Witold Pruszkowski urodził się w 1846 roku w Berszadzie na Ukrainie, nieopodal rzeki Boh. Miał spokojne, szczęśliwe dzieciństwo, wypełnione zabawą i zachwytami nad okoliczną przyrodą. Wśród traw i drzew biegał z nimfami, nad wodą bawił się z rusałkami, czasem spotkał fauna – tajemnicze jary, niedostępne ostępy, czyste wody rzek sprzyjały rozwojowi wyobraźni dziecka.
Gdy miał 14 lat rodzina przeniosła się do Francji. Tam szybko poznano się na talencie Witolda, Tadeusz Gorecki (wspomniany zięć Mickiewicza) zajął się jego wykształceniem. Po jakimś czasie mentor wysłał młodzieńca na studia do Monachium, skąd ten po czterech latach wyjechał do Polski. W Krakowie uczył się od samego Matejki. Jeszcze nikt nie przypuszczał, że kiedyś na scenach pojawi się słynny dramat Wyspiańskiego, a już uczniowie wielkiego polskiego malarza zaczęli nanosić na płótna wizje oparte na folklorze wiejskim. Co więcej – jeszcze w Paryżu pogardliwie używano nazwy „impresjoniści”, gdy u nas nastała moda na pejzaże malowane w plenerze, a młodzi zaczęli używać niebieskiej farby do ukazywania cieni.
Pruszkowski stał się sławny, bogaty, rozchwytywany. Jego obrazy były oryginalne, inne, mieszały rzeczywistość z nierealnością. Zaczął brać udział w wystawach, zdobywać nagrody. Jego umysł krążył wokół literatury romantycznej, duchów, zjaw, legend – przypadło to do gustu Jackowi Malczewskiemu, który nawiązał kontakt z Pruszkowskim i szybko się z nim zaprzyjaźnił. O czym rozmawiali wieczorami? O mistycyzmie, o malarstwie fantastycznym – jak dziś byśmy je nazwali, o symbolice zawartej w ich obrazach?
Po tym, jak otrzymał zamówienie na wykonanie polichromii kaplicy Matki Boskiej w klasztorze w Mogile i dzięki tej pracy spędził sporo czasu na wsi, do jego twórczości zawitał folklor. Były to nie tylko sceny z baśni i opowieści snutych przez wiejskich gawędziarzy, ale także nostalgiczne obrazy ukazujące siłę wiary i czystość modlitwy prostego ludu. Malował symboliczne wizje oparte na polskich podaniach i legendach tak swobodnie, jakby były one prawdą historyczną i niezaprzeczalną rzeczywistością – zbója Madeja, rusałki, nimfy, Świteziankę… Zaludniał płótna istotami nadprzyrodzonymi, zjawami, duchami. Patrząc na nie nie można oprzeć się wrażeniu, że wyszły one prosto z utworów Słowackiego czy Mickiewicza, przybrały postać widzianą nie tylko oczyma duszy. Pejzaże Pruszkowskiego nie były sielankowymi obrazkami łąk i jezior, ale nastrojowymi obrazami ukazującymi wrażenia i uczucia.
Głównym tematem, który przewijał się przez prawie wszystkie jego prace, była polskość. Skłonność do uznawania Polaków za „cierpiących za miliony” sprawiła, że w wielu obrazach artysty obecna jest martyrologia. Dzieła takie jak Eloe, Pochód na Sybir czy Śmierć Ellenai to niesamowicie mistyczne, przepiękne wizualnie metafory patriotyzmu.
W 1893 roku Pruszkowski uległ wypadkowi – doznał potężnego urazu prawego policzka wskutek kopnięcia przez konia. Rana się nie goiła, wywiązało się zapalenie kości, potworny ból twarzy przeniósł się na oczy. Mimo częstych utrat przytomności nadal malował. Operacja wycięcia kości policzkowej niewiele pomogła. Czuł potworny ból, przy kolejnej operacji nie trzeba było otwierać rany, bo była ona otwartą cały czas. Tyle jeszcze mógł stworzyć, tyle marzeń przenieść na płótno, tyle opowieści wyczarować dla naszych oczu. Pewnego dnia roku 1896 zaginął. Bez pożegnania z rodziną udał się w podróż i nie wrócił. Znaleziono go w Budapeszcie, gdzie zmarł z wyczerpania i cierpienia w miejskim szpitalu.
Jedna z ówczesnych gazet napisała: Próbował on sił swoich w najróżniejszych rodzajach malarstwa i wszędzie zostawiał dzieła niepospolitej wartości, owiane tchnieniem bujnego talentu. Był kolejno malarzem historycznym, rodzajowym, ludowym, portrecistą, dekadentem-impresjonistą; ale zawsze, w każdym rodzaju, był poetą.
Zapraszamy do minigalerii jego obrazów:
Źródła:
M. Sołtysik, Piękni i szaleńcy
Wikipedia.org
Autorka prowadzi bloga Zielonowglowie.blogspot.com.