O wydanym w 1969 roku Ubiku napisano już chyba wszystko. Książka o fabule zawiłej i pozornie chaotycznej, wobec której nie ma sensu wikłać się w szczegóły z obawy przed dodatkowym skomplikowaniem. A przy tym jedna z najlepszych pozycji w dorobku Dicka, uwielbione przez francuskich patafizyków arcydzieło fantastyki naukowej, powieść prześmiewcza i zarazem przejmująco ponura, naszpikowana odniesieniami do filozofii i religii. Nie brakowało interpretacji platońskich, gnostyckich i chrześcijańskich, a nawet marksistowskich (te ostatnie spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem Dicka). Stanisław Lem, który zresztą z Dickiem korespondował i został przezeń oskarżony o spisek, opatrzył wnikliwym posłowiem pierwsze nadwiślańskie wydanie powieści, które ukazało się w 1975 r. i było zarazem dziewiczą publikacją Amerykanina w języku polskim. Ja sam popełniłem na temat Ubika ponad 20 stron, ledwo liznąwszy ogrom zagadnienia (odsyłam do mojej książki pt. Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka, WFW 2012). W przedmowie do najnowszego krajowego wydania nakładem oficyny Rebis – zaiste pięknego, w twardej oprawie i z ilustracjami Wojciecha Siudmaka – swoje trzy grosze dorzuca również Łukasz Orbitowski, robi to jednak w sposób tak absurdalny i niesprawiedliwy, że należy się temu z całą stanowczością sprzeciwić. Spróbujmy zatem.
„Ubik” nie jest opowieścią o podróżach w czasie i telepatach, której użyto do przemycenia treści wyższej – jest festiwalem świetnych pomysłów, dziełem może chaotycznym i sypiącym się w szczególe, lecz na planie łączącym scenografię i idee zadowalająco spójnym – pisze we wstępie polski pisarz, a potem dodaje, że książka nie jest nawet powieścią ani szczególnego rodzaju traktatem epistemologicznym, jeśli ktoś miałby tak dziwne pomysły, ale zapisem wyjątkowego stanu psychicznego. Pytanie brzmi: czy te dwie możliwości muszą się wzajemnie wykluczać? Czy nie należałoby raczej założyć, że Ubik jest zarówno medytacją nad wiedzą i poznaniem, jak również jedną z wielu manifestacji Dickowych przekonań (bo o tym, że jest powieścią – fakt, że nietypową – nie trzeba chyba nikogo przekonywać)? I jak zignorować wątki epistemologiczne, skoro na kartach padają choćby cytaty za Platonem? Orbitowski zresztą szybko zaprzecza sam sobie, powołując się na Kartezjusza, Kierkegaarda i Nietzschego. Natomiast to, co nazywa „dziwnymi pomysłami”, stanowi w istocie spory wkład w rekonstrukcję pomysłów Dicka, jak się bowiem rzekło na początku, Ubik doczekał się wielu rozmaitych interpretacji filozoficznych. Autor przedmowy zastosował jednak inny klucz metodologiczny – co dziwi tym bardziej, uwzględniając filozoficzne wykształcenie Orbitowskiego – za punkt wyjścia obierając uzależnienie Dicka („narkomana o religijnych inklinacjach”) od narkotyków.
Na poparcie swoich jakże daleko idących wniosków Orbitowski pisze o Dicku w sposób nie tylko nieelegancki, ale ewidentnie zafałszowany: Jego życie składało się wyłącznie z przypadkowych znajomości, małżeństw, zainteresowań, a i jego wielki wkład w literaturę dokonał się w wyniku przypadku. (…) Dick trzeźwy niczego nie umiał pojąć, odurzony przynajmniej cieszył się wrażeniem pojmowania (…). Zamiast polemizować z tą zakrawającą na farsę konstatacją, oddajmy głos Nancy Hackett, czwartej żonie Dicka: Prześladował go okropny lęk przed szaleństwem, a psychiatrzy mówili mu, że nie jest szalony. Wszyscy doktorzy niezmiennie zapewniali go, że jest w porządku. Musiał to słyszeć, bo odczuwał wielki lęk. Ale nie był szalony. Nawet jeżeli miewał czasem szalone myśli, to zawsze wiedział, co się wokół niego dzieje. Nigdy nie tracił kontaktu z rzeczywistością. W podobnym tonie wypowiadała się piąta i ostatnia żona, Tessa, oraz liczni przyjaciele. Mało? Norman Spinrad, pisarz i przyjaciel: Wszystko, co Phil myślał na temat rządu, zawsze okazywało się prawdą. Każdy, kto naprawdę widział, co się dzieje we wczesnych latach siedemdziesiątych, byłby uważany za paranoika i wariata, póki nie wybuchło Watergate. Phil opowiedział mi inną „paranoiczną historię”. Powiedział: „Zadzwonili do mnie jacyś faceci z radia Uniwersytetu Stanforda, przyjechali i zadawali mi różne dziwne pytania. Kiedy potem zadzwoniłem na uniwersytet, okazało się, że nie ma tam żadnego radia”. Brzmi to jak kolejna paranoja Phila, tyle że ci sami faceci zrobili to samo ze mną. Czy o człowieku – nawet tak oryginalnym jak Dick – który w pewnym stopniu przewidział m.in. wirtualną rzeczywistość, technologię naśladującą organizmy żywe i marketing inwazyjny można z pełną powagą napisać, że niczego nie umiał pojąć, jeśli się nie naszprycował?
Nie znaczy to oczywiście, że Dick stronił od używek – w rzeczy samej pisarz był przez długi czas uzależniony od środków odurzających. Trudno jednak powiedzieć, nie narażając się na śmieszność, że był tychże apologetą. Swój stosunek do dragów wyraził przede wszystkim w gorzkiej powieści Przez ciemne zwierciadło, poświęconej zmarłym z przedawkowania przyjaciołom. W późniejszym o kilka lat Radiu Wolne Albemuth napisał natomiast z rozbrajającą szczerością: Prawdziwe problemy związane z narkotykami zaczęły się po tym, jak Harlan Ellison, w antologii zatytułowanej „Dangerous Visions”, napisał we wstępie do jednego z moich opowiadań, że „powstało ono pod wpływem LSD”, co oczywiście mijało się z prawdą. Chęć rozgłosu, która powodowała Harlanem, sprawiła, że miałem od tej pory opinię ostrego ćpuna. W kolejnym wydaniu antologii pozwolono mi sprostować w posłowiu tę informację, lecz szkoda została już wyrządzona i dalej: W moich książkach nigdy nie było i nigdy nie będzie żadnego „pronarkotykowego stanowiska”. (…) Piszę o narkotykach i o braniu narkotyków, ale to nie znaczy, że jestem ich zwolennikiem. Inni ludzie piszą o przestępczości i przestępcach, ale nie czyni to z nich zwolenników przestępczości. Orbitowskiemu nie przeszkadza to jednak w snuciu rewelacji o życiu Dicka i fabule Ubika, która według niego sypie się jak facet na głodzie, kryzys tożsamościowy jest w gruncie rzeczy kryzysem narkomana, któremu przemieszało się już wszystko. Cóż za przenikliwość, cóż za odkrycie i jaka odwaga, chapeau bas!
Ale poważnie: Orbitowski próbuje wyważyć drzwi, które już dawno zostały nie tyle otwarte, co obrócone w drzazgi. I nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby nie to, że swoimi elukubracjami polski pisarz utrwala nieporozumienia (ujmując rzecz eufemistycznie) nadal pokutujące wśród wielu czytelników i wsiąkające w mniej krytyczne umysły. Kładąc nacisk na przywiązanie Dicka do narkotyków (czemu nikt nie zaprzecza, ale na dłuższą metę jest to chybiony filtr metodologiczny) i pomijając tak istotne kwestie jak choćby wpływy filozoficzne, autor Świętego Wrocławia powiela za Ellisonem krzywdzące stereotypy i klisze wytarte tak bardzo, że prawie transparentne. Nietrudno sobie wyobrazić reakcję mniej wyrobionego czytelnika, którego pierwszym kontaktem z literaturą Dicka jest przedmowa Orbitowskiego. Wynika z niej bowiem, że twórca Ubika był po prostu wykolejeńcem, nieudacznikiem i narkomanem, który jednym z najwybitniejszych literatów XX wieku został właściwie przypadkiem. I to dzięki amfetaminie! Przysługa doprawdy niedźwiedzia.
