Gorączka kości jest wszystkim tym, czym powinien być świetny kryminał!

Brutalnie okaleczone zwłoki czternastolatki. Przyczyna śmierci – uduszenie. Plastikowy worek na głowie. Żadnych śladów, nieznany motyw zbrodni. Gwałt? Zemsta? A może przypadek? Zdesperowani policjanci z północy Anglii wzywają na pomoc znanego, choć ekscentrycznego psychologa dr. Tony’ego Hilla – doświadczonego analityka, dla którego zbrodnicze umysły przestępców nie stanowią tajemnicy.

Tymczasem bez śladu znikają kolejne nastolatki. Na nogi zostają postawieni śledczy z kilku okręgów, w tym przyjaciółka dr. Hilla – inspektor Carol Jordan. Policjanci znajdują się pod coraz większą presją – ze strony rodzin zaginionych, prasy, własnych sumień. Zdopingowani jak nigdy, natrafiają na nowe dowody w sprawie innego tajemniczego zaginięcia sprzed kilkunastu lat. Czy te wszystkie sprawy coś łączy? Czy uda im się trafić na trop podejrzanych, którzy tak umiejętnie zacierają ślady i gubią pościg?

Potrzeba wielkich umiejętności, żeby poradzić sobie z tak wieloma chwytami narracyjnymi, a jednocześnie zachować przejrzystość fabuły i nie zdradzić zbyt wcześnie rozwiązania.

„Evening Standard”

Val McDermid – szkocka autorka kryminałów. Napisała 22 bestsellery, które przetłumaczono na 30 języków i sprzedano w 10 milionach egzemplarzy. Jest laureatką licznych międzynarodowych nagród, między innymi CWA Gold Dagger za najlepszą powieść kryminalną roku i nagrody LA Times Book of the Year. Gorączka kości to powieść z cyklu o dr. Tonym Hillu i detektyw Carol Jordan. Inne książki z serii ukażą się niebawem nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.


FRAGMENT POWIEŚCI

Krew. Wszystko w końcu sprowadza się do krwi. Niektóre krzywdy możesz puścić w niepamięć. Potraktować je jako nauczkę od losu, ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami czyhającymi w przyszłości. Za tę zdradę jednak muszą zapłacić. A walutą może być tylko krew.
Nie żebyś czerpał radość z samego zabijania. Skądże. To byłoby już wynaturzenie. A ty przecież nie jesteś potworem. Twoje działania są uzasadnione. Robisz to, by uzdrowić własne życie. By poczuć się lepiej.
Dużo mówi się o rozpoczynaniu wszystkiego od nowa – tabula rasa i te sprawy. Ale wielu ludzi ogranicza się tylko do słów. Sądzą, że wystarczy przeprowadzić się, zmienić pracę lub kochanków, a wszystko nagle się odmieni. Jednak ty rozumiesz, że to nie tak. Wiesz, że każda zmiana wymaga ofiar.
Zajmowanie się twoją listą to po prostu sprzątanie po sobie, oczyszczenie. Tak jakbyś wszedł do klasztoru i spalił wizerunki ziemskich bożków, obserwując, jak płomienie pochłaniają to, co trzyma ich w doczesnych ryzach. Dopiero wtedy, gdy wypalisz przeszłość żywym ogniem, możesz naprawdę zacząć od owa. Z owymi marzeniami i spiracjami. Pogodzony zarówno z tym, co możliwe, jak i z tym, co dawno minione.
Zresztą, twoje uczynki to całkowicie wyważona zemsta. Zdrada za zdradę, życie za życie, strata za stratę. Ogarnia cię uczucie wyzwolenia, gdy cichnie ostatni oddech i przechodzisz do zabawy z nożami i skalpelami. A gdy krew cieknie miarowo, czujesz, że w końcu robisz to, co należy – jedyną racjonalną rzecz w tych szczególnych okolicznościach. Oczywiście nie wszyscy tak to ocenią.
Ktoś powie, że ŻADNA ocena nie będzie bliska twojej. Ale ty przecież wiesz, żem to nieprawda. Zdajesz sobie sprawę, że znajdą się tacy, którzy przyklasną twojemu pomysłowi – pod warunkiem że kiedykolwiek dowiedzą o twoich uczynkach. Ludzie, których marzenia legły w gruzach, tak jak twoje. Oni to zrozumieją. I będą ci zazdrościli przedsiębiorczości, sami chcąc być na twoim miejscu.
A jeśli twoje dzieło ujrzy światło dzienne, być może nawet pójdą w twoje ślady.

