Powiedzieć o Rolandzie Toporze, że jest autorem specyficznym lub oryginalnym byłoby niedoszacowaniem i niesprawiedliwością. Mistrz groteski i absurdu – to już bardziej do niego pasuje. Po lekturze „Pamiętnika starego pierdoły” swobodnie można dorzucić jeszcze określenie erudyta, bo jedną z głównych bohaterek tej niedużej powieści jest z dużą sympatią sportretowana historia XX- wiecznej kultury i sztuki.

Pamiętnik… jest trzecią powieścią w dorobku Topora; pierwsze wydanie ujrzało światło dzienne w 1975 roku – dziś dziełko to jest już uważane za pozycję klasyczną, choć do nobliwości i powagi klasyki jest mu zdecydowanie daleko. Blisko za to (i trudno, by było bliżej) do mistrzowskiej satyry, błyskotliwej i inteligentnej, skoncentrowanej na świecie kultury XX wieku i nie stroniącej od światowej polityki tego burzliwego wieku.

Główny bohater i narrator jednocześnie to już sędziwy, ale znakomicie trzymający się starzec, tytułowy „stary pierdoła”… który, osiągnąwszy status artysty światowego formatu, poznał tak wielką liczbę rozmaitych artystów, polityków i wszelkiej maści geniuszy, że aż trzeba było stworzyć indeks ich nazwisk na końcu książki. A wszystko zaczęło się już we wczesnym dzieciństwie błyskotliwego twórcy…

Moje wybitne uzdolnienia w dziedzinie sztuk plastycznych dawały o sobie znać od najwcześniejszego dzieciństwa. Już wówczas przejawiałem wyjątkowy talent. W wieku lat trzech rytowałem widelcem w purée ziemniaczanym takie Klee, że rodzina nie posiadała się ze zdumienia. Czwarty rok życia przedrzemałem, ale mając lat pięć, już rysowałem portrety kolegów, piękniejsze i lepiej oddające podobieństwo niż zdjęcia Lewisa Carrolla.

Później było już tylko lepiej. Najpierw spotkał Edgara Degasa i Henriego de Toulouse-Latreca. A dalej… Dalej los na jego drodze postawił znakomitą Gertrudę Stain i Picassa, którego poznał w jej salonie, Einsteina, z którym grywał w szachy czy Chaplina, któremu podsyłał co ciekawsze anegdoty. Nawiązał znajomość z Sarah Bernhardt (bardzo zresztą bliską), Gretą Garbo, Marcelem Proustem, Albertem Camusem, George’em Orwellem (którego zainspirował do pracy nad Rokiem 1984) czy Ernestem Hemingwayem. Korespondował z Munchem, Joyce’m i Gandhim, temu ostatniemu podsuwając zresztą pomysł stosowania biernego oporu. Jego amerykańska żona zasięgała porad u doktora Freuda, podczas gdy on podróżował po świecie, odwiedzając wybitnych artystów, ale także dyktatorów – poznał Lenina, Mussoliniego i Hitlera, do tego ostatniego czując wyjątkowy wstręt, gdyż chciał on płacić za jego obrazy własnymi bohomazami. Miał też odwagę odmówić Alowi Capone portretu, nie chciał bowiem przyjąć pieniędzy splamionych krwią. A to ledwie kilka wyjątków z ogromnej listy znakomitych, niezwykłych, a czasem – budzących grozę postaci, z którymi miał styczność. Więcej – nasz bohater zainicjował takie doniosłe nurty w sztuce jak punktylizm, surrealizm, dadaizm i kubizm a także… posuwizm (…i żaden Francis Bacon nie będzie mu tu twierdził inaczej!)

Powieść nie jest zbyt obszerna, Topor nadał jej konwencję pamiętnika i kazał swemu narratorowi skupić się na sprawach i postaciach najistotniejszych, stąd miejscami narracja wręcz galopuje, a przed oczami czytelnika bądź czytelniczki mieni się prawdziwy kalejdoskop niezwykłych postaci i zdarzeń. Można powiedzieć, że Pamiętnik… to zbiór wybornych anegdot i w niczym nie przeszkadza to, że są fikcyjne. Jedyne, co mogłabym ewentualnie zarzucić powieści, to niepełne wykorzystanie niektórych wątków, jednak jest to zarzut mocno naciągany. Sam bohater – narrator jest postacią interesującą, obdarzoną temperamentem, poczuciem humoru, iskrą geniuszu i artystyczną duszą, człowiekiem zarazem pewnym swej wartości, ale nie próżnym. Koleje swojego życia opowiada żywo i ze swadą, dzięki czemu każda strona, kryje przynajmniej jedną niespodziankę, a nasze zdumienie nad niezwykłością tej biografii rośnie wraz z zaawansowaniem lektury.

To, co może zastanowić czytelnika bądź czytelniczkę, to fakt przemilczenia postaci głównego bohatera na kartach podręczników do historii sztuki. W jaki sposób wyjaśnić to karygodne zaniedbanie współczesnych? Częściowo zagadnienie to wyjaśnia sam narrator, myślę jednak, że można także jego postać odczytywać jako specyficzną personifikację – żywe wcielenie Natchnienia. Być może to dlatego tak wielu twórców czerpało z jego geniuszu (nie wspomiając go później z imienia i nazwiska) i tak wielu spotkało go w swoim życiu?

Mimo upływu lat, powieść czyta się znakomicie, choć Pamiętnik… to lektura wymagająca pewnego skupienia uwagi. Dobrze jest mieć także pewną wiedzę o historii sztuki i generalnie – XX wieku, bowiem dobra znajomość kontekstu opisanych wydarzeń pozwala lepiej docenić dowcip i rozmaite niuanse, którymi powieść jest wręcz naszpikowana. Ostatecznie może wystarczyć dostęp do dobrej encyklopedii, choć książkę można czytać i bez tego – licząc się z tym, że część smaczków może umknąć. Niezależnie jednak od tego, czy czytać będzie koneser czy amator, Pamiętnik…, jak zresztą całość literackiej twórczości Topora, stanowi znakomitą rozrywkę dla wymagających, którzy, czytając, chcą także nieco pobudzić intelekt. Polecam, zdecydowanie.

Fragment książki przeczytasz TUTAJ, a o Rolandzie Toporze TU.

Chimeryczny lokator, Roland Topor – recenzja

Tytuł: Pamiętnik starego pierdoły
Tytuł oryginału: Memoires d’un vieux con
Autor: Roland Topor
Przeklad: Ewa Kuczkowska
Premiera: 24 lipca 2012
Oprawa: miękka
Liczba stron: 188
Wymiary: 130/190
ISBN: 978-83-76741-86-4
EAN: 9788376741864
Gatunek: powieść, literatura piękna