George Orwell, angielski klasyk literatury, znany jest przede wszystkim za sprawą dwóch swoich znakomitych powieści: Folwarku zwierzęcego oraz Roku 1984. Pierwsza z nich jest rozbudowaną alegorią, druga – futurystyczną wizją świata; obie są budzącymi niepokój przestrogami przed tym, do czego mogą doprowadzić systemy totalitarne. Rozsławiły one fikcyjne nazwisko autora (naprawdę nazywał się on Eric Blair) i na stałe weszły do światowego kanonu literatury, niezmiennie inspirując kolejnych twórców.

Dlaczego Brak tchu nie podzielił tego sukcesu? Powieść miała ku temu wszelkie zadatki. Wielu znawców uważa wręcz tę książkę za najlepszą w dorobku autora. A więc – dlaczego? Na to pytanie odpowiada w posłowiu tłumacz dzieła, Bartłomiej Zborski, przedstawiając ze szczegółami kulisy powstania powieści. Otóż pracę nad nią Orwell rozpoczął w roku 1938. Ukazała się zaś w czerwcu roku 1939. Sam autor żałował, że książkę wydano w tak niesprzyjającym czasie, gdyż wkrótce przyćmiła ją wojna… Nie było więc oszałamiającego sukcesu; nastała epoka, w której ludzie myśleli raczej o przeżyciu niż czytelnictwie. Książka nie trafiła we właściwy moment. Nie zmienia to jednak faktu, że istotnie jest to dzieło znakomite, które czyta się z przyjemnością, choć jego ogólny wydźwięk jest raczej gorzki. I, co typowe dla Orwella – nadal aktualne, mimo upływu lat.

Głównym bohaterem powieści Orwell nieprzypadkowo uczynił mężczyznę o imieniu George; w losy fikcyjnej postaci wplótł bowiem wiele autobiograficznych wspomnień. Mimo to, bohater nie wydaje się być do Orwella ani trochę podobny – George Bowling, bo tak brzmi jego pełne nazwisko, jest człowiekiem niezbyt skomplikowanym, typowym przedstawicielem angielskiej przedwojennej klasy średniej, który mieszka w małym domku na przedmieściu, jest ustatkowanym mężem i ojcem, pracuje w firmie sprzedającej ubezpieczenia jako jeden z wielu przeciętniaków i obrósł już w tłuszczyk. Ma czterdzieści pięć lat i sztuczną szczękę, uważa jednak, że, mimo tęgiej postury, na swój wiek nie wygląda. Wydawać by się mogło, że postać taka nie ma zbyt wiele do zaoferowania, więc pierwsze karty powieści przekładałam z pewną nieufnością, która jednak szybko prysła jak bańka mydlana.

George Bowling, którego Orwell uczynił nie tylko głównym bohaterem, ale też narratorem swej powieści, niedawno wygrał pewną sumę pieniędzy. Nie jest ona na tyle duża, aby trwale zmienić stan domowego budżetu, pozwoliłaby jednak na opłacenie kilku dni przyjemnych rozrywek, do których bohater tęskni, znudzony swoim życiem rodzinnym i zawodowym. Początkowo postanawia więc, że pieniądze przeznaczy na spędzenie czasu z piękną kobietą… Ostatecznie jednak zmienia zdanie i zamiast łamać (po raz kolejny) przysięgę małżeńską, decyduje się na podróż sentymentalną do miasteczka, w którym się urodził i wychował – Dolnego Binfield.

Zanim jednak do tego dojdzie, poznajemy najpierw współczesny mu świat – Anglię roku 1938, z jej duszną atmosferą wszechobecnego oczekiwania na wybuch wojny i bomby lecące z nieba; a później świat jego dzieciństwa i młodości, świat, który on sam nazywa przedwojennym, gdyż istniał przed pierwszą wojną światową i świat tuż po tej wojnie – nieprzyjazny, obcy, daleki od przedwojennej stabilizacji i pewności tego, co przyniesie jutro. Orwell zastosował w tej powieści interesujący, choć nieco karkołomny zabieg narracyjny – włożył w usta tęgiego pana Bowlinga wiele własnych spostrzeżeń i przemyśleń. W efekcie Bowling wtrąca w swą opowieść całe mnóstwo zaskakująco trafnych spostrzeżeń trochę jakby mimochodem i jakby sam nie przywiązywał do nich większej wagi – ot mówi, jak jest, ale nie zaprząta sobie głowy rozmyślaniem nad tym. Chyba właśnie ta swoista nonszalancja, z jaką bohater odnosi się do niektórych problemów, sprawia, że robią one na czytelniku prawdziwe wrażenie.

Brak tchu, w przeciwieństwie do Folwarku zwierzęcego czy Roku 1984, nie jest powieścią stricte polityczną. Stanowi jednak wielką, choć dyskretną metaforę; zawiera bardzo bogaty i różnorodny przekaz. Aby go odebrać, niezbędna jest pewna społeczna wrażliwość, umiejętność czytania między wierszami oraz zinterpretowania tego, co pisarzowi zdarza się mówić wprost, ale nie opatrywać komentarzem. Bez tych umiejętności będą to dla czytelnika jedynie bajania jakiegoś zwyczajnego gościa. Jednocześnie jest to wciągająca opowieść o świecie, którego dziś nie znamy, pełna interesujących szczegółów, słodko – gorzka. I aktualna jak diabli, zarówno w warstwie społeczno – politycznej, jak i w sferze międzyludzkich relacji.

Towarzysząc Bowlingowi, poznajemy najpierw jego niewesołą teraźniejszość naznaczoną nie tylko rozczarowaniem życiem rodzinnym, ale także obawą przed wybuchem wojny. Poznajemy współczesnych mu ludzi, panujący w tym czasie klimat zagrożenia i lęku, przemieszany niekiedy z niezdrową ekscytacją. Wiele problemów, z którymi borykają się współcześni Bowlingowi, jest dziś także naszym udziałem – na przykład wieloletnie kredyty mieszkaniowe, które sprawiają, że to nie dom staje się własnością człowieka, ale człowiek – własnością firmy udzielającej kredytu. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Bowling nagle wraca wspomnieniami do świata swego dzieciństwa; świata, w którym nie było samochodów, lodówek i łazienek w domach, ale w którym było coś, czego brakuje jego współczesności – pewność jutra. Stabilność. Przewidywalność.

Bowling udaje się więc w sentymentalną podróż – najpierw w wyobraźni, później w rzeczywistości. Pchnięty wspomnieniami wyrusza do Dolnego Binfield, pragnąć choć na chwilę powrócić do wspomnