O książce:
Wzruszające wspomnienia Magdaleny Zawadzkiej o wspólnym życiu z Gustawem Holoubkiem. Opowieść o pięknej historii miłości, małżeństwa, wspólnego życia i pracy pary aktorów. Nieznane fakty, wspaniałe anegdoty, poruszające opowieści opisane w ujmującym, bardzo osobistym stylu tuż po śmierci Gustawa Holoubka. Książka ilustrowana nigdzie niepublikowanymi zdjęciami z archiwum rodzinnego oraz unikatowymi materiałami archiwalnymi.
Magdalena Zawadzka i Gustaw Holoubek. Poznają się w Teatrze Dramatycznym na próbie sztuki Życie jest snem. Ona – najmłodsza w zespole, on – gigant sceny i filmu. Zakochują się w sobie bez pamięci. Po sławne uszy Gucieńka i zawsze ciekawie nastawione Magusi. Życie układa im się jak sen. Romantycznie, czasem komicznie, a czasem dramatycznie i sensacyjnie, ale zawsze ze szczęśliwym zakończeniem.
Gustaw Holoubek – wielki aktor i skromny człowiek. Jego Gustaw-Konrad w Dziadach wymknął się spod kontroli władzy i skończył Marcem ’68. Urodził się, by wygłosić Wielką Improwizację. A potem odegrać setki innych przejmujących teatralnych i filmowych ról. Był reżyserem i dyrektorem teatrów, pedagogiem, prezesem SPATiF-u, posłem i senatorem. Kim prywatnie? – któż mógłby wiedzieć lepiej niż żona.
Magdalena Zawadzka – zanim poznała Gustawa, znała ją cała Polska. Zadziorną Baśkę z Pana Wołodyjowskiego pokochali wszyscy: okładki kolorowych magazynów, krytycy i widzowie. Oklaskiwana na deskach teatrów, estradach i srebrnych ekranach, w Polsce i za granicą. Tak jak Gustaw aktorstwu oddała pół życia i całe serce. Mocniej kochające tylko Gustawa. I syna, któremu dedykuje tę opowieść życia.
Tytuł: Gustaw i ja
Autorka: Zawadzka Magdalena
Wydawca: Marginesy Wydawnictwo
Numer wydania: I
Data premiery: 9 listopada 2011
Liczba stron: 368
Okładka: twarda
Gatunek: wspomnienia, biografia
Gustaw i ja
Magdalena Zawadzka
(fragment)
W tym stanie ducha zastaje mnie wiosna owego sześćdziesiątego dziewiątego roku. Z błogich rozmyślań o planach życiowych i zawodowych wyrywa mnie telefon od ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego, Jana Bratkowskiego, który proponuje mi główną rolę kobiecą w sztuce Calderona Życie jest snem w reżyserii Ludwika René. Próby mają się rozpocząć od zaraz. Wpadam w panikę, bo już na nic przecież nie mam czasu, na dodatek dostaję propozycję zagrania we współczesnym filmie i chcę z niej skorzystać. Zdobywam się na odwagę i proszę dyrektora o zwolnienie mnie z prób Calderona. – Chyba zwariowałaś! – dziwi się nie na żarty. – Odmawiasz pracy w spektaklu, w którym główną rolę męską będzie grał Gustaw Holoubek?! – Przytomnieję dość szybko i rezygnuję z filmu.
Rozpoczynają się próby. Na pierwszej, tak zwanej czytanej, pojawia się pan Holoubek. Wszyscy witają go entuzjastycznie. Jest to jego powrót do Dramatycznego, w którym grał na początku lat sześćdziesiątych . Jako studentka pierwszego roku szkoły teatralnej widziałam jego Płatonowa i byłam tą kreacją urzeczona. Pan Gustaw wraca więc do siebie, do zespołu, który go zna i podziwia. Ponowne pozyskanie tak wybitnego aktora, postaci wręcz owianej legendą, znanej ze wspaniałych ról granych w Teatrze Narodowym , głównie Gustawa-Konrada w Dziadach, wywołuje świąteczne podniecenie w całym zespole. Jest uwielbianym przez wszystkich Gustawem Holoubkiem, cenionym aktorem i człowiekiem. Ta pierwsza próba przeradza się w manifestację radości, że zaangażował się właśnie do nas i że będziemy razem pracować.
Jestem najmłodsza w zespole, najmniej doświadczona zawodowo i trochę peszy mnie perspektywa współpracy z tym gigantem sceny i filmu, mimo że miałam już okazję poznać pana Gustawa podczas realizacji filmu Spotkanie w „Bajce”. Partnerowałam Andrzejowi Łapickiemu, a Gustawa Holoubka poznałam tylko przelotnie. Zdjęcia realizowano w Sandomierzu i któregoś dnia panowie zaprosili mnie na kawę. Grzecznie, ale stanowczo odmówiłam, niemal wystraszona, bo obiecałam rodzicom, którzy nasłuchali się opowieści o rzekomej rozwiązłości panującej w środowisku filmowym, że po pracy z nikim nie będę się zadawać. Przejęta sytuacją odwróciłam się tak gwałtowanie, że na oczach zdumionych dżentelmenów z całym impetem weszłam w zamknięte oszklone drzwi. Posypało się szkło…
Kilka lat później, po skończeniu studiów, spotykamy się w spektaklu teatru telewizji Brat marnotrawny Oskara Wilde΄a w reżyserii Jerzego Gruzy. Próby przypadają na okres bardzo męczący i bardzo ważny dla pana Gustawa. Niemal natychmiast po popołudniowej telewizyjnej próbie gra w Dziadach w Teatrze Narodowym. Pamiętam troskę całej obsady: Ireny Kwiatkowskiej, Kaliny Jędrusik, Andrzeja Łapickiego i Jurka Gruzy, żeby Gustawa oszczędzać, żeby zbytnio się nie męczył, bo za dwie godziny czeka go wyczerpujący wieczór. Byłam wtedy tak zajęta występami w teatrze, że niestety nie widziałam Dziadów. Liczyłam na to, że zdarzy mi się wolny wieczór i zobaczę głośne już w całej Polsce przedstawienie z genialną rolą pana Gustawa. Nie mogłam przewidzieć decyzji politycznych, które w krótkim czasie zmiotą spektakl ze sceny Narodowego i będą zarzewiem antykomunistycznych demonstracji i początkiem wypadków marcowych ’68 roku. Wtedy jednak na próbach w telewizji zajmujemy się zabawnymi perypetiami angielskich ladies i gentlemans. Pan Gustaw gra w Bracie marnotrawnym mojego wujaszka, któremu rzucam się na szyję, ani przez moment nie przeczuwając przyszłości. Mijamy się też w sytuacjach towarzyskich. Kiedyś po premierze „Dudka” przyszedł za kulisy i byliśmy radzi, że Holoubkowi się podobało. Zresztą gdziekolwiek się pojawiał, niezmiennie wszyscy się rozpromieniali.
Podobnie na tej pierwszej próbie w Dramatycznym. Siadamy przy długim stole i rozpoczyna się czytanie sztuki. Na szczęście zarówno sztuka, jak i role wszystkim odpowiadają. Pan Gustaw siadł przy stole naprzeciw mnie, przodem do okna. Mogę więc widzieć jego twarz bardzo wyraźnie w świetle wiosennego dnia. Tyle że mój wiosenny błogostan nie sprzyja zwracaniu uwagi na kogokolwiek. Podczas przerw w próbie zaszywam się w swojej garderobie i kuję angielskie słówka. Za rok czeka mnie wyjazd na stypendium ministra kultury i sztuki do Londynu, a pobyt w Ameryce uświadomił mi wielkie braki w znajomości angielskiego. Zawieszona między tekstem sztuki a własnymi sprawami nie dostrzegam bożego świata ani pana Gustawa, jest mi mężczyzną dalekim niczym kosmos. Aż jeden z kolegów, niby mimochodem, zauważa, że ten siedzący naprzeciw mnie mężczyzna, o czym już wszyscy sobie opowiadają, nie spuszcza ze mnie wzroku. Wszystko, co mówi, kieruje pod moim adresem, z intencją zwrócenia na siebie mojej uwagi. Ocknęłam się z niebytu. Wtedy tak naprawdę po raz pierwszy przyglądam się panu Gustawowi, którego do tej pory znam właściwie tylko ze sceny i ekranu. Ma miłą łagodną twarz i ogromne oczy, nieprawdopodobnie niebieskie i prześwietlone, z czającymi się chochlikami. Przyciągają jak magnes. Gęste, czarne, aż granatowe włosy z lekkim szpakiem na skroniach i śniada cera jeszcze bardziej podkreślają charakter tych oczu. Duże, odstające uszy dodają łobuzerskiego wdzięku. Można powiedzieć, że te oczy i uszy są jego znakiem firmowym. Nienaganne maniery, styl bycia i wysławiania się, dowcip i wesołość. Piękny, męski, właściwy tylko jemu głos. Zdaje mi się czarującym mędrcem. Patrzę zdumiona i zastanawiam się, jak to możliwe, że do tej pory widziałam w nim tylko wielkiego aktora, a nie fascynującego mężczyznę? A może los właściwie mną kierował? Mój status mężatki stwarza naturalną barierę dla pokus. Mam ich wiele, jestem raczej rozpieszczana powodzeniem niż sfrustrowana jego brakiem. Pan z naprzeciwka też nie jest wolny, a na dodatek dużo ode mnie starszy, w sile wieku, jak się mówiło o czterdziestosześcioletnim mężczyźnie. Mam dwadzieścia cztery lata, męża i żadnej ochoty na flirt. To dla mnie jedynie kolega z pracy.
