Sięgnięcie po tę książkę było spontaniczną decyzją. Uległam marketingowi i całej otoczce towarzyszącej Pięćdziesięciu twarzom Greya. Postanowiłam więc chociaż raz być na bieżąco i sprawdzić teraz, a nie za rok czy dwa, dlaczego książka Eriki Leonard wywołała tak wiele kontrowersji. Chciałam mieć własne zdanie, nie kierować się opiniami innych czy sugerować ocenami. Wiedziałam jednak, że ta książka mi się nie spodoba. Dlaczego? Bo współczesne powieści z gatunku romans w ogóle mnie nie interesują. Nie pomyliłam się. Tematyka Pięćdziesięciu twarzy… do mnie nie trafiła. Ale to nie ona jest tutaj największą wadą.
Ana właśnie kończy studia. Jest zapaloną literaturoznawczynią, miłośniczką klasycznej angielskiej powieści i swoją przyszłość łączy z pracą w wydawnictwie. Dlatego zupełnie nie jest przygotowana na wywiad z Christianem Greyem, prezesem potężnej firmy telekomunikacyjnej. Wywiad ten ma być przysługą wyświadczoną współlokatorce i przyjaciółce – Kate. Gdy zmaga się ona z wysoką gorączką, Ana odbywa podróż, która już na zawsze zmieni jej życie. Przytłoczona powierzonym jej zadaniem, nowoczesnym oddziałem firmy oraz idealnymi pracownikami, dziewczyna zalicza kiepskie wejście. Potknięcie na progu gabinetu Greya można uznać za swego rodzaju przenośnię – bo oto ulokuje ona swoje niewinne uczucia w osobie, która zmusi ją do wielu wyrzeczeń, zmian, czynów, a one z kolei wpłyną destrukcyjnie na jej życie. Życie, które właściwie dopiero zaczyna.
Największą bronią Christiana Greya jest jego uroda. Niesamowicie przystojny, młody mężczyzna hipnotyzuje swoimi szarymi oczami. Ulega mu każdy, a wrodzona zdolność do nawiązywania kontaktów i ujmujący sposób bycia, pozwalają mu na manipulowanie otoczeniem. Grey zawsze wie, jak powinien się zachować, czego się od niego oczekuje. Zawsze kulturalny i miły, ale jednocześnie widać, że skrywa wiele tajemnic. Grey to także osoba, która lubi rządzić, chce mieć wszystko i wszystkich pod kontrolą. Dlatego odniósł sukces, a mężczyzna mający świat u swoich stóp, to obiekt pożądania każdej kobiety. Ana nie pozostaje obojętna na jego wdzięki i szybko zatraca się w marzeniach o poważnym i przystojnym Christianie. Kiedy jednak myśli, że z Greyem może być tylko we własnej wyobraźni, milioner zdecydowanie te myśli przekreśla. Ana przyciąga go jak magnes. Nieśmiała i zagubiona, niewinna i szczera. Zwykła dziewczyna pociąga Christiana, a on – świadomy swoich wad, nie chce jej zniszczyć. Tego celu nie osiąga – nie potrafi uchronić Any przed samym sobą. Po kilku dniach znajomości musi odsłonić przed nią całą swoją duszą, wszystkie swoje tajemnice.
Grey to seksualny maniak. Jego ogromny apartament ma też specjalny pokój zabaw. To tam oddaje się wszystkim swoim erotycznym zachciankom, a spełniające je kobiety muszą podpisać umowę. Co w niej jest? Oprócz klauzuli poufności, zawiera ona zakres obowiązków Uległej względem Pana. Obszerna lista wymagań nie jest pozbawiona czynności, które wręcz poniżają kobietę. Dla Greya jest to jednak wizja idealnej rozkoszy, a podległa mu kobieta może liczyć na pewne korzyści. Oczywiście materialne. No i może być pewna, że Christian, oprócz bólu, zapewni jej maksymalne podniecenie. Co na to wszystko Ana? Ta niewinna, nie mająca doświadczeń seksualnych dziewczyna? Po chwili wahania, ochoczo przystanie na stawiane przez Greya warunki. Wprowadzi też kilka poprawek, a widząc jaki ma wpływ na Christiana, zmusi go do rzeczy, na które nigdy się nie godził. Nie, nie – Ana nagle nie okaże się erotomanką. Będzie chciała zmienić Greya, nauczyć go jak się kochać, a nie pieprzyć. Będzie chciała żeby wreszcie się zaangażował, a dla Christiana będzie to niezwykle trudne…
Pięćdziesiąt twarzy Greya to taka nowa wersja Harlequina. Książka, którą nazwano porno dla gospodyń domowych, obfituje w erotyczne sceny. Autorka nie szczędzi dokładnych opisów, sado maso, perwersji. Nie ma tu żadnej cenzury, a przedstawione chwile seksualnych uniesień można potraktować jako instruktaż. O ile ktoś potrzebuje. Za każdym razem, gdy Ana i Christian uprawiali seks, ja się zastanawiałam, skąd autorka czerpała inspirację. Mówi się, że pisarze czerpią je z własnego życia. Może tutaj było tak samo? Spieszę jednak donieść, że to nie erotyzm jest wadą Pięćdziesięciu twarzy… Znaczy się, zaletą też nie jest, ale to nie seks jest problemem tej powieści.