Rozdział 1

Dogmaty jego wiary przekonywały go, że każde życie ma taką samą wartość, jednak inspektor Stuart Patterson nigdy nie potrafił uwierzyć w tę zasadę w stosunku do zmarłych. Zadźganie jakiegoś szubrawego ćpuna w wojnie gangów w życiu nie poruszyłoby go tak głęboko jak śmierć i okaleczenie tego dzieciaka. Stał obok białego namiotu, który chronił miejsce zbrodni przed nocnym deszczem bębniącym o płótno. Pozwolił specjalistom robić, co do nich należy, próbując oddalić od siebie nasuwające się porównanie między martwą dziewczyną a jego własną, ledwo co nastoletnią córką.
Gdyby dziewczyna, która stanowiła teraz centrum zainteresowania jego służb, nosiła inny mundurek, z powodzeniem mogłaby uchodzić za jedną z klasowych koleżanek Lily. Pomimo pojedynczych nadgniłych liści, które wiatr i deszcz przykleiły na przezroczysty plastikowy worek przykrywający jej twarz i włosy, ofiara wyglądała na schludną i zadbaną. Matka zgłosiła zaginięcie córki zaraz po dziewiątej, co wskazywało na punktualność ofiary (czego nie można było powiedzieć o Lily) i na rodzinę podporządkowaną bardziej regularnemu planowi dnia niż bliscy każdego gliniarza.
Teoretycznie było możliwe, że ciało ofiary nie należało do Jennifer Maidment, skoro znaleziono je jeszcze przed wypełnieniem raportu o zaginięciu, a policjanci na miejscu zbrodni nie dysponowali dotychczas zdjęciem zaginionej. Patterson jednak nie bardzo wierzył w taką ewentualność – w końcu jak często tej samej nocy giną bez wieści aż dwie uczennice z tej samej szkoły w śródmieściu? Chyba że jedna maczała palce w śmierci drugiej. Choć w czasach, w których przyszło im żyć, trudno było cokolwiek wykluczyć.
Wejście namiotu dziko załopotało, poruszone ramieniem potężnego mężczyzny próbującego dostać się do środka. Jego barki były na tyle szerokie, że nie mógł dopiąć nawet największej kamizelki kuloodpornej znajdującej się na wyposażeniu policji okręgu West Mercia. Krople deszczu przylgnęły do ogolonej czaszki o skórze koloru mocnego wywaru herbaty. Krople ściekały po twarzy przywodzącej namyśl oblicze boksera, który zmarnował swoje młodzieńcze lata na ringu. Przybysz ściskał w dłoni kartkę papieru w koszulce.

