Historia opowiedziana w Hobbicie jest dość dobrze znana, ale przypomnijmy: oto niepozorny hobbit Bilbo, który zdążył już zapomnieć o swoich dziecięcych marzeniach o wielkiej Przygodzie, otrzymuje pewnego dnia niezwykłą propozycję: miałby wyruszyć na wielką wyprawę daleko poza rodzinne Shire. Propozycję składa nie byle kto – potężny czarodziej Gandalf. Mimo to, Bilbo ani myśli gdziekolwiek się wyprawiać, zbywa Gandalfa i natychmiast zapomina o całej sprawie. Jakież jest jego zdziwienie, kiedy następnego dnia jego elegancką norkę nawiedza zgraja trzynastu krasnoludów! Wkrótce pojawia się także sam Gandalf i rzecz cała wyjaśnia się – oryginalna gromada pragnie wyruszyć w daleką drogę ku Samotnej Górze, w której istniało niegdyś potężne krasnoludzkie królestwo, Erebor, odebrane prawowitemu dziedzicowi przez… bezwzględnego smoka. Oczywiście podczas podróży czeka ich wiele niezwykłych i niebezpiecznych przygód…
Od pierwszych kadrów widać, że Jackson postawił sobie za cel kontynuację dzieła zaczętego we Władcy – Hobbit ma być prequelem, wprowadzeniem do świata Śródziemia i prologiem dla wydarzeń rozgrywających się wokół wojny o Pierścień. Wbrew pozorom, nie było to wcale zadanie łatwe. Wprawdzie wydarzenia opisane w książce Tolkiena Hobbit czyli tam i z powrotem istotnie poprzedzają wydarzenia z Władcy Pierścieni o 60 lat, jednak obie powieści napisane są w bardzo odmiennej konwencji. Hobbit powstał z myślą o dziecięcych czytelnikach – stąd baśniowa konwencja, nieskomplikowana, nieco umowna i liniowa fabuła, niemała doza humoru i określona kreacja bohaterów. Władca Pierścieni był już pomyślany dla dojrzałych odbiorców; Tolkien postawił tu na większy realizm, podniosły nastrój, wielowątkową fabułę i większą dramaturgię wydarzeń. To jednak lepszy materiał na monumentalny, epicki film, niż Hobbit, który jest, w gruncie rzeczy, dość prostą, a miejscami naiwną historią.
Reżyser zdołał jednak trafnie wyważyć konwencję i odnalazł złoty środek. Śródziemie jest tutaj nieco bardziej baśniowe niż we Władcy, jednak bardzo przypomina to znane z poprzednich ekranizacji Jacksona. Podobnie jest z bohaterami; co szczególnie widać na przykładzie krasnoludów. Kiedy opublikowano pierwsze zdjęcia grających ich aktorów w pełnej charakteryzacji, podniosły się głosy krytyki, że są groteskowi, wyglądają niepoważnie, nie pasują do Władcy itp. Autorki i autorzy tych wypowiedzi spodziewali się prawdopodobnie gromady postaci przypominających dostojnych wojów pokroju filmowego Gimliego, którego wesoła gromada trzynastu krasnoludów z Hobbita bynajmniej nie przypomina. Wątpiących odesłać należy jednak do książkowego pierwowzoru – w Hobbicie Tolkiena krasnoludy są postaciami niezbyt poważnymi, noszącymi kolorowe czapeczki (kaptury) i wprowadzającymi sporo komizmu, szczególnie w scenie przybycia do domu tytułowego hobbita (ta scena w filmie, choć efektowna, pozostawia pewien niedosyt – w pierwowzorze było w niej więcej humoru). Innymi słowy, krasnoludy z Hobbita nie są i nie powinny być tak samo poważne, jak te z Władcy; podobnie jest z goblinami. Z drugiej strony świat filmowego Hobbita jest mroczniejszy i bardziej brutalny niż ten z książki, stąd nie jest to film dla małych dzieci.
Dynamiczna fabuła filmu nie jest, bynajmniej, wiernym odzwierciedleniem książkowego pierwowzoru; w scenariuszu sporo jest zmian, pojawia się m. in. Radagast Brązowy, biały goblin Azog czy członkowie Białej Rady, naradzający się w sprawie tajemniczego zła, czającego się w Mrocznej Puszczy. Sporo jest także drobnych szczegółów różniących poszczególne sceny pierwowzoru i adaptacji; większość z nich ma jednak swoje uzasadnienie w dbałości o dynamikę i dramaturgię filmu. Wydarzenia z filmowego Hobbita są nieco „podkręcone” w stosunku do powieści, dzięki czemu film, jak sądzę, bardziej wciąga i angażuje widza. Tolkienowscy puryści i purystki prawdopodobnie nie będą tymi zabiegami zachwyceni, starając się jednak zachować obiektywizm, sądzę, że film na nich zyskuje.
Obsada Hobbita była strzałem w dziesiątkę w przypadku dokładnie każdej postaci. Świetnie, że Jackson uparł się na Martina Freemana do roli młodego Bilba – nie wiem, czy dla mężczyzny to komplement, ale Freeman jakby urodził się do tej roli. Richard Armitage z kolei to wspaniały król krasnoludów – dumny, charyzmatyczny, stanowczy i waleczny, aczkolwiek także niezbyt rozważny – wysoko ceni honor, przez co bywa porywczy. Świetnie obsadzono też pozostałe krasnoludy, które tworzą razem spójną całość bardzo wybuchowej mieszanki, jednocześnie wyraźnie zaznaczając swoją indywidualność. W znakomitej formie są także aktorzy znani nam z Władcy Pierścieni, mimo upływu dekady. Jedynie Ian McKellen powracający w roli Gandalfa wygląda na już nieco zmęczonego (szczególnie w pierwszych scenach), z czasem wrażenie to jednak mija, a aktor w swojej roli odnajduje się znakomicie; chyba lepiej nawet niż poprzednio.
