Krzyż PołudniaRyzykownie i soczyście

Wojna secesyjna jest zajmującym tematem dla literatury i filmu. Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, niech przypomni sobie „Przeminęło z wiatrem”, ekranizację powieści Margaret Mitchell pod tym samym tytułem, nagrodzoną ośmioma Oscarami. Choć produkcja pochodzi z 1939 roku, nie zestarzała się do dziś i chyba nie ma nikogo, kto nie słyszałby o Scarlett O’Harze i Retcie Buttlerze. Jest też oczywiście „Północ-Południe” Johna Jakesa; w miniserialu nakręconym na podstawie tej powieści zagrali pamiętne role James Read oraz Patrick Swayze.

Te tytuły, choć dowodzą, że tematyka jest niewątpliwie chwytliwa, są też ostrzeżeniem – ciężko przecież zmierzyć się z legendą. A nawet jeśli już ktoś rzuciłby jej rękawicę, nie mógłby napisać o wojnie secesyjnej powieści fantastycznej, prawda? Okazało się, że ktoś mógłby. Nazywali go Jakubem Ćwiekiem…

I bynajmniej nie zawarł on w „Krzyżu Południa” opowieści o aniołach stróżach dzielnych chłopców, idących na śmierć za Sprawę, ani nie przechylił szali zwycięstwa rękoma nordyckiego boga. Nie, to by było zbyt proste, a jak już igrać z legendą, to na całego!


„Krzyż Południa. Rozdroża” splata więc w sobie wątki wojny secesyjnej i voodoo. Choć że tak będzie, słyszałam już wcześniej – na spotkaniach autorskich – to wiadomości te nie do końca do mnie dotarły. Możliwe, że były zbyt absurdalne – ponieważ jak wyobrazić sobie afrykańskie loa w akademii West Point czy na salonach bogatego plantatora z Południa? W każdym razie współistnienie tych wątków dotarło do mnie dopiero w czasie lektury, kiedy zobaczyłam… że łączą się w intrygującą całość. Takie przedstawienie tego fragmentu historii Ameryki musiało być bardzo ryzykowne – ale moim zdaniem okazało się strzałem w dziesiątkę.

Pomysł to oczywiście nie wszystko, zwłaszcza kiedy mówimy o powieści, nie miniaturze. Trzysta trzydzieści stron nie mogłoby bazować tylko na odważnym zestawieniu motywów. Czytelnik dostanie więc bohatera – Jeremiaha Crossa, człowieka-legendę. Jego przedstawienie bardzo przypadło mi do gustu – zamiast po prostu wprowadzić postać, Ćwiek opisywał ją stopniowo, pozwalając mówić wielu bohaterom, każąc budować całość z urywków informacji i plotek. Dzięki temu, zanim „Krzyż Południa” pojawił się (pomijając krótką scenę z prologu) osobiście, byłam w sytuacji podobnej do bohaterów powieści – zadawałam sobie pytanie, czy Cross sprosta własnej legendzie.

Wielość punktów widzenia jest chyba największą zaletą tej historii. Zmienia się jej język, tempo narracji; towarzyszymy naocznym świadkom, by zaraz potem wyławiać coś z morza plotek. Niektóre wydarzenia poznajemy przez pryzmat utworów literackich – poematu pisanego na konkurs, broszurki propagandowej… Wręcz trudno uwierzyć, że „Krzyż Południa” napisała jedna osoba. Szczególnie ciekawie czytało mi się fragment, w którym wydarzenia widziane oczyma bohaterów przeplatały się płynnie z tekstem, który właśnie czytali – w dodatku tekstem puszczającym oko w stronę czytelnika. Ale intertekstualność w utworach tego autora nie powinna nikogo dziwić.

Wśród wielu rodzajów narracji pojawił się też jeden, dla mnie szczególny – baśnie opowiadane dzieciom. To nie był dla mnie tylko fragment powieści, mogłabym te historie czytać całkowicie wyrwane z kontekstu. I to do nich jako pierwszych powróciłam wspomnieniami po lekturze, z bardzo dziwnym uczuciem – jakbym naprawdę usłyszała je jako dziecko i pamiętała o nich przez wiele lat. Taki efekt może wywrzeć tylko dobrze opowiedziana historia…

Baśnie te to urywek rzeczywistości Murzynów, niewolników. To one zaprowadzą czytelnika do fantastycznych wątków powieści, egzotycznych i niezwykłych dla europejskiego czytelnika. Spotkamy między nimi starego znajomego – barona Samedi, który pojawiał się już w opowieściach Ćwieka. Tym razem da się poznać lepiej i będzie miał więcej do powiedzenia.

Jest oczywiście też druga strona historii – ta związana z wojną. Odwiedzimy fronty wojny secesyjnej, podsłuchamy narady generałów, usłyszymy zdradziecki świst kul. Akcja jest wystarczająco żywa, by porwać, ale mnie znów bardziej zainteresował język tych wydarzeń. Znajdziemy w „Krzyżu Południa” anegdoty z pola bitwy, rozmowy niepewnych żółtodziobów, rozmyślania weteranów. Żołnierskie dialogi, tak soczyste, że można by je czytać z przyjemnością, nawet gdyby nie opowiadały żadnej historii. Ta powieść mogłaby być o niczym, a mimo to sięgnęłabym po nią bez wahania – dla smakowania języka – czy raczej wielu jej języków.

Wracając jednak do akcji – jest prowadzona interesująco. Poznajemy kolejnych bohaterów, tracimy ich z oczu, by spotkać się z nimi ponownie w najmniej oczekiwanej sytuacji. Zniknięcia innych zastanawiają. Niestety, „Krzyż Południa” nie zakończy się na jednym tomie, więc czytelnik otrzyma więcej pytań niż odpowiedzi. Na dopowiedzenie części wątków trzeba będzie cierpliwie zaczekać, choć już teraz chciałabym się dowiedzieć, jak ważną rolę w losach Południa i Północy odegra obca białemu człowiekowi magia. Tekst nie urywa się, zakończenie nie pojawia się nagle – ale po prostu widać, że to dopiero część historii (co z kolei dobrze rokuje kontynuacji – nie lubię pozostawiania „furtek” informujących, że historia mogłaby się już zakończyć, ale jeśli odniesie sukces, to autor pociągnie ją dalej). Mam nadzieję, że w kolejnym tomie zostanie rozwinięty wątek polskiego bohatera – pojawiającego się pod koniec i moim zdaniem, słabo wykorzystany.

Nie mogłabym zapomnieć o jeszcze jednej rzeczy, znów z języka powieści. Dość często pojawiają się w niej parafrazy cytatów biblijnych, zwykle nie dotyczą one jednak bogów, tylko ludzi – którzy próbowali zawłaszczyć sobie jakąś część boskości. Bogiem może być pan znęcający się nad niewolnikiem, generał przypatrujący się szarży… Każda taka metafora zatrzymywała mnie na chwilę – celnością, dowcipem, gorzką ironią. Przedsmak tej części „Krzyża” czytelnik znajdzie już w prologu, ale później, choć krócej, będzie równie ciekawie.

Na koniec strona techniczna. Na okładce znajdziemy ilustrację Wojciecha Ostrycharza – oddającą nastrój książki, wojnę przemieszaną z mistyką. Wnętrze, choć graficznie skromne, także robi pozytywne wrażenie. Książka łudząco przypomina „Fiolet” Magdy Kozak – zgrabnie złożony tekst, ozdobiony jednym, powtarzającym się motywem. Mam nadzieję, że przeczytam więcej pozycji w tej szacie graficznej – ponieważ wspólna seria Agencji Wydawniczej RUNA i Bellony wydaje mi się świetnym pomysłem. Bardzo możliwe, że gdyby powieść ukazała się gdzie indziej, zostałaby przegapiona – czy to przez miłośników fantastyki, czy militariów. Tak jest bardziej widoczna – i co ważne – trzyma poziom poprzedniczki. Czytelnicy mogą tylko życzyć sobie kolejnych owoców tej współpracy.

Podsumowując: ciekawa narracja, zastanawiający bohater, hipnotyzujący język. Oraz odważny pomysł, rzucający wyzwanie legendzie. Na przekór myśleniu, że w literaturze wszystko już było, polecam „Krzyż Południa. Rozdroża”.

Anna Tess Gołębiowska
recenzja napisana dla portalu Efantastyka.pl


autor: Jakub Ćwiek
tytuł: Krzyż Południa. Rozdroża
wydawnictwo: Bellona, Agencja Wydawnicza RUNA
ISBN: 978-83-89595-63-8
ISBN: 978-83-11-11844-7
liczba stron: 336
wymiary: 125×195 mm
okładka: miękka
ilustracja na okładce: Wojciech Ostrycharz
data wydania: 30 czerwca 2010 r.
cena detaliczna: 29.90 zł
cena RUNY: 25.90 zł