwione na klienta albo odpowiadają: – Czego?
Wokół szalejący już od 15 lat kapitalizm, neony reklamujące towary najlepszych światowych marek, półki uginające się pod drogimi towarami. A sprzedawczynie zachowują się jak dawne księżniczki socjalistycznych sklepów, które z łaski podawały ludziom kłębiącym się w ogromnych kolejkach deficytowe towary, drąc się przy tym: – Was dużo, a ja jedna, przecież się nie rozerwę! Dziś też pytane na przykład o cenę potrafią obsobaczyć klienta: – Nie podoba się, to nie bierz! Człowiek, który wMoskwie pierwszy raz wybiera się w nowe dla siebie miejsce, powinien najpierw dokładnie poznać plan miasta. Przypadkowi przechodnie pytani o drogę najczęściej odburkują: – Nie wiem. Albo warczą poirytowani: – Zjechali się tu do nas. Moskwianie bardzo nie lubią obcych ciągnących do nich z całego dawnego ZSRR w poszukiwaniu lepszego życia. W zatłoczonym moskiewskim metrze bardzo rzadko znajdzie się pasażer, który ustąpi miejsca inwalidzie czy objuczonej tobołkami staruszce.
Chyba że ta ostatnia, co też się zdarza, ordynarnie zbluzga zajmującego siedzenie młodzieńca, powołując się przy tym na swą wojenną przeszłość. Jak pisze dziennik „Nowyje Izwiestia”, chamstwo zakorzeniło się mocno, bo było w społeczeństwie rosyjskim zaszczepiane przez cały czas komunizmu. „Wtedy ordynarne wyskoki, wulgarny język były demonstracją właściwego, bo robotniczo-chłopskiego pochodzenia człowieka. Kto zachowywał się po chamsku, był przyjmowany za swojego. A potem, kiedy zostawał już naczelnikiem, nawet wysokiej rangi, nie mógł się zmienić. Bo zgodnie z radzieckimi stereotypami szef, który odnosi się grzecznie do podwładnych, albo coś knuje, albo ma coś na sumieniu” – przypomina gazeta.
Eksperci zapowiadają, że Moskwa nieprędko stanie się miastem ludzi życzliwych. – Kultura wychowania w Rosji opiera się na sile. Groźby i kary były głównymi narzędziami wychowania w ZSRR i pozostały nimi także w Rosji – uważa psycholog Jana Dubejkowska. Jej zdaniem społeczeństwo rosyjskie odejdzie od radzieckich stereotypów wychowania nie wcześniej, niż zmieni się tam pięć pokoleń, czyli za sto lat.
6.08.2006

ROSYJSCY generałowie są za grubi

Co piątego rosyjskiego oficera i trzech na czterech generałów należałoby natychmiast zwolnić. Strzelają kiepsko, biegać nie umieją, nie są w stanie podciągnąć się na drążku. Do tego są za grubi, by wcisnąć się w nowe paradne mundury.
Takie są wyniki zakończonej na początku roku kontroli kondycji fizycznej oficerów i generałów. Podczas testu dowódcy biegali na 1000 m (maksymalny czas wystarczający do zaliczenia próby – 5 min 40 s). Pływali na 100 m (3 min 45 s). Strzelali z pistoletu Makarowa (20 punktów z trzech strzałów). Podciągali się też na drążku – generałowi do zaliczenia tej próby wystarczyło podciągnąć się choć raz.
Przed testami szef resortu Anatolij Sierdiukow ostrzegał, że wyrzuci z armii każdego, kto zawali sprawdzian. Ale kiedy poznał wyniki podwładnych, zapomniał o groźbach. Okazało się, że nie poradziło sobie z tymi zadaniami 20 proc. oficerów i aż trzy czwarte generałów. Wielu w ogóle nie było w stanie przebiec kilometra albo choć raz podciągnąć się na drążku. Przy okazji okazało się, że co trzeci badany jest otyły.
Teraz za ociężałych dowódców zabierze się generał Władimir Szamanow zwany „Szamanem”, wsławiony okrucieństwem dowódca wojsk rosyjskich w Czeczenii w 1999 roku „Szaman” odpowiadający dziś za kondycję żołnierzy już kazał zaopatrzyć jednostki w sprzęt sportowy. A generałom zapowiedział, że zmusi ich do regularnego aerobiku.
Generałowie, szczególnie ci ze sztabów, tłumaczą, że walczą z wrogiem przy mapach, w czym piwne brzuchy nie przeszkadzają. Wiceminister obrony gen. Aleksandr Kołmakow odpowiada na to, że każdy wojskowy może kiedyś znaleźć się w okopie, a tam „nasi oficerowie powinni się okazać o wiele silniejsi od żołnierzy innych armii”.
Co prawda z okopami może być różnie, ale wiadomo, że wszyscy generałowie raz na jakiś czas pokazują się na defiladach, a rosyjska armia wkrótce ma dostać nowe paradne mundury zaprojektowane przez znanego projektanta Walentina Judaszkina. Mistrz wymyślił uniformy eleganckie, ozdobione akselbantami i szamerunkami. Kiedy na początku roku prezentował swe dzieła, mundury spodobały się Władimirowi Putinowi. Ale wtedy nosili je zawodowi modele i zgrabne modelki.
10.04.2008