Choć uważam się za ogromną fankę kina, do niedawna nie miałam okazji uczestniczyć w całonocnym maratonie filmowym. Należę bowiem do osób, które idąc do kina za wszelką cenę starają się wybrać seans, na którym będzie jak najmniej ludzi. Ostatnie przygody z maratonem filmów Tarantino przekonały mnie, iż moje zachowanie ma solidne podstawy.

Mimo że idea maratonu wydaje mi się wprost wymarzona (całonocne oglądanie filmów na wielkim ekranie robi dużo większe wrażenie od wieczornego seansu w zaciszu domowym), to, jak zwykle w życiu bywa, idea wprowadzona w życie jest już o wiele mniej utopijna od pięknych zamiarów zapisanych na papierze. Idea nie dopuszcza bowiem chamstwa i prostactwa, a także zwykłych nieporozumień, które zawsze wynikną tam, gdzie są ludzie.

Nad zachowaniami skrajnymi – jak na przykład doprowadzenie się do stanu tak wielkiej nietrzeźwości, że wypowiedzenie nazwiska ‘Daryl Hannah’ stanowi problem – nie mam zamiaru się rozwodzić, gdyż są to skutki zarówno ludzkiej głupoty, jak i błędów organizacyjnych. Niestety organizator nie zapewni mi, że kiedy pójdę na film, który od jakiegoś czasu bardzo chciałam obejrzeć, na sali – tuż obok mnie – nie znajdą się kretyni psujący mi całą zabawę z seansu. To powinno mi zapewnić samo pojęcie kultury osobistej, o której najwidoczniej mieszkańcy Bydgoszczy, w której miałam nieprzyjemność gościć, zupełnie zapomnieli. Bo śmianie się na całą salę, choć zabawna scena miała miejsce dobre pięć minut temu, lub głośne gadanie spowodowane tym, że film się już widziało i nie ma potrzeby skupiać się na nim po raz kolejny, jest najzwyklejszym brakiem kultury. O wiszących niedaleko mojej głowy brudnych nogach nie wspominając. Rozluźnienie atmosfery może mieć zarówno swoje plusy, jak i minusy. Dla jednych będzie ona oznaczała próbę przyjemnego spędzenia czasu podczas seansów, dla drugich będzie wiązać się na stałe z ciągłym kłapaniem jadaczkami. Widać, że te osoby potraktowały bezrefleksyjnie pytanie Mii Wallace: Why do we feel it’s necessary to yak about bullshit in order to be comfortable?

Jednak brak jakiejkolwiek kultury osobistej nie wydaje mi się aż tak tragiczny, jak po prostu zwykła głupota, przejawiająca się zarówno podczas oglądania filmów, jak i w trakcie przerw. Jak inaczej można potraktować gromkie śmiechy na sali, gdy na ekranie pojawia się goły penis (nie zdradzając fabuły – w niezbyt przyjemnych okolicznościach)? Zachowanie godne dzieci z gimnazjum lub podstawówki. Lecz niemożliwe jest, by prawie całe kino zapełnione było samymi małolatami, które jeszcze uważają za zabawne pojawianie się w filmie genitaliów. Po wyjściu z kina cały czas starałam się rozgryźć, co w tym było takiego zabawnego, że wywołało w całej sali ludzi dorosłych (lub uważających się za takowych), bezmyślny rechot. Jedynym możliwym rozwiązaniem tej zagadki jest najzwyklejsza niedojrzałość. Przeraża jedynie fakt, że na filmy, które wymagają odrobiny refleksji i więcej niż dwóch komórek mózgowych, przychodzą osoby, które wyraźnie nie spełniają tych warunków. Po co? Żeby pooglądać krew, posłuchać przekleństw? Wychodzi na to, iż dobre, niestandardowe kino ma swoją mroczną stronę – ludzi, którzy nie myślą i wyciągają z tego typu filmów wszystko, oprócz tego co powinni. Wtedy nie dziwią nad wyraz inteligentne wypowiedzi typu: Lubię animy. Animy są zajebiste. Nie wiem, czemu przeszkadza ci bicie. Przecież to zajebiste – jest to autentyczny, ledwie tylko sparafrazowany tekst, usłyszany w przerwie między pierwszym a drugim Kill Billem. Jak więc widać, autorka wypowiedzi w całości zrozumiała zamysł reżysera, który na swój sposób rozprawił się z klasycznym kinem azjatyckim.

Po odbytym seansie i złożeniu sobie obietnicy, iż nigdy więcej nie pójdę na maraton filmowy, ani żaden seans, na którym będzie znajdowało się więcej niż pięć osób, zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy po prostu nie miałam pecha. Być może było to złe miejsce i zły czas, a także zły maraton, bo niewątpliwie twórczość pana Tarantino przyciąga dziwnych osobników. Dlaczego jednak, chcąc wybrać się do kina, muszę wpisać film w odpowiednie kategorie, wziąć poprawkę na ludzi, a także czas i miejsce wyświetlania? Przecież kultura obowiązuje nas w każdym miejscu, zwłaszcza w tak zwanych miejscach publicznych. Co do inteligencji – cóż, nie mogę przecież oczekiwać, iż kina zapełniane będą jedynie przez osoby, które kochają tę dziedzinę sztuki tak samo jak ja, śmieją się wtedy, gdy jest śmiesznie, a kiedy nie jest, potrafią to uszanować. Może jednak wymagam zbyt wiele od ludzi, do rozśmieszenia których wystarczy użyć słowa ‘nigger’. Którzy przedrzeźniają płaczącą, zrozpaczoną kobietę i rechoczą podczas sceny gwałtu na Marsellusie. Może to moje pojęcie kultury jest wypaczone. Mam jednak wrażenie, że coś z ludźmi jest nie tak, skoro nie potrafią rozróżnić kina wymagającego szarych komórek i wprost zapraszającego do refleksji od bezmyślnej komedii. To jednak tylko pobożne życzenie i kolejna idea, która nie ma szans, by zaistnieć w realnym świecie.

Zapraszamy też do przeczytania głosu na TAK: ENEMEF, czyli dlaczego warto siedzieć po nocy w kinie?