21 marca nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazała się powieść kryminalna Za wszystko trzeba płacić autorstwa uznanej rosyjskiej autorki, Aleksandry Marininej. Zapraszamy do lektury fragmentu!

O książce:

Nietypowa działalność moskiewskiej kliniki, milion dolarów za teczkę z bezcennymi informacjami, nieuczciwi naukowcy i mafijne interesy… Za wszystko trzeba płacić to już jedenasty kryminał Marininej!

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym opuszczają go pomysły i chęć do pracy. Ileż wtedy byśmy dali za cudowny środek stymulujący twórczy potencjał! W takiej sytuacji znalazł się Herman Miskarjanc. Pisze program służący do ochrony danych, jednak od pewnego czasu praca stoi w miejscu, a termin zbliża się nieubłaganie. Miskarjanc trafia do profesora Borodankowa i poddaje się osobliwej terapii. I wtedy dzieje się coś niewytłumaczalnego, gdyż odizolowani od świata pacjenci zaczynają umierać.

Czasu na badania jest coraz mniej, a jedyna szansa to zdobycie archiwum doktora Lebiediewa, uczonego, który pracował nad formułą preparatu zwiększającego aktywność intelektualną. Gdy wdowa po Lebiediewie zostaje zamordowana, do akcji wkracza Nastia Kamieńska. Wynikami śledztwa, które prowadzi moskiewska milicjantka, zainteresowany jest groźny mafioso…

Z recenzji kryminałów Marininej:

Intryga w nowej powieści Marininej jest poprowadzona pierwszorzędnie, wpisany w nią obraz rosyjskiej rzeczywistości lat 90. – ciekawy i pogłębiony.
Robert Ostaszewski, Polityka

Bez wątpienia Aleksandra Marinina jest obecnie jedną z najważniejszych rosyjskich autorek, która odnalazła się w popularnym, aczkolwiek trudnym gatunku i udowodniła, że nie ma zamiaru kopiować znanych pisarzy.
Beata Bartecka, Gildia.pl

Psychologiczne rozterki bohaterów Marininej są w jej powieści tak samo zajmujące, jak kryminalna intryga.
Piotr Huniewicz, Portal Księgarski

Aleksandra Marinina (ur. 1957) po studiach prawniczych pracowała w moskiewskiej milicji, gdzie zajmowała się badaniami w dziedzinie kryminologii. W 1992 roku ukazała się jej pierwsza powieść z cyklu o major Anastazji Kamieńskiej. Sześć lat później Marinina odeszła z milicji i zajęła się pracą pisarską. Do dziś jej książki – przetłumaczone na dwadzieścia trzy języki – wydano w ponad trzydziestu pięciu milionach egzemplarzy. Cykl o major Kamieńskiej doczekał się ekranizacji zrealizowanej przez rosyjską telewizję NTW.

Staraniem Wydawnictwa W.A.B. ukazało się do tej pory dziesięć kryminałów Marininej: Ukradziony sen (2004), Męskie gry (2004), Śmierć i trochę miłości (2005), Gra na cudzym boisku (2005), Złowroga pętla (2006), Kolacja z zabójcą (2007), Zabójca mimo woli (2008), Płotki giną pierwsze (2009), Czarna lista (2010) i Obraz pośmiertny (2011).

O tłumaczce: Aleksandra Stronka – absolwentka filologii rosyjskiej na UAM oraz bibliotekoznawstwa i informacji naukowej na Uniwersytecie Szczecińskim. Pracowała jako nauczyciel języka rosyjskiego, tłumacz przysięgły oraz bibliotekarz. Miłośniczka kryminałów, współpracuje z serwisem internetowym Zbrodnia w Bibliotece, recenzując nowości i przeprowadzając wywiady z rosyjskimi pisarzami. Tłumaczeniem literatury pięknej zajmuje się od 2007 roku (przełożyła powieści Aleksandry Marininej oraz Anny i Siergieja Litwinowów).