Hobbit spełnia większość oczekiwań, jest solidną, rzemieślniczą robotą, w najlepszym tych słów znaczeniu. Szczególnie miłośniczki i miłośnicy jakości zaoferowanej przez Władcę Pierścieni Jacksona będą usatysfakcjonowani jego Hobbitem, który pod wieloma względami przewyższa tamtą ekranizację. Przede wszystkim robi jeszcze większe wrażenie ze względu na efekty wizualne, zdjęcia, pracę kamery – widać postęp w zakresie efektów specjalnych i jeszcze większy budżet. Plenery zachwycają, sceny bitew zapierają dech w piersi, a komputerowo wygenerowane stwory wyglądają niezwykle naturalnie. Uwagę zwracają szczególnie niesamowite wzgórzowe olbrzymy, trolle czy odmłodzony o 60 lat Gollum. Andy Serkis, znów poddany imponującej komputerowej przemianie, jest w tej roli znakomity. Film cieszy zresztą nie tylko oko, ale i ucho. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Howarda Shore’a, którego umiejętności zachwyciły widzów Władcy Pierścieni, ponownie idealnie stapia się z obrazem, stanowiąc znakomite, sugestywne, podkreślające dramaturgię tło dla rozgrywających się wydarzeń. Jedną z muzycznych perełek jest pieśń krasnoludów odśpiewana jeszcze w domu Bilba – autentycznie wzruszenie może ścisną gardło. Niewątpliwie zaletą filmu jest obecność wykreowanych przez Tolkiena rozmaitych języków Śródziemia – są one znakomicie (i dość często) wplecione w dialogi, a brzmią bardzo naturalnie i pięknie.
W filmie udał się także efekt 3D – jest dużo scen, które wspaniale go wykorzystują, Jackson bowiem stworzył kilka dobrych okazji do zaprezentowania widzom monumentalnych scen w szerokim planie – m. in. retrospekcję bitwy w Morii czy otwierającą film imponującą scenę ataku Smauga na Erebor. Istotną kwestią jest technologia 48-klatek; w tej wersji film jest dostępny tylko w największych miastach w Polsce, sądzę jednak, że warto z nią poeksperymentować, choćby po to, by zaspokoić ciekawość. 48-klatkowy obraz tworzony za pomocą kamer RED Epic jest niezwykle wyraźny, ostry, z łatwością dostrzegamy najdrobniejszy szczegół, co największe wrażenie robi w przypadku plenerów bądź innych scen zawierających więcej elementów. Początkowo ta niezwykła jakość obrazu może zszokować, wydać się nienaturalna i aż nazbyt dokładna (przeciwniczki i przeciwnicy tej technologii głoszą, iż obraz ma „teatralny efekt”, jest „zbyt dosłowny” i odziera opowieść z magii), jednak można się do tego przyzwyczaić po kilku chwilach. W połączeniu z efektem 3D jakość obrazu jest niezwykła. Osoby nastawione sceptycznie mogą jednak wybrać inne wersje – standardowe 3D lub tradycyjny obraz 2D.
Hobbit w pierwszej odsłonie nie jest jednak dziełem doskonałym, choć zarzuty, które można względem niego sformułować, są nieliczne i niezbyt mocne. Wspomnieliśmy już sobie o dość swobodnym potraktowaniu literackiego pierwowzoru w scenariuszu – mnie to nie przeszkadza w najmniejszym stopniu, ale z pewnością znajdzie się grupa osób, dla których będzie to istotna wada. W gronie świetnie zagranych i skonstruowanych postaci jedna nie przypadła mi do gustu – Radagast Brązowy, w filmie bardzo przerysowany, groteskowy, wyglądający raczej na „nieszkodliwego wariata”, niż jednego z Istarich. Ale znowu – choć nie wydaje się on pasować do postaci wykreowanej przez Tolkiena, bardzo dobrze komponuje się z innymi składnikami filmu Jacksona. Najpoważniejszy zarzut dotyczy zakresu fabuły, jaką obejmuje film. Wprawdzie Hobbit: Niezwykła podróż jest bardzo dynamiczny, niemal wcale się nie dłuży (poza początkiem) i podczas projekcji (nawet znając literacki pierwowzór) nie czuje się, że film trwa blisko trzy godziny, to jednak na tym etapie nie jestem przekonana, że uzasadnione było dzielenie filmu na aż trzy części – sądzę, że rzecz cała mogłaby się zamknąć w dwóch. Pierwsza część trylogii obejmuje stosunkowo niewielki wycinek wydarzeń opisanych w książce i z tego względu pozostawia pewien niedosyt. Jednocześnie kolejną chciałoby się obejrzeć teraz, już! Hobbit: Niezwykła podróż bardzo zaostrza apetyt na ciąg dalszy – niestety, trzeba czekać aż rok. Intuicja podpowiada jednak, że poczekać warto, bo to, co zaprezentował nam Jackson, to, w gruncie rzeczy, dobre kino rozrywkowe i przygodowe w klimacie baśni. Tylko tyle i aż tyle.
Moja ocena: 8,5/10
{youtube}1VBLm85WC5E{/youtube}
Tytuł polski: Hobbit: Niezwykła podróż
Tytuł oryginału: The Hobbit: An Unexpected Journey
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Peter Jackson, Guillermo del Toro, Philippa Boyens, Fran Walsh
Na podstawie: J.R.R. Tolkien (powieść)
Rok produkcji: 2012
Premiera kinowa: 28 grudnia 2012
Gatunek: fantasy, przygodowy
Kraje produkcji: Nowa Zelandia, USA
Czas trwania: 164 min