U Hiszpana nie spodziewałam się natknąć na typową dla słynnego noblisty kreację miłości, przebudzone żądze starca pałającego uczuciem do powabnej niewiasty. A jednak, na czołową postać Fechtmistrza obiera Reverte samotnego, ledwo wiążącego koniec z końcem nauczyciela szermierki, którego chwała, podobnie, jak i miniony blask sztuki władania bronią białą, zostały zapomniane przez jemu współczesnych. Na domiar złego, umęczonemu monotonią codzienności Jaimiemu Astarloi nie sprzyja sytuacja polityczna Hiszpanii, w której przyszło mu żyć. Madryt 1868 roku przypomina kocioł wrzącej smoły ustawiony na stole o chwiejnych nogach. Autorytet królowej Izabeli II, a wraz z nią monarchii traci na znaczeniu, a każdy następny zachód palącego słońca wydaje się przybliżać rewolucję do obalenia panującego porządku.
Główny bohater nie angażuje się w życie madryckiej społeczności, nie wyraża choćby minimalnego zainteresowania intrygami dworu czy polityczną nowinką dnia codziennego. Mimo to, podtrzymując jedyny kontakt ze światem zewnętrznym, każde popołudnie spędza w kawiarni, gdzie wraz z nieco przypadkowymi, acz stałymi towarzyszami, stara się zapomnieć o dojmującej samotności. To tam, trochę wbrew sobie przysłuchuje się dyskusjom politycznie aktywnych kolegów, którzy rozprawiają na aktualne tematy, głęboko zajmujące większość hiszpańskich obywateli. Jaimiego nie zajmuje zaś właściwie nic poza jego odwieczną pasją, a także źródłem utrzymania, mianowicie szermierką.
Starszy dżentelmen o nienagannych manierach i do perfekcji opanowanej sztuce fechtunku za swoją ostatnią misję uważa przekazanie wiedzy, doświadczenia, a także filozofii walki nielicznej grupie uczniaków. Młodzi chłopcy nie mają litości dla staruszka, wysnuwając na lekcjach kolejne argumenty świadczące za bronią palną, rzekomo skuteczniejszą, według nauczyciela przeznaczoną dla tchórzy. Życie bohatera upływa pod znakiem kolejnych prób ocalenia pamięci o honorowej walce i doczekania spokojnego końca. Kiedy wydaje się czytelnikowi, że powieść ta nie jestem niczym więcej nad rozprawę o fechtunku i niemalże mistrzowską kreację postaci, na scenę wkracza piękna, i jak się później okazuje, niebezpieczna kobieta. Osobliwa niewiasta budzi w szermierzu namiętność, sprawia, iż ten zakochuje się w niej bez pamięci niczym nieopierzony jeszcze młodzieniec, któremu wiek wybacza wszelkie głupstwa.
Akcja nabiera tempa, wątki mnożą się, nowe fakty ukazują się nam w pełnym świetle zaostrzając apetyt na kolejne, a niespodziewany nadmiar zupełnie nas nie przytłacza. Przyzwoitą intrygę, której częścią stał się mimowolnie wiodący poukładane życie staruszek, umieszcza autor w krótkim i niezwykle wciągającym kryminale, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistym tłem historycznym, zaś główny bohater i targające nim sprzeczności mogą być obrane nawet jako bardziej istotne niż sam rozwój wydarzeń. To portret psychologiczny Jaimiego Astarloi, proces przemiany postaci, ale i wierność względem własnych ideałów, jest dla czytelnika kopalnią inspiracji, niejednokrotnie też wprawia w niemałe zdumienie podczas lektury. Mam wrażenie, iż właśnie bohater sam w sobie jest w Fechtmistrzu historią bardziej, aniżeli sama historia opowiedziana przez Pereza – Reverte na kartach powieści i zabieg ten, zdziwiłabym się niewymownie, gdyby był nieświadomym, przemawia do mnie całkowicie.
Wspomniana wcześniej miłość dosięga bohatera w wieku nieco już podeszłym, do tego w momencie, gdy zupełnie się tego nie spodziewa, i odmienia jego życie. Fechtmistrzowi daleko jednak w tym względzie do opowieści Marqueza. U Reverte, nie starcze zakochanie jest motywem przewodnim, to szermierka, jako odwzorowanie zawiłości życia i prawidłowości natury ludzkiej, dominuje w przesłaniu. Wykorzystanie sztuki fechtunku do ukazania przemijania niepodważalnych kiedyś wartości i problemu przemijania w ogóle, dla mnie osobiście, czyli dla czytelniczki zapalonej, acz młodej, jest nowatorskim ujęciem.
Zakończenie zaskakuje, idealnie współgrając z nieoczywistą całością. Poprzedzające finał wydarzenia są mieszanką zagadki, którą wielu, łącznie z głównym bohaterem, pragnie rozwiązać, śmiertelnie niebezpiecznej intrygi, tajemnicy, jaką skrywa przed światem jedyna istotna w powieści kobieta i niuansów dotyczących szermierki. Fechtmistrz Arturo Pereza – Reverte w historii swojej nie przypomina mi żadnej czytanej dotąd powieści. W aspekcie formy pierwszym skojarzeniem pozostaje w przypadku hiszpańskiego pisarza przygodowy, o zabarwieniu kryminalnym, charakter właściwy dziełom Aleksandra Dumasa. Fakt ten nie dziwi zupełnie, ponieważ na liście mistrzów autora figuruje nazwisko wybitnego Francuza, a w jego twórczości inspiracje dumasowskie są na porządku dziennym.
Istotny wpływ na dorobek Reverte, poza wielkimi pisarzami, ma także rzemiosło, którym trudnił się Hiszpan. Studiował dziennikarstwo i właśnie publicystykę uprawiał przez lata swojej kariery. Był reporterem wojennym, przemierzał świat wzdłuż i wszerz, pisząc o konfliktach zbrojnych. Teraz ogromna wiedza i doświadczenie znajdują swoje odzwierciedlenie w jego powieściach, a nas douczają, wprawiają w zdumienie, sprawiają, iż jego książki to twory dopracowane i proszące się o rychłe porwanie ich ze sklepowej półki. Lata parania się dziennikarstwem pozwoliły zapewne wypracować Perezowi – Reverte rzeczowy, acz niepozbawiony charakteru i duszy język, który nie gra pierwszych skrzypiec w jego twórczości, tworząc zsynchronizowaną orkiestrę słów wraz z fabułą, zamysłem ogólnym i kreacją bohaterów. Fechtmistrz jest idealną pełnią wszystkiego, co najlepsze w prozie Arturo Pereza – Reverte, wyważoną, doskonale przemyślaną rozrywką. Lekturą może nie wybitną, ale z pewnością mogącą umilić niejedno popołudnie.
Autor:
Arturo Perez – Reverte
Tytuł: Fechtmistrz
Tytuł oryginalny: El maestro de esgrima
Przekład: Filip Łobodziński
Data wydania: 2006
Liczba stron: 280
Wydawnictwo: MUZA
ISBN: 83-7316-943-8
Kategoria: powieść