Po zbiorze opowiadań Tak jest dobrze z 2011 roku przyszedł czas na powieść. Ale powieść nie byle jaką, gdyż Morfina Twardocha to utwór, który bardzo trudno zaszufladkować. Znalazło się w nim bowiem miejsce na historię, odrobinę sensacji i romansu, jednak wśród tych wszystkich wątków najbardziej rozpycha się jeden – psychologia. Trzeba więc z czystym sercem powiedzieć, że Twardoch wszedł na kolejny stopień swoich umiejętności literackich i pokazał, na co go stać.

Morfina to historia Kostka Willemanna – morfinisty, kurwiarza, niby-artysty rozbijającego się po warszawskich kawiarniach w towarzystwie polskiej elity intelektualnej. Jest przy tym mężem i ojcem, niezbyt przykładnym, co można łatwo wywnioskować. Jednak oprócz tego Kostek jest też Polakiem, zrodzonym z matki, która postanowiła być Polką i na Polaka wychować swojego syna. Dlatego też służył w wojsku polskim, za co otrzymał Krzyż Walecznych, choć nie Virtuti Militari. Jednak losy tego bon vivanta znacznie się komplikują. W pierwszych dniach niemieckiej okupacji żona Konstantego prosi go o niewielką przysługę – zaniesienie paczki do mieszkania niejakiej pani Łubieńskiej. Zadanie jest oczywiście tajne i opatrzone hasłem. Kostek zgadza się, w przypływie miłości do żony i Polski. I w ten sposób zostaje wciągnięty do konspiracyjnej organizacji.

Już na pierwszy rzut oka widać, że to nie historia interesuje autora (choć akcja nie została umieszczona w tak zwanej historii alternatywnej, lecz w prawdziwych wydarzeniach), lecz psychika głównego bohatera, a przede wszystkim jego tożsamościowy dramat, bo o to głównie w Morfinie chodzi. Kostek nie wie, czy jest Polakiem, czy Niemcem i jakie ma to znaczenie. Jednak od kwestii narodowościowej o wiele ważniejsza jest ta druga, płciowa, która głównemu bohaterowi spędza sen z powiek. Bo pożąda on każdej kobiety, choćby najbardziej nieatrakcyjnej, a to tylko po to, by udowodnić sobie swoje samcze zdolności. Potrzebuje kobiet, by czuć się mężczyzną bardziej, niż jest nim w rzeczywistości. Dlatego uwodzi, chociaż właściwie nie chce. Gra w nim jednocześnie wmówiona szlachetność i wmówiona męskość, wszystko zasłyszane, wyuczone i całkowicie nieprawdziwe. Nie kibicujemy mu, nawet go nie lubimy, bo często jego głupota wzbudza w nas niechęć, a nawet obrzydzenie. Jednak z ciekawością obserwujemy ten fragment jego życia, w którym wije się pomiędzy polskością, kobietami, przyjaźnią, morfiną, a sobą samym. I na pewno zastanawiamy się, kto w tej bitwie wygra. Głównie dlatego najnowszą powieść Twardocha czyta się z takim zafascynowaniem.

Również wątek damsko-męski w Morfinie został zbudowany ciekawie, ale przede wszystkim wielopłaszczyznowo. Bo kobiety w życiu Kostka to nie tylko prostytutki i żona. Twardoch tę kobiecą opozycję niejako zapożyczył z historii polskiej literatury, przeciwstawiając sobie romantyzm i Młodą Polskę. Kobietą rodem z epoki romantyzmu jest Hela, żona Konstantego, która wszystko co robi, robi z miłości – do męża i syna, ale przede wszystkim do Polski. Ta idealna matka polka o ciele przypominającym marmurową rzeźbę uosabia wszystko co najpiękniejsze, najlepsze i najczystsze, dlatego też Konstanty tak bardzo nienawidzi jej w momentach zachwiań wiary w przenajświętszą Polskę. Bo jego żona jawi mu się właśnie jako ciało samej Polski, które trzeba szanować i wielbić, i najlepiej w sprawy fizyczne nie mieszać. Ta sfera należy do diabolicznej Salome. Nie bez powodu Twardoch wybiera imię najsłynniejszej w historii kusicielki, której wizerunek tak często wykorzystywany był przez młodopolskich artystów. Salome jest tą drugą stroną – brudną, choć kryjącą się w białym ciele, wolną i boleśnie seksualną. To kobieta silna, bo o takich kobietach głównie pisze autor, jednak silna swoją zwierzęcą naturą, swoim popędem i całkowitym brakiem barier. Dla Kostka Salome jest ucieczką od czystości żony, ale także źródłem seksualnej siły i ideału uwodzicielstwa, którego tak bardzo dla siebie pożąda. Jednak reprezentantką tej drugiej, demonicznej strony, jest również matka Konstantego – Katarzyna – nimfomanka i schizofreniczka, która jako Ślązaczka postanowiła zostać Polką, ponieważ taka była jej wola. Katarzyna to ucieleśnienie siły i władzy. To kobieta, która zawsze miała wszystko, czego chciała. Stąd też oczywista nijakość i miałkość Kostka, który całe życie żył za pieniądze swojej matki, czerpał z jej woli, jednak sam własnej nie posiadał. Jest również w życiu Konstantego kobieta, o której on nie wie. Kobieta, która kocha go miłością idealną, jest przy nim zawsze, kryjąc się gdzieś z tyłu jego głowy. Widać więc, jaką postać stworzył Twardoch – słabego, rozerwanego i całkowicie pozbawionego twarzy mężczyznę, który stara się współistnieć w świecie przepełnionym zbyt silnymi kobietami.

W Morfinie jest jednak coś co sprawia, że nie czyta się jej tak dobrze, jak powinno. To denerwująca dygresyjność prowadząca do zbytniej rozwlekłości. Wiele niepotrzebnych wątków porusza autor, chyba tylko w celu zapchania czymś kolejnych stron, by nie było za krótko. Otrzymaliśmy w ten sposób dobrą powieść i jej odnogi, które drażnią i odwodzą od głównego tematu. Równie denerwująca jest twardochowa tendencja do bełkotania, którego nie powstydziłby się mistrz Stach Przybyszewski. I owszem, zwalić to możemy na karb problematyki, schizofrenicznych i morfinicznych wizji. Nie zmienia to jednak faktu, że eufoniczne zabiegi autora odrywają od lektury, irytują i wprowadzają niepotrzebny zamęt.

Morfina Twardocha jest jednak dobrą powieścią na wysokim poziomie, poruszającą nie tylko problemy stricte narodowościowe, ale przede wszystkim te dotyczące naszej tożsamości. Z pewnością warto po nią sięgnąć.

Autor: Szczepan Twardoch
Tytuł: Morfina
Data wydania: listopad 2012
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 584
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Gatunek: proza polska