Dick był niewątpliwie człowiekiem z awersją do rzeczywistości, która, jak sam przyznawał, nie spełniała jego oczekiwań. Nie umiał więc, ale też często nie chciał, dawać sobie rady z praktyczną stroną codzienności – nie zagrzał dłużej miejsca na żadnym etacie, a kiedy brakowało mu pieniędzy na jedzenie, żywił się ponoć karmą dla zwierząt. Z drugiej jednak strony skomplikowane, pełne fobii i depresji życie Dicka nie pozwoliło mu na ciągłą i pełną realizację potężnego potencjału twórczego, jaki był w sobie nosił. Brak mi odpowiedniego wykształcenia psychologicznego, więc mogę się tylko domyślać, że był to jeden z powodów jego zamiłowania do narkotyków, celujących przecież w oderwanie od rzeczywistości. Ale Dick nie był stereotypowym narkomanem w wiecznej pogoni za towarem i ośmielam się sądzić, że gdyby nie był pisarzem – lub raczej gdyby był pisarzem bardziej „praktycznym”, lepiej znanym za życia i mniej znerwicowanym – zostałby polityczno-społecznym reformatorem lub religijnym przywódcą. Orbitowski zdaje się zapominać, że dla Dicka wszystko, łącznie z eksperymentami z dragami, było nie tyle motorem twórczości, co po prostu jej odmianą.
Chciałbym być dobrze zrozumiany: oczywista wątki biograficzne i kontekst historyczny należy brać pod uwagę przy omawianiu twórczości każdego autora – różne są tylko stopnie odniesienia. W przypadku Dicka jest to poziom relatywnie wysoki, jako że był to artysta, który głęboko przeżywał to, co pisał, a według niektórych wręcz spalał się dla swojej sztuki. Sam przyznawał, że nigdy nie był pewien, kto kogo naśladuje – on swoich bohaterów, czy oni jego. Są jednak pewne granice nakreślania zbyt bezpośrednich paraleli między biografią, a twórczością, poza którymi rozpościera się teren łatwych, wygodnych i ostatecznie krzywdzących generalizacji. Na takie intelektualne bezdroża trafił właśnie Orbitowski, próbując wyjaśnić fenomen Ubika tylko i wyłącznie przez pryzmat skomplikowanego życia Dicka (a ściślej rzecz biorąc, pewnych zeń epizodów narkotycznych). A przecież już Witkacy pisał za jednym ze swoich krytyków: Babranie się w autorze a propos jego utworu jest niedyskretne, niestosowne, niedżentelmeńskie.
Prawdziwe szczyty absurdu osiąga Orbitowski w ostatniej części tekstu, kiedy porównuje Dicka do… Gustawa-Konrada z mickiewiczowskich Dziadów. Uzasadnia to rzecz jasna w sposób dość wątły – żeby nie powiedzieć: kompletnie niedorzeczny – ale przynajmniej konsekwentny. Jedno muszę bowiem Orbitowskiemu przyznać: w swoich dywagacjach jest systematyczny, a nawet na swój sposób uczciwy, kiedy przyznaje: Dopuszczam oskarżenie, że bredzę odurzony popkulturą. Zaiste. Szkoda tylko, że tymi bredniami czyni Dickowi świństwo – miejmy nadzieję, że nieświadomie i niechcący – na jakie ten z pewnością nie zasłużył..
Bibliografia:
Ph. K. Dick, Radio Wolne Albemuth, tłum. T. Bieroń, Zysk i S-ka 2002
Ph. K. Dick, Ubik, tłum. M. Ronikier, Rebis 2011
L. Sutin, Boże inwazje. Życie Philipa K. Dicka, tłum. L. Jęczmyk, Rebis 2005
S.I. Witkiewicz, Pożegnanie jesieni, Państwowy Instytut Wydawniczy 1983
Recenzję książki Philipa K. Dicka Człowiek z Wysokiego Zamku przeczytasz TUTAJ.
Maciej Kaczmarski – rocznik 1984, absolwent filozofii Uniwersytetu Szczecińskiego. Dziennikarz muzyczny i radiowy. Copywriter i publicysta portalu Nowamuzyka.pl. Promotor muzyki elektronicznej i okazjonalny współorganizator wydarzeń kulturalnych. Na co dzień domowy kinoman i kolekcjoner dziwnych przedmiotów, na co noc badacz prozy Philipa K. Dicka. Towarzyski samotnik, milkliwy gawędziarz. Jest autorem poświęconej filozofii i twórczości Philipa K. Dicka książki pt. Bóg w sprayu, wydanej nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej.
Więcej o Philipie K. Dicku przeczytasz TUTAJ.