Sir Simon świetnie zna się na swoim fachu. Straszy w Canterville Chase od przeszło trzystu lat i do tej pory wszystko szło jak z płatka. Ludzie umierali ze strachu, doznawali paraliżu, popełniali samobójstwa bądź doświadczali innych nieszczęść, gdy tylko objawiał im się pod jedną ze swych przerażających postaci. Teraz jednak sytuacja się zmienia. Nowy właściciel zamku, amerykański minister, Hiram B. Otis, wręcza duchowi oleiste mazidło, by nasmarował łańcuchy, których hałas zakłóca sen jego rodzinie, a najmłodsze latorośle polityka, nieustraszeni bliźniacy, wręcz próbują dać zjawie nauczkę. Nie koniec na tym. Pierworodny syn Amerykanina zmywa, jak gdyby nigdy nic, plamę krwi lady Eleonory de Canterville, którego to śladu nikt nie był w stanie wyczyścić od wieków. W dodatku bezczelny młodzian używa do tego celu diabelskiego specyfiku, zwanego „super-wybielaczem plam Pinkertona”. Córka natomiast, na wieść o tym, jak zginął sir Simon – a zginął śmiercią głodową – wręcza mu kanapkę. Widmo popada w końcu w depresję i całkiem na miejscu byłoby stwierdzenie, że traci chęć do życia, gdyby nie fakt, iż od stuleci jest przecież martwy.
Mamy tutaj wszystko, do czego przyzwyczaiła nas literatura gotycka – stare zamczysko, upiora oraz przybyszów z zewnątrz, którzy przekraczają mury posępnego domostwa, przesyconego atmosferą grozy. Na tym jednak koniec. Elementy te zostają bowiem wyśmiane i zdają się na nic w sytuacji, kiedy człowiek po prostu nie jest zdolny do odczuwania zwyczajnego, organicznego, pierwotnego strachu.
Nie chodzi w utworze Wilde’a tylko o łamanie konwencji i nowatorskie w owych czasach wykorzystanie znanych z gotyku schematów i motywów, lecz także o pewne przejaskrawienie stereotypów. Bo autor kpi w równym stopniu z konserwatywnych i wierzących w bajki Brytyjczyków, co Amerykanów, z ich nowoczesnym, pragmatycznym podejściem do życia, w którym brak miejsca na magię, duchy czy nawet wiarę. A przecież właśnie wiara okazuje się tutaj kluczowa. Tylko ona może rozwiązać problem sir Simona, pragnącego udać się na wieczny spoczynek, i rodziny Otisów, chcących pozbyć się kłopotliwego lokatora. Wiara i modlitwa dobrego człowieka.
Oscar Wilde nadał utworowi interesujący podtytuł – Opowieść hylozoiczno-idealistyczna. Słynne i fundamentalne dla interpretacji tekstu pytanie – co autor miał na myśli – samo ciśnie się tutaj na usta. Czy zależało mu na tym, by czytelnik odniósł treść Upiora… do filozoficznych koncepcji idealizmu i hylozoizmu? Czy też może chodziło raczej o odczytanie opowieści w kontekście popularnych w XIX-tym wieku tendencji spirytualistycznych, którym Wilde okazywał jakie takie zainteresowanie? Czytelnik ma oczywiście prawo wyboru odpowiadającej mu koncepcji, sądzę jednak, że Upiorowi rodu Canterville’ów niepotrzebne są obecnie takie odniesienia. Dla współczesnego odbiorcy utwór ten może stanowić swoistą odskocznię od opartych na identycznym schemacie, lekkostrawnych i pozbawionych głębi tekstów popkultury, a jednocześnie – być po prostu ciekawą, porywającą lekturą.
Wilde, podobnie jak w innych swoich dziełach, uwodzi doskonałym stylem, inteligentnymi obserwacjami i błyskotliwym, nieco przewrotnym, poczuciem humoru. Przesłanie opowieści wydaje się bardzo proste – miłość jest silniejsza od śmierci. Banalne, choć obecnie, kiedy zmieniła się nieco recepcja utworu, stereotypy zdezaktualizowały, a nowatorskie podejście do tematu nie wydaje się już tak oryginalne, pozostaje jakże prawdziwe. I w dodatku przekazane przepysznym, zabawnym, zwyczajnie pięknym językiem.
Tytuł: Upiór rodu Canterville’ów
Tytuł oryginalny: The Canterville Ghost
Przekład: Maria Przymanowska
Data wydania: 2003
Liczba stron: 107
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
ISBN:
83-08-03428-4