Autorka: Aleksandra Marinina
Tytuł: Za wszystko trzeba płacić
Wydawca: W.A.B.
Przekład z rosyjskiego: Aleksandra Stronka
Premiera: 21 marca 2012
Seria: Mroczna
Okładka: miękka
Liczba stron: 520
Gatunek: kryminał

Aleksandra Marinina
Za wszystko trzeba płacić
(fragment)

Anastazja Kamieńska przyszła do pracy w paskudnym nastroju. Po wczorajszym telefonie od Eduarda Pietrowicza Denisowa nie spała przez całą noc, kilka razy wychodziła do kuchni, parzyła sobie herbatę, paliła papierosy i starała się uspokoić, przekonując samą siebie, że nie ma się czego obawiać. A jednocześnie wiedziała, że tylko się pociesza. Rok temu, kiedy zginął syn Denisowa, jej szef, pułkownik Gordiejew powiedział, że zaciągnięty dług będzie zwracała do końca życia. Jego słowa zaczęły się chyba sprawdzać. Chociaż na pierwszy rzut oka Denisow nie prosił o nic szczególnego.
– Widzi pani, Anastazjo, powiedział jej wczoraj przez telefon – w Austrii zabito kobietę, która wiele dla mnie znaczyła. Austriacka policja nie znalazła sprawców, ale mnie się wydaje, że oni są w Moskwie i zamierzam spróbować ich wytropić na własną rękę. Nie ma w tym chyba nic złego, prawda?
– Oczywiście, że nie – ostrożnie przyznała Anastazja.
– Do Moskwy jedzie mężczyzna, który ma listę podejrzanych, musi ich wszystkich odszukać i sprawdzić, czy nie maczali palców w zabójstwie. Kłopot w tym, że na liście są tylko nazwiska i imiona, nie ma ani adresów, ani pozostałych danych. Nazwiska, imiona i rok urodzenia. Toteż poszukiwania nie będą dotyczyły tak naprawdę konkretnego Iwanowa, ale obejmą wszystkich Iwanowów o tym samym imieniu i urodzonych w tym samym roku, a są ich setki, jeśli nie tysiące. Moja prośba do pani polega na tym, żeby pomogła pani w ich weryfikacji.
– Ile osób jest na pańskiej liście?
– Trzydzieści cztery, w tym dwudziestu sześciu moskwian.
– To przecież mnóstwo roboty! – jęknęła Nastia. – Trzeba sprawdzić wszystkich „sobowtórów” każdej z dwudziestu sześciu osób.
– Gdyby to było proste, nie zwracałbym się do pani, Anastazjo. Więc pomoże mu pani?
– Pomogę – odparła i w tym momencie poczuła się tak, jakby szła na szafot.
Do tej pory Eduard Pietrowicz Denisow nie zrobił jej nic złego, przeciwnie, odnosił się do niej serdecznie, zresztą, szczerze mówiąc, ona do niego też. Ale Nastia Kamieńska zbyt dobrze wiedziała, kim jest Denisow, żeby traktować jego prośby z lekkim sercem.
Poznali się dwa lata temu, kiedy Nastia odpoczywała w sanatorium w tym samym mieście, w którym mieszkał Denisow. W sanatorium doszło do zabójstwa, i Denisow zwrócił się do niej z prośbą o pomoc w znalezieniu sprawcy. Eduard Pietrowicz nabrał uzasadnionych podejrzeń, iż na jego terytorium zaczęła działać banda urządzająca krwawe porachunki. Pojawienie się zorganizowanej grupy kryminalistów pozostawiającej za sobą trupy mogło pociągnąć za sobą przyjazd wywiadowców z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a obcy, nieprzekupieni i nieoswojeni przez Denisowa milicjanci byli mu tu zupełnie niepotrzebni. Kto wie, do czego by się dokopali, wyjaśniając sprawę tych zabójstw.