– Jestem tutaj, Alvinie – rzekł Patterson głosem zdradzającym głębię melancholijnej beznadziei.
Sierżant Alvin Ambrose ostrożnie podszedł do swojego szefa wzdłuż ścieżki ogrodzonej policyjną taśmą.
– Jennifer Maidment – stwierdził, podnosząc koszulkę zawierającą wydruk cyfrowego zdjęcia zaginionej. – To ona?
Patterson dokładnie przyjrzał się uwiecznionej na fotografii krągłej twarzy obramowanej długimi brązowymi włosami, po czym przytaknął z przygnębieniem.
– Niestety.
– Ładniutka – zauważył Ambrose.
– Teraz tak byś o niej nie powiedział – rzucił Patterson.
Zabójca pozbawił ją nie tylko pięknego oblicza, ale również i życia. I choć Patterson był ostrożny w wyciąganiu pochopnych wniosków, w tym wypadku mógł z dużym prawdopodobieństwem założyć, że przekrwiona skóra, spuchnięty język, wybałuszone oczy i ściśle przylegający do twarzy plastikowy worek wskazywały na zgon przez uduszenie.
– Zabójca szczelnie okleił taśmą worek wokół jej szyi. Okropna śmierć, nie ma co.
– Musiał ją jakoś unieruchomić – odparł Ambrose. – Inaczej próbowałaby się oswobodzić z worka.
– Nie znaleźliśmy żadnych śladów skrępowania. Ale dowiemy się więcej, dopiero gdy zabiorą ją do kostnicy.
– Napastowanie seksualne?
Pattersona aż przeszły ciarki.
– Napastnik ją pociął. Na początku nam to umknęło, bo nie zajrzeliśmy pod spódnicę. Dopiero lekarz to spostrzegł w czasie obdukcji. – Przymknął powieki, oddając się potrzebie pospiesznej, cichej modlitwy. – Ten skurwysyn ją zmasakrował. Nie wiem, czy nazwałbym to napaścią na tle seksualnym sensu stricto. Już prędzej seksualnym unicestwieniem!
Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Zanim znów się odezwał, długo i ostrożnie ważył na swojej prywatnej szali nie tylko cisnące się na język słowa, ale również ciało Jennifer Maidment, jako odważnika używając zwłok innych osób, których przyczyny śmierci miał nieprzyjemność badać w swojej karierze.
– Najgorszy widok w całym moim życiu. Bez dwóch zdań.
Pogoda na zewnątrz namiotu była wprost fatalna. To, co jeszcze po południu zaczęło się jako krótki, lecz gwałtowny deszcz żądlący ciężkimi kroplami przechodniów bez parasola, napędzany silnymi podmuchami gwiżdżącego wiatru, przerodziło się w szalejącą nawałnicę. W nocy takiej jak ta rosnący poziom rzeki Severn dawał surową nauczkę mieszkańcom Worcesteru. Miejscowi mogli się spodziewać powodzi. Ale nie morderstwa.
Ciało znaleziono na skraju przydrożnego parkingu, który powstał w wyniku wyprostowania pasów głównej ulicy kilka lat wcześniej. Stary, ostry zakręt zaczął pełnić funkcję zatoczki dla ciężarówek i furgonetek, których kierowców zwabiały za dnia przekąski oferowane przez garkuchnię na kółkach. W nocy natomiast teren ten służył za nieformalny parking dla tirów, zazwyczaj mieszcząc cztery albo pięć ciężarówek wraz z kierowcami, którzy nie mieli nic przeciwko koczowaniu tutaj, by zaoszczędzić kilka funciaków. Za tę oszczędność przyszło zapłacić jednemu z nich, pewnemu Holendrowi – najwyraźniej z gatunku nielotów – który za potrzebą wygramolił się z szoferki swojego tira i natknął się na ciało dziewczyny.
Bujny lasek dorodnych drzew i gęstych zarośli skutecznie osłaniał tę felerną zatoczkę przed oczami mijających ją kierowców. Silna wichura wyła akurat wśród koron drzew, gdy przemakający do suchej nitki Ambrose i Patterson podbiegli z powrotem do swojego volvo. Już w środku inspektor zaczął wyliczać na palcach sprawy do załatwienia.
– Skontaktuj się z drogówką. Gdzieś tu mają kilka kamer potrafiących rozpoznać numery rejestracyjne aut. Niech sprawdzą każdy pojazd, który minął dziś ten odcinek drogi. Zadzwoń do biura kontaktów z rodziną. Niech przyślą mi jednego ze swoich ludzi, to razem wybierzemy się do domu ofiary. Zasięgnij też języka u dyrektora szkoły. Chcę wiedzieć, kim byli jej przyjaciele i nauczyciele. Z samego rana chcę ich mieć w sali przesłuchań. Poproś policjanta, który przyjmował zgłoszenie, żeby przesłał mi mejlem szczegółowy raport. Wprowadź w temat biuro prasowe. O dziesiątej utniemy sobie pogawędkę z pismakami. Dobra? O czymś zapomniałem?
Ambrose pokręcił głową.
– Zajmę się tym. Poproszę kogoś z drogówki, żeby mnie odwiózł. Wybierasz się do domu ofiary?
Patterson westchnął.
– Nie ma innego wyjścia. Ich córka nie żyje. Powinni więc usłyszeć złe wieści z ust starszego śledczego. Do zobaczenia na komendzie.
Ambrose wygramolił się z auta i ruszył w stronę policyjnych wozów ustawionych wzdłuż wjazdu do zatoczki. Patrząc na niknącą w oddali sylwetkę sierżanta, Patterson nie mógł się nadziwić, że tak niewiele jest w stanie poruszyć Ambrose’a, który bez zastanowienia brał na swe stateczne barki każdy problem i z uporem maniaka zabierał się za jego rozwiązanie – wszystko dla dobra śledztwa. Niezależnie od tego, ile kosztowała Ambrose’a ta pozorna znieczulica, akurat tej nocy Patterson z chęcią oddałby za nią wszystkie skarby świata.