Problemem jest niekonsekwencja, poważne braki w pisarskim warsztacie Eriki Leonard, ubogi język (baaardzo ubogi), źle skonstruowane postacie, rozwleczona akcja, brak psychicznej analizy bohaterów, pierwszoosobowa narracja, niezdecydowanie w konstrukcji postaci, ich całkowita nienaturalność… Można tak wymieniać bez końca. O czym dokładnie mowa? Na prawie każdej stronie pojawia się zdecydowanie niezrozumiały dla mnie zwrot wewnętrzna bogini. W różnych wersjach. I tak wewnętrzna bogini skacze, tańczy, śpiewa, hasa i biega. Ana ma też swoje ulubioną apostrofę do świętego Barnaby, pojawiającą się z niewiele mniejszą częstotliwością niż cudowna bogini. Grey lubi świntuszyć językowo, więc często pojawią się takie słowa jak: rżnąć, pieprzyć, przelecieć. A co się dzieje jak bohaterowie wyjdą z łóżka, wanny czy innego obiektu? Właściwie niewiele, bo gdy pozbędziemy się scen erotycznych, z 606 stron zostanie jakieś… 100? Autorka dosyć mgliście rysuje nam nieszczęśliwą przeszłość Greya. Wielu rzeczy musimy się domyślać, ale na ostateczną odpowiedź, co działo się w dzieciństwie Christiana, przyjdzie nam czekać pewnie do ostatniego tomu Pięćdziesięciu odcieni. Dziwi jednak fakt, że sama Ana nie próbuje dociec prawdy. Dosyć nieudolnie wypytuje Greya, ale bardzo szybko odpuszcza wszelkie poszukiwania odpowiedzi. To pierwsza niekonsekwencja w powieści.
Drugą jest sama konstrukcja postaci. Ana zdecydowanie za łatwo się zmienia. Jak na dziewczynę bez doświadczeń seksualnych, w świecie Greya czuje się jak ryba w wodzie. Niby pełna rozterek i wyrzutów sumienia, ale Christianowi ulega zbyt szybko. Można zrozumieć jej zafascynowanie przystojnym i bogatym mężczyzną, ale żeby po tygodniu lądować w jego łóżku? Poza tym jak na osobę, która skończyła studia, powinna być mądrzejsza. Ana w całej powieści zachowuje się jak nastolatka, a ciągłe wątpliwości, niepewność, łzy i roztrząsanie każdego wydarzenia, słowa czy gestu Greya niesamowicie męczą. Nie ma akcji, ale są lamenty zakochanej dziewczyny. To samo tyczy się Christiana, który dla Any łatwo zmienia swoje przyzwyczajenia i zasady.
Dlaczego więc ktoś zgodził się na wydanie takiego bubla? Prosta odpowiedź. Autorka poruszyła tematykę, która przyciąga czytelników. Romans oparty na seksie? Młody i przystojny mężczyzna? Niewinna, zakochana dziewczyna? Takie historie sprzedają się w milionach. Seks w Pięćdziesięciu twarzach Greya to jedynie chwyt marketingowy, sposób na wywołanie kontrowersji i oburzenia, a co za tym idzie – zwrócenie uwagi na książkę. Erotyka nie ma tu głębokiego sensu. Oczywiście upodobania Christiana musiały być czymś spowodowane, ale nie uzasadnia to takiej ilości scen seksualnych. I nie są to zarzuty osoby wrażliwej, bo seks w literaturze istnieć może, ale tylko wtedy, gdy ma jakiś wpływ na akcję. U Eriki Leonard nie ma. Muszę to napisać – autorka musiała wiedzieć, że pisze po prostu źle. Musiała wiedzieć, że marnej książki nie wyda nikt i nikt jej nie kupi. Pani James dobrze zna współczesny świat, ogląda współczesne filmy i słucha współczesnej muzyki. I wie, że dzisiaj sprzedaje się tylko seks. I tak właśnie zrobiła. Ale czy ma choć odrobinę wyrzutów sumienia wobec tego, że najzwyczajniej w świecie niszczy literaturę? Ja mam – zmarnowałam kilka godzin swojego życia na tę książkę, podczas gdy dzieła z duszą czekają na sklepowej czy bibliotecznej półce… Dość wymowny jest także fakt, że powieść powstała… jako fanfiction sagi Zmierzch.
Nie ma zatem żadnych pozytywów? Są. Książkę czyta się szybko, a jak ominiemy sceny seksu, przeczytamy ją w godzinę. Może mniej. Niejasne informacje o Christianie w pewnym stopniu mogą zainteresować, ale nie mam złudzeń, że będzie to jakaś mrożąca krew w żyłach historia. Coś jeszcze? Może ktoś doszuka się głębszego sensu jak problem wykorzystywania seksualnego, poniżenia, wpływu dzieciństwa na dorosłe życie, kwestię szanowania siebie i swojej cielesności. Ja jednak tutaj tego nie dostrzegam, bo autorka skutecznie odwraca od tych problemów uwagę swoją pisarską nieporadnością. Zarzutów mam na prawdę więcej, ale nie chcę już poświęcać tej książce więcej czasu. Mogła być z tego dobra historia, ale musiałaby być stworzona przez kogoś, kto zna się na pisaniu.
Autorka: Erika Leonard James
Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Tytuł oryginalny: Fifty shades of Gray
Wydawca: Sonia Draga
Data wydania: wrzesień 2012
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Liczba stron: 606
ISBN: 978-83-7508-556-3
Gatunek: powieść, erotyka