Nastia spędziła wówczas wiele nieprzyjemnych godzin, usiłując dociec, co kryje się za propozycją potężnego mafiosa, żeby pomogła w rozwiązaniu zagadkowych morderstw. Może chce ją wykorzystać w celach przestępczych? I dlatego oszukuje? W końcu się zgodziła, choć decyzja nie przyszła jej łatwo. Po unieszkodliwieniu szajki zabójców Denisow oświadczył jej: „Jestem pani dłużnikiem, Anastazjo. Może mnie pani prosić o co tylko pani chce, i proszę pamiętać, że nie ma takiej rzeczy, której bym dla pani nie zrobił”.
Rok później musiała na prośbę brata wszcząć prywatne dochodzenie, a ponieważ potrzebowała pomocy, zwróciła się do Denisowa. Eduard Pietrowicz chętnie się zgodził, ale wszystko skończyło się tragicznie. To wtedy szef Nasti powiedział jej, że z sieci zarzuconej przez mafię Denisowa już się nie wyplącze. I chyba miał rację. Minął kolejny rok, i oto Eduard Pietrowicz chce, żeby pomogła jego człowiekowi. I Bóg jeden wie, co tak naprawdę za tym stoi i czym się to skończy. Odmowa nie wchodziła w grę. Nastia zbyt dobrze pamiętała, jak płakała, trzymając za rękę umierającego Siergieja Denisowa, jak zamykała mu oczy i po raz ostatni całowała. Nawet dzisiaj wspomnienie tej sceny wywoływało ucisk w gardle. Jak miała odmówić?
Myśl, że wpadła w pułapkę, nie dawała jej zasnąć i na długo pozbawiła ją dobrego humoru. Zaraz po przyjściu do pracy zaparzyła sobie kawę, po czym objęła gorący kubek dłońmi i utkwiła tępy wzrok w oknie. Między dziewiątą a dziesiątą miał zadzwonić człowiek Denisowa, Władimir Antonowicz Taradin. Byleby tylko zadzwonił jak najprędzej, przynajmniej coś się wreszcie wyjaśni. Nastia weźmie od niego tę listę i sama ją prześwietli, żeby sprawdzić, czy Eduard Pietrowicz nie oszukuje jej, wciskając rozdzierającą historyjkę o ukochanej, którą zabito w dalekiej Austrii. Jeśli się okaże, że lista składa się wyłącznie z osób będących na bakier z prawem albo mających coś wspólnego z machiną władzy, będzie to oznaczało, że zaczęły się jakieś gruntowne porządki i przetasowania w sferach wpływów. Wtedy trzeba będzie coś wymyślić, jakiś ważny powód, który uniemożliwi jej udzielenie pomocy Denisowowi. Jeśli natomiast lista będzie się składała z osób neutralnych, to…
Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi, a zaraz potem do środka wparował jej przyjaciel i kolega Jura Korotkow.
– Aśka, odprawy dzisiaj nie będzie, można złapać oddech i zapalić sobie papieroska.
– A co się stało? Pączek zachorował?
Pączkiem w wydziale do walki z ciężkimi przestępstwami nazywano szefa, Wiktora Aleksiejewicza Gordiejewa.
– Jasne, jakby on kiedykolwiek chorował – mruknął Korotkow. – Chyba prędzej oboje przejdziemy na emeryturę.
Rzeczywiście, Nastia nie mogła sobie przypomnieć, by podczas tych wszystkich lat pracy w wydziale Gordiejew chociaż raz został w domu z powodu choroby, chociaż zdarzało się, że tak jak wszyscy łapał to anginę, to grypę.
– Dzisiaj mija przecież dziewiąty dzień od śmierci tego piosenkarza Girki. Otrzymaliśmy cynk, że na cmentarzu zbierze się cała ferajna, a niektórzy zamierzają wyrównać ze sobą rachunki. W sumie to normalka, nasi chłopcy obstawiają teren.
– A ty? – zdziwiła się Nastia. – Ciebie nie wysłali?
– Ktoś musi przecież pilnować interesu – rzucił z uśmiechem Korotkow.
Oleg Girko był popularnym kompozytorem i piosenkarzem, liderem znanej grupy rockowej „Żelazna pięta”. Milicja od dawna wiedziała, że facet ma coś wspólnego z przemysłem narkotykowym, ale trudno było cokolwiek udowodnić, nie tyle nawet udowodnić, ile potwierdzić wiarygodność informacji. Nie od dziś było też wiadomo, że z jakiegoś powodu pogrzeby i stypy są ulubionym miejscem gangsterskich porachunków. Może dlatego, że natura nie znosi pustki i każdy związany z mafią nieboszczyk oznaczał natychmiastowe przetasowanie i przegrupowanie sił.
– Słuchaj, a na co on umarł? – spytała Nastia, podtrzymując rozmowę, żeby odwrócić uwagę od nieprzyjemnych myśli i uciążliwego czekania na telefon. – Przecież był jeszcze młody.
– Zgadza się, lekko po trzydziestce. Pewnie prochy. Wiesz, taka moda, wszyscy się szprycują, wąchają, łykają.
– Ale to nie było zabójstwo?
– Nie, umarł w szpitalu. Poczęstowałabyś mnie kawą, sknero jedna. Sama pijesz, a mi tylko ślinka cieknie.
– Och, wybacz! – spostrzegła się Nastia. – Już ci robię.
Zakrzątnęła się jakoś bez ładu i składu, nalewając wody z karafki do dużego ceramicznego kubka. Potem długo szukała grzałki, która leżała tuż pod nosem, niezręcznie się odwróciła i strąciła na podłogę pudełko z cukrem.
– Do diabła, co się ze mną dzieje – wymamrotała ze złością, nachylając się i zbierając rozsypane po podłodze kostki.
– No rzeczywiście, kochana, coś z tobą dzisiaj nie tak! – podchwycił Korotkow, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia. – Jesteś jakaś nieswoja. Stało się coś?
– Nie, wszystko w porządku. Po prostu nie mam humoru.
– Kłamiesz, Aśka, i nawet się tego nie wstydzisz. Widzę po twojej twarzy. Mów szybko, co jest grane.
– Powiem, jeśli obiecasz, że będziesz trzymał język za zębami.
– Chodzi ci o to, że mam nikomu nie mówić? Obrażasz mnie, będę milczał jak grób.
– Nie, masz niczego nie komentować i nie pouczać mnie. Spytałeś, to ci powiem, i tyle.
– No to mów.
– Wiesz, zwrócił się do mnie Eduard Pietrowicz Denisow…
– Jaki Denisow? – Jura drgnął. – Ten Denisow?
– Owszem. Wysyła do Moskwy prywatnego detektywa i prosi, żebym mu pomogła. A ja, rzecz jasna, boję się, że chce się mną posłużyć i wykorzystać do swoich brudnych celów.
– A nie możesz mu odmówić? Masz wobec niego jakieś zobowiązania?
– Właśnie o to chodzi. Pamiętasz ubiegłoroczną historię zabójstwa milicjanta Kosti Małuszkina?
– Pamiętam. I co?
– Miałam tylko jednego świadka, który widział Kostię z zabójcą. Ale facet nie chciał zeznawać, wolał sam zabić tego chłopaka, Jerochina, który zastrzelił Kostię. Miał z Jerochinem jakieś stare porachunki. Krótko mówiąc, bałam się, że naprawdę zabije Jerochina zamiast złożyć przeciwko niemu zeznania, co pozwoliłoby go aresztować. Poprosiłam więc pewnego mężczyznę, żeby nie odstępował tego świadka na krok i nie pozwolił mu popełnić zabójstwa. Jerochin okazał się jednak sprytniejszy i zabił obu – i świadka, i mężczyznę, który go pilnował. Tym mężczyzną był nieślubny syn Denisowa.
– Jasny gwint! Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałaś? Aśka, czyżbyś nie rozumiała, że wpadłaś po same uszy?
– To akurat rozumiem. – Pod wpływem napięcia Kamieńska podniosła głos, nawet tego nie zauważając. – Wszystko doskonale rozumiem. Tylko niby co według ciebie powinnam teraz zrobić? Wyrywać sobie włosy z głowy? Co się stało, to się nie odstanie. Pączek mnie uprzedzał, jak tylko przyszło mi do głowy, żeby zwrócić się o pomoc do Denisowa, a ja, głupia, nie posłuchałam go. Teraz już za późno. Dlatego cię uprzedziłam: żadnych rad i komentarzy. Gdyby było jakieś wyjście z tej sytuacji, Pączek jeszcze rok temu powiedziałby mi, co i jak zrobić, żeby nie dać się potem wykorzystać. A teraz co? Nic, tylko zwalniać się ze służby w cholerę.
– To też nie jest wyjście, staruszko – rozsądnie zauważył Korotkow. – Jak będziesz im potrzebna, to i tak cię dopadną. Zmuszą, przekonają. Obowiązuje żelazna zasada: nie podkładaj się. A skoro się podłożyłaś, to koniec, w każdej chwili możesz się spodziewać kłopotów, i nie ma znaczenia, czy jesteś oficerem milicji, czy dozorcą.
– No to się doczekałam – skonstatowała przygnębiona Nastia. – Swojej zguby.
Korotkow wrócił do siebie, a ona znowu wpadła w tępe odrętwienie. Taradin zadzwonił równo o dziesiątej, Nastia rozmawiała z nim oschle i z rezerwą.
– Skąd pan dzwoni?
– Z hotelu.
– Niech pan zejdzie do recepcji i poprosi o możliwość skorzystania z faksu. Najpierw chcę zobaczyć listę, a potem zadecyduję, jak będziemy pracować.
– Po co? – W głosie Taradina zabrzmiało ironiczne zdziwienie. – Ma mi pani pomóc w razie potrzeby, a nie prowadzić moje śledztwo i wydawać polecenia. Może czegoś pani nie zrozumiała?
– Coś mi się zdaje, że w ogóle nic nie zrozumiałam – chłodno odparła Nastia. – Nazywa się pan Denisow?
– Nie, Władimir Antonowicz Taradin. Nie powiedziano pani?
– Powiedziano. Skoro więc nie nazywa się pan Denisow, to nie będzie pan dyktował mi swoich warunków. Tylko Eduard Pietrowicz ma do tego prawo, pan natomiast nie. Czy to jasne?
– Mniej więcej. Co więc pani chce, żebym zrobił?
– Niech pan przefaksuje mi listę razem z pańską licencją na prowadzenie prywatnej działalności detektywistycznej. Dobrze byłoby też pozwolenie na broń, jeśli pan je ma. Proszę zapisać numer.
Nastia podyktowała mu numer faksu, który stał w sekretariacie. Nie podobał jej się ten Taradin, choć zdawała sobie sprawę, że jej niechęć niewiele ma wspólnego z samym Władimirem Antonowiczem. Nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła, toteż przysłany przez Denisowa prywatny detektyw irytował ją, zanim jeszcze się pojawił. A jego głos! Słuchając tego niskiego, głębokiego i dźwięcznego głosu, Nastia wyobrażała sobie wysokiego, postawnego, przemądrzałego faceta, spoglądającego na wszystkich wokoło z pogardliwym lekceważeniem. Boże, wcale nie było jej spieszno, żeby go zobaczyć!
Zadzwoniła do sekretariatu.
– Lubasza? Tu Kamieńska. Odbierzesz dla mnie, złociutka, faks po cichutku? Powinna tam być jakaś lista i licencja prywatnego detektywa. Może będzie też trzecia kartka, pozwolenie na broń. Zrobisz to dla mnie? Tylko nikomu ani słowa.
Odebrawszy z sekretariatu dokumenty, poszła na górę do swego gabinetu, czując, że narasta w niej złość. A niech to wszyscy diabli! Zwalił jej się na głowę ten Taradin ze swoją listą. Facet chce z niej zrobić idiotkę? No to zobaczymy, czy mu się uda.
Kamieńska rzuciła papiery na biurko, znowu sięgnęła po telefon i już kilka minut później rozmawiała z szefem komisariatu milicji na lotnisku w Szeremietiewie.
– Żoroczka, od razu mnie zabijesz czy poczekasz trochę, aż przywiozę ci prezent?
– O-o-o Nastazja, dusza stracona dla świata! – Gieorgij roześmiał się. – A my na ciebie czekaliśmy i czekaliśmy, przez całą godzinę nie pozwalałem ludziom zbliżać się do stołu, myślałem, że lada chwila dotrzesz, a ty, paskudo, jednak się nie zjawiłaś. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
– Sympatię, Żorik, a cóż by innego. Sympatię, którą nieustannie cię darzę. Wierz mi, że chciałam przyjechać, kupiłam nawet prezent, który do tej pory chlupocze w sejfie. Ale się nie złożyło. Wiesz przecież, że w naszej robocie nie zna się dnia ani godziny.
– Wiem, wiem. – Gieorgij wcale nie zamierzał się obrażać, doskonale wiedział, że pracownicy operacyjni nie są panami swego czasu. – Po co dzwonisz? Chcesz mi wyznać miłość?
– Przedstawić prośbę. Nieprzyzwoitą.
– To interesujące. Wal, wyłuszczaj swoją prośbę.
– Żora, przefaksuję ci listę, a ty sprawdź loty do Wiednia od 10 do 13 września. Jestem ciekawa, ile osób z mojej listy poleciało tymi lotami.
– Loty tylko do Wiednia czy przez Wiedeń również?
– Wszystkie.
– Na kiedy?
– To właśnie jest najbardziej nieprzyzwoita część mojej prośby.
– Ach, ty paskudo – powiedział przeciągle Gieorgij. To było jego ulubione słówko, zastępował nim mnóstwo innych rzeczowników i wymawiał jakoś szczególnie, z syczącym „s” i długim wyraźnym „u”, dzięki czemu brzmiało ono miękko i zupełnie niegroźnie.
Dogadawszy się z Gieorgijem, Nastia zatelefonowała jeszcze tu i tam by dzięki układom koleżeńskim, sprawdzić licencję Taradina oraz jego pozwolenie na posiadanie i noszenie broni. A więc tak, Władimirze Antonowiczu – powiedziała do siebie w duchu. Nie spotkam się z panem, dopóki nie otrzymam odpowiedzi na złożone przeze mnie zapytania.
Chłopcy z wydziału wydającego licencje oddzwonili pierwsi i zakomunikowali, że wszystko w porządku: licencja i pozwolenie na broń są oryginalne, oba dokumenty wydane zostały w lutym 1995 roku w komendzie miasta, w którym mieszka Denisow. Gieorgij z Szeremietiewa odezwał się, kiedy była już prawie ósma wieczorem.
– No i co, Żora? – ponagliła go Nastia.
– Wygląda na to, że wszyscy, kurczę, odlecieli.
– Serio? Wszyscy co do jednego?
– Wszyscy. Różnymi lotami, w różne dni, ale wszyscy. W każdym razie na twojej liście nie ma ani jednego nazwiska, którego bym nie znalazł na liście pasażerów. Nazwiska i rok urodzenia się zgadzają.
– Dziękuję. Pocieszyłeś mnie.
– Tak? A ja myślałem, że się zmartwisz, jak się dowiesz, że oni wszyscy odfrunęli. No to cześć, Nastazjo, moim prezentem nikogo nie częstuj, wpadnę do ciebie niebawem, to będzie okazja.
Odłożywszy słuchawkę, Nastia poczuła, że napięcie nieco ją opuściło. Na razie wszystko pasuje do tej historyjki, którą wcisnął jej Denisow. Prywatny detektyw Taradin istotnie zamierzał sprawdzić pasażerów, którzy w określonym czasie odlecieli do Wiednia. Ale trzeba zachować czujność. A nuż do Wiednia, jak kiedyś na podmoskiewską daczę, zjeżdża się cała śmietanka mafijna? Kto wie, czy nie postanowili urządzić w komfortowych europejskich hotelach spotkania połączonego z naradą, przetasowaniem sił i podziałem wpływów? Należy jeszcze raz przejrzeć listę. Niech rzucą na nią doświadczonym okiem chłopcy z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną. Jeśli wszystkie nazwiska na liście będą im obce, wtedy wszystko gra. Wtedy może naprawdę chodzi o kobietę, którą kochał Denisow i którą zabito w Austrii.