Kuba, początek lat 50. Ponad pulsującym kolorem Hawany przetacza się widmo krwawej polityki Batisty. Przypadkowy bohater – Efrain, chłopiec bez wieku i tożsamości, cudownie ocalały z huraganu, trafia do piekła. Wyjście z niego zaważy na całym jego życiu, a to nada sens istnienia milionom ludzi. Nie będzie to jednak historia bohaterskiej drogi do chwały, ale ucieczki przed rzeczywistością, w której szczęście pojawia się tylko po to, by podkreślić grozę zbliżającej się katastrofy.

Rytm powieści pozornie wyznacza opowieść o losach Efraina, mieszkańca Limpio Chiquito, miejsca absolutnej ohydy i amoralności, ukrytej pod fasadą ochronki dla sierot. Tam, gdzie stanowisko i pieniądze będą zdolne odbierać niewinność na setki sposobów, spotka osoby, które wyznaczą jego przyszłość, ludzi – symbole: miłość, przyjaźń, nienawiść. Choć ocaleje także z tej katastrofy, już nigdy nie pozbędzie się przeszłości, wracającej mimo usilnych starań w najmniej oczekiwanych momentach. Chwilowym lekarstwem okażą się dla niego słowa. I tak, chłopak znikąd, dzięki wysoko postawionym jednostkom, chcącym zmusić go do milczenia, będzie tworzył scenariusze słuchowisk radiowych, a potem, na fali popularności, pierwsze telenowele. Banałem będzie opowiadał to, o czym każą mu zapomnieć, uciekał w narrację wobec życia, o którego zasadach nie ma pojęcia.

Sukces staje się w takim wypadku uporczywą koniecznością, a ponad jego prymatem kładzie się przymus obserwacji, ciągnący się za nim jak cień koszmaru Limpio Chiquito. Ubranie obrazów w słowa, szybko przełoży się na życie, bezpieczne dialogi wkradną się w kontakty międzyludzkie, oddalając od prawdziwych uczuć, zmienią rzeczywistość w kolejny odcinek telenoweli. Efrain będzie dryfował, zgadzał się na możliwość istnienia, wyznaczaną pozycją silniejszych, sprawujących władzę, snuł historie, mające rekompensować realia. Wszystko do chwili, gdy nie pojmie mocy, tkwiącej w fabułach, oglądanych codziennie przez cały kraj, do czasu, gdy nie powróci Óvalo, współtowarzysz cierpienia dzieciństwa, zapowiadający zemstę, rewolucję, rozliczenie się z przeszłością.

I nagle stało się wczoraj pod pretekstem jednowątkowej fabuły rozrasta się w dziesiątki kierunków, tworząc panoramę Kuby za czasów rewolucji, widzianej poprzez szczegóły. W rzeczywistości nie był uczestnikiem akcji wydarzeń, ale zwykłym widzem, który tylko patrzył i poprzez to, co widział, postrzegał siebie samego, zawsze w ten sposób: jako obserwatora tego, co przytrafiało się innym, nigdy jemu samemu. Jego kara polegała na tym, że to, co musiał zobaczyć, później dopadało go gdzie indziej1. Duszność akcji podkreśla wymowność zaledwie sugerowanych faktów. Izaguirre z całą świadomością rozsiewa symbole, których znaczenia nie wyjaśni, a całość jeszcze mocniej naznaczy nieustępliwym poczuciem bezsensu, kiedy w ostatnim zdaniu przeprowadzi błyskawiczną rewolucję w światopoglądzie wbijanym czytelnikowi przez całą powieść.

I będzie w tym wszystko: kwestia nieuzasadnionego cierpienia i bezcelowość życia, ratowana tą czy inną formą oddziaływania na innych, terror, manipulacja i hipokryzja kraju, w którym murzynkę gra w telenoweli wymalowana na czarno kreolka, ale przede wszystkim człowiek, wrzucony w to wszystko bez wyjaśnień, szukający bezpiecznego miejsca i jak zwykle go nie znajdujący.

1. B. Izaguire, I nagle stało się wczoraj, Warszawa 2012, s. 431.

Tytuł: I nagle stało się wczoraj
Autor: Boris Rodolfo Izaguirre
Tłumaczenie: Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowski
Tytuł oryginału: Y de repente fue ayer
Wydawca: Muza
Data wydania: wrzesień 2012
ISBN: 978-83-7758-217-6
Liczba stron: 448
Kategoria: powieść, proza zagraniczna