Polska fantastyka ma się dobrze. Piekara, Ćwiek, Sapkowski, Pilipiuk to nazwiska znane i poważane w świecie naszej rodzimej literatury fantasy. Do tego zacnego grona można też śmiało włączyć Jarosława Grzędowicza. Co prawda od premiery Pana Lodowego Ogrodu minęło już siedem lat, ale pretekstem do przypomnienia o tym tytule jest nowe, tegoroczne wydanie serii.

Pan Lodowego Ogrodu został wydany w 2005 roku. W 2012 doczekał się nowego, pięknego wydania. Mniej więcej w połowie tego czasu koleżanka, znając moje umiłowanie do fantastyki, rzuciła krótkie: przeczytaj. Dzisiaj wreszcie mogę napisać kilka słów o powieści Jarosława Grzędowicza. O powieści zbierającej pozytywne opinie i o serii oczekującej swojej kontynuacji.

Pan Lodowego Ogrodu to nie czysta fantastyka. Rzeczywistość wkrada się tutaj delikatnie, choć miejsce do którego trafia główny bohater – Vuko Drakkainen, cywilizowanego świata nie zna. Midgaard w ogóle znajduje się w złym okresie. Rozpoczęła się wojna bogów, pochłaniająca coraz więcej ofiar, wprowadzająca atmosferę strachu i niepewności. Vuko nie może jednak mieszać się w sprawy obcej krainy. Jego misja polega na odnalezieniu wysłanej tu wcześniej ekipy badawczej.

Wysyłani na Midgaar ludzie posiadają nadzwyczajne umiejętności. Dzięki zdobyczom nauki łatwo przyswajają informacje, kontrolują swoje emocje oraz są niewiarygodnie szybcy i silni. Zdecydowanie prześcigają przeciętnego człowieka, widząc i czując znacznie więcej. Wszystko to sprawia, że w Midgaardzie postrzegani są jako Czyniący, a więc osoby obdarzone nadnaturalnymi zdolnościami, otoczone zarówno szacunkiem jak i strachem. Vuko nie ma szans na to, że jego umiejętności pozostaną niezauważone. Od samego początku nękają go problemy, z którymi radzić musi sobie siłą. Szybko też podpada lokalnej (pozwolę sobie na takie określenie) sekcie Ludzi Węży. Drakkainen upatruje w niej jednak możliwość pozyskania informacji o poszukiwanej ekipie, wchodząc tym samym w sam środek chaosu.

Podróżując przez Midgaard, spotyka nowych ludzi i fantastyczne stworzenia. Jednym z nich jest koń, bądź coś do niego bardzo podobne – tego nie wie nawet sam Drakkainen. Drugim jest kruk, który właściwie sam „przyczepia się” do naszego bohatera. Na jago drodze pojawiają się też postacie, z którymi zwiąże się na dłużej. A przygody przed Vuko wyrastają bardzo obficie i każdy sprzymierzeniec będzie na wagę złota.

Równolegle do losów Vuko, Grzędowicz przedstawia historię Władcy Tygrysiego Tronu. Obejmuje ona zarówno edukację oraz życie prywatne młodego władcy jak i sprawy polityczne dotyczące imperium. Ta dramatyczna historia pełna zła, mordów i krwi, pozostawia czytelnika w momencie ucieczki ostatniego Władcy Tygrysiego Tronu ze swojej ojczyzny. Pozwala też na snucie pewnych domysłów związanych z samym Vuko.

Jarosław Grzędowicz niewątpliwie włożył w swoje dzieło sporo pracy. Obie historie są dopracowane w najmniejszych szczegółach, obfitują w niespodziewane zwroty akcji i zaskakujące rozwiązania. Pan Lodowego Ogrodu to także barwne postacie oraz świetnie zakreślona rzeczywistość. Brak też wyraźnych potknięć językowych czy stylistycznych, a dodatkowo całość obdarzona jest lekkością i nutą dobrego humoru.

Wszystko przedstawia się więc bardzo interesująco. Dla mnie jednak czegoś tutaj brak. Jakiejś iskry. Może wpłynęły na to moje wielkie oczekiwania i może moje odczucia zmienią się wraz z kolejnymi tomami. Prawda jest niestety taka, że trochę mnie ta książka męczyła. Oczywiście uważam ją za dzieło udane,  ale oczekiwałam większej frajdy z czytania. Mam nadzieję, że drugi tom pochłonie mnie całkowicie i pozwoli zapomnieć o wcześniejszych odczuciach.

Autor: Jarosław Grzędowicz
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu
Data pierwszego wydania: 2005
Liczba stron: 560
Oprawa: miękka
Wydawca: Fabryka Słów
ISBN: 83-89011-61-1
Gatunek: fantastyka