Dzieci kwiaty, a chcę się do nich zaliczać, patrzą na świat bezczelnym, pewnym siebie wzrokiem i łamią wszelkie utarte kanony postępowania. Z żalem przyznaję, że do końca nie jestem taka. Dom, wychowanie, zakazy, nakazy ograniczają moją swobodę, ale mam w sobie pewną dozę tego wyzwolenia, które zagłusza we mnie panienkę z dobrego domu. Nigdy więc nie zabiegam o względy mężczyzn. To panom pozostawiam przywilej walki o mnie, a raczej łaskawie pozwalam, żeby zdobywali mnie w pięknym, rycerskim stylu. Nawet gdy ktoś mi się bardzo podoba, nie daję tego po sobie poznać. Jestem zbyt ambitna, żeby ponieść uczuciową porażkę. Dopiero absolutna pewność, że druga strona jest mocno zaangażowana, może osłabić moje nieprzejednanie. I taka właśnie siedzę naprzeciw pana Gustawa. Nic nie mówię i wiem swoje. On jednak widocznie inaczej rozpoznaje sytuację. Rozpoczyna delikatną walkę podjazdową. A to niby przypadkiem wypytuje mnie o plany na najbliższe dni, a to dogania na ulicy, pytając, w którą idę stronę. Raz odpowiadam zuchwale: – W przeciwną niż pan. – Ku mojemu zdumieniu nie tylko się nie zraża, ale go to rozbawia, pamięta przecież, kiedy odmawiając pójścia na kawę, rozbiłam głową szybę. Któregoś dnia po raz kolejny zaprasza mnie do kawiarni. Tym razem nie odmawiam. Zaczynamy się spotykać już nie przypadkiem, tylko trochę potajemnie. Ale cóż to za tajemnica, skoro spacerujemy po ulicach albo siedzimy godzinami na ławce w parku! Wszyscy już o nas wiedzą, jesteśmy jednak tak zajęci sobą, że na nic nie zwracamy uwagi.
Nie wiadomo, co się nagle dzieje, jakie siły powodują, że ludzie zakochują się w sobie. Kończą się próby i zaczynamy grać spektakle. Każdego wieczoru dostaję od Gustawa piękne kwiaty, w nich bilecik na przykład z tekstem z Calderona: „Cóż jeszcze można Ci życzyć, skoro jesteś słońcem, jutrzenką, różą, gwiazdą i diamentem”. Nie ukrywa, że się o mnie stara. Granicząca z naiwnością chłopca otwartość, z jaką ofiarowuje mi swoje uczucie, oczarowuje mnie tak dalece, że tracę czujność i zakochuję się po same uszy, jego i moje!
Rozpętują się wokół nas plotki i spekulacje, kto kogo pierwszy porzuci. Przyjaciele Gustawa stawiają na mnie. Nie wiem, na jakiej podstawie, bo przecież mnie nie znają. Uważają, że jestem dziewczyną, która z premedytacją rozkochuje w sobie mężczyzn, pobawi się nimi, a potem rzuca. Właściwie powinno schlebiać mi, że uznano mnie za femme fatale. Wyrażają się też dyplomatycznie: – Gucio znowu się pewnie ożeni, już nie chcemy powiedzieć z kim! – Moi rodzice zaniepokoili się nie na żarty. Plotki dotarły do nich z prędkością światła. Też nie znają Gustawa, ale wyczuwają z jego strony poważne zagrożenie dla swojej jedynaczki, bo żonaty, ojciec dzieciom, złamie jej serce i zostawi na pośmiewisko gawiedzi! Mój mąż przeczuwa, że dzieje się ze mną coś niecodziennego, ale boi się pytać, oczekując złych wiadomości. Tylko moja kochana babcia Jadwiga tajemniczo milczy. Środowiskowi plotkarze podgrzewają atmosferę do czerwoności. Nikomu tylko nie przychodzi do głowy, że to może być miłość. Ponadto jeśli małżeństwo jest naprawdę szczęśliwe, nie tak łatwo wedrzeć się do niego trzeciej osobie. Oczywiście, może zdarzyć się przelotny romans czy kryzys, które często odświeżają i jeszcze bardziej wzmacniają małżeński układ, jednak pod warunkiem, że fundamentem jest miłość. Widocznie nasze małżeństwa były pozornie udane. Gustaw twierdzi, że nasze uczucie wybuchło z taką siłą, bo jest ostatnią deską ratunku, której oboje się uczepiliśmy, żeby przeżyć prawdziwą miłość i szczęśliwy związek. W każdym razie skandal wisi w powietrzu, tylko my jesteśmy głusi i ślepi na wszystko. Gustaw jest wierny zasadzie, że dżentelmen o pewnych sprawach nie mówi. Nie obarcza mnie też swoimi małżeńskimi problemami, odcina od tamtego swojego życia, nie chce, żebym miała jakiekolwiek poczucie winy.
Jak cudowną sprawą jest porozumienie dusz… My dosłownie zgadujemy swoje myśli. To samo nas bawi i martwi. Mamy tę samą hierarchię wartości i na szczęście poczucie humoru. Ani przez chwilę nie czuję różnicy wieku. Gustaw jest niemal moim rówieśnikiem, a czasami nawet wydaje mi się, że jest ode mnie młodszy. Miłość nie patrzy w metrykę, trwa poza czasem. Łączą nas ten sam gust i upodobania. Nie stronię od współczesnej muzyki rozrywkowej i piosenek, ale moją ulubioną jest muzyka klasyczna. Gustaw również jest jej miłośnikiem, a nawet znawcą. Słuchania i rozumienia muzyki nauczył go w krakowskiej szkole teatralnej wybitny kompozytor i pedagog Artur Malawski. Więc Gucio tłumaczy mi formę i znaczenie poszczególnych części utworu w przystępny i interesujący sposób. Po licznych dyskusjach dotyczących twórczości wielkich kompozytorów za naszych najulubieńszych uznajemy Bacha, Mozarta i Chopina. Dzięki Guciowi przekonuję się do opery, tego chyba najbardziej teatralnego, w najlepszym tego słowa znaczeniu, gatunku sztuki. Gustaw wielbi Rossiniego, więc łapiemy okazję, by wspólnie posłuchać nagrań Cyrulika sewilskiego i nacieszyć się pięknem głosów wybitnych śpiewaków. Mamy też tego samego historycznego bohatera – Juliusza Cezara. Gustaw od zawsze interesuje się historią. Wiele wie i tak barwnie opowiada o wydarzeniach historycznych, które w szkole wbijano mi w nudny sposób do głowy, że nawet najbardziej odległe w czasie zdarzenia stają się bliskie i ciekawe. Gadamy sobie o wszystkim, to znaczy Gustaw opowiada, a ja mogę godzinami słuchać. Mówi barwnie, bez mentorstwa, ma tylko sobie właściwą melodię zdania, nawet gdy porusza zwyczajne sprawy. Jego głos działa niczym narkotyk, a on sam jest niedoścignionym mistrzem słowa i pauzy, nie tylko na scenie. Nim poznałam Gustawa, byłam raczej małomówna i niezbyt ufna. Może dlatego, że się nie spotkałam z taką szlachetną otwartością. Na początku naszej znajomości, może nawet niezbyt taktownie, wyrywa mi się: „Boże, jak pan dużo mówi!”. Szybko przekonuję się, że słowo jest kluczem do wszystkiego. Wierzy w jego magiczną moc i energię otwierającą serca i umysły. W czasach jego młodości dziewczyny uwodziło się flirtem, wierszem, czarownym słowem. Po latach żartował, że podczas naszego małżeństwa on zamilkł, a ja rozgadałam się na dobre. To prawda. Zmieniłam się. Złagodniałam i mam nadzieję, że zmądrzałam.