Maria Murval, która od samego początku była pewnego rodzaju obsesją komisarz Fors, cały czas znajduje się w szpitalu psychiatrycznym. Dziewczyna nie może otrząsnąć się z traumatycznych wydarzeń sprzed lat, kiedy to została brutalnie zgwałcona i skatowana. Zdawać by się mogło, że to sam las, w którym została odnaleziona, potraktował ją tak okrutnie. Malin, nie potrafiąc zapomnieć o tej sprawie, nadal spędza nad nią cały swój wolny czas. Jednak nic się nie zmienia, a oprawca Marii nadal pozostaje bezkarny. Do pewnego przełomu dochodzi dopiero podczas rodzinnej uroczystości w rodzinnym domu jej chłopaka, Petera. Tam właśnie poznaje partnerkę jego siostry – Sarę Markelberg – która jest pielęgniarką w zakładzie psychiatrycznym w Lund. Sara opowiada jej o młodej, zgwałconej i skatowanej kobiecie odnalezionej w lesie, która od lat nie odezwała się do nikogo słowem. Malin od razu łączy fakty. W dziewczynie z Lund widzi taką samą ofiarę, jaką jest Maria. Czy może być ich więcej?
To co od razu rzuca się w oczy przy lekturze Piątej pory roku to niesamowicie duża doza brutalności, jaką Kallentoft wstrzyknął w powieść. Gwałty, tortury, morderstwa – to wszystko w okropnej, wynaturzonej i pozbawionej szacunku do drugiego człowieka formie. Nie można jednak powiedzieć, aby było to zrobione na wyrost, lub dla samego epatowania przemocą. Autor Śmierci letnią porą wybrał bardzo trudny temat, jakim jest przemoc wobec kobiet. Trzeba jednak przyznać, że świetnie poradził sobie z wyznaczonym przez siebie zadaniem. Cała jego najnowsza powieść poświęcona jest właśnie kobietom – wykorzystywanym, katowanym fizycznie i psychicznie. Kobietom, które w świecie silnych mężczyzn stanowią wyłącznie zabawki, żywy towar. Nawet wątki poboczne zahaczają o zagadnienie siły i wykorzystania władzy, ale przede wszystkim o problem odwiecznej chuci, będącej siłą napędową całego zła. Nie można więc ukryć, że nowa powieść Kallentofta nie powinna trafić w ręce ludzi o słabych nerwach. Chociaż sama nie zaliczam się do tego grona, nie raz, nie dwa czułam dreszcze obrzydzenia przebiegające po moim ciele.
Kolejnym plusem tej pozycji jest niewątpliwie postać Malin Fors. Główna bohaterka serii Kallentofta to idealny przykład na to, jak należy prowadzić swoją postać, by nie stała się nudna i cały czas wzbudzała emocje. Chociaż autor nie traktował swojej protagonistki jak kochający tatuś, sprawiając jej całą masę problemów zawodowych i osobistych, to jednak widać, że drogi Malin powoli prostują się. Może żadne z nas nie nazwałoby jej normalną, ale na pewno bardzo różni się od tej zapijaczonej wariatki, którą była w poprzednich częściach serii. Czytelnicy cały czas zauważają jej małe i duże psychozy, a także obsesyjną ciekawość i zapał do pracy, który trzyma w kupie cały oddział policji w Linköpingu. Jednak nowa Malin ma w sobie więcej spokoju i kontroli, dojrzewa emocjonalnie przy nowym mężczyźnie, skleja poranione kawałki samej siebie, liże rany. Za ten rozwój postaci Kallentoftowi należą się brawa. Utarte schematy i rutynę porzucił na rzecz progresu i jak najbardziej przemawia to na jego korzyść.
Również postaci drugoplanowe nie zawodzą, chociaż do tego zdążył nas już przyzwyczaić ten szwedzki autor. Jego powieści nie polegają bowiem na grze jednego aktora, lecz na złożonym przedstawieniu, w którym każdy uczestniczy, każdy ma swoje pięć minut. I może nie mamy zbyt dużego wglądu w myśli reszty policjantów, to jednak Kallentoft nie zapomina o nich, pozwala każdemu z nich dołożyć cegiełkę do zbudowanego już w czterech pozostałych powieściach wizerunku.
Równie sprawnie przedstawia się sama fabuła, która rozwija się dość powoli, by później… wcale nie wystrzelić, ale rozwijać się swobodnym, zmęczonym tempem, nadawanym przez zdesperowanych śledczych, mających już po dziurki w nosie bezsennych nocy i braku winowajcy. Ale przede wszystkim mających dość bestialstwa stosowanego na najsłabszych. Brak wybuchów, brak szybkiego tempa, brak nagłych zwrotów akcji. Jest za to cała masa inteligentnych i logicznych rozwiązań, które w rezultacie doprowadzają nas do… Tego przekonajcie się sami.
A teraz, żeby nie było tak słodko i przyjemnie, czas na pewne znaczące mankamenty w powieści pana Kallentofta. Z góry jednak zaznaczam, że dla osób, którym podobały się wcześniejsze części pod względem stylistycznym, żadnym problemem nie będzie to, co w tej chwili napiszę. Ja jednak za sam styl tego autora jestem w stanie stwierdzić, że lektura Piątej pory roku była dla mnie momentami wręcz katorgą. O cóż chodzi? O pretensjonalność i napuszenie, o fatalną poetyzację wewnętrznych monologów i pseudointelektualne wywody. Niby nic, a jednak jest w stanie przyprawić człowieka o irytację. Powieści Kallentofta czytam dla samej przyjemności poznawania fabuły, jednak jego styl jest dla mnie zupełnie niezjadliwy. Ciągłe stawianie pytań i krótkie, ekspresyjne zdania mają na celu ukazanie zagubienia, a także chaotyczności rozmów z samym sobą, jednak trudno jest mi się oprzeć wrażeniu, że autor nie radzi sobie z tym za grosz. Czytając niektóre ustępy z tej powieści, czuję się, jakbym brnęła przez pamiętnik mało rozgarniętego gimnazjalisty. A oto przykład z pierwszej strony:
To ja.
Jestem bólem.
A co następuje po bólu?
Ja też nie raz byłam bólem, czytając wypociny Kallentofta, lecz nie piszę o tym w tak patetyczny sposób.
Jednak składając wszystko do kupy, nie mogę powiedzieć, by nowa powieść tego szwedzkiego autora mnie zawiodła. Miała bowiem wszystko to, co powinien mieć dobry kryminał: świetną fabułę, zgrabnie utkaną intrygę, ciekawe postaci i, co ważniejsze, logikę. I chociaż dla mnie była momentami podróżą na Golgotę, to fani Kallentofta na pewno nie będą zawiedzeni. Prawdopodobnie również ci, którzy jeszcze nie poznali umiejętności tego autora dadzą się wciągnąć w jego kryminalne gierki.
Tytuł: Piąta pora roku
Autor: Mons Kallentoft
Cykl: Komisarz Malin Fors
Data wydania: 21 sierpnia 2012
Przekład: Bratumiła Pawłowska-Pettersson
Wydawca: Rebis
ISBN: 978-83-7510-661-9
Liczba stron: 464
Oprawa: twarda
Gatunek: sensacja, kryminał
Tu przeczytacie recenzję Śmierci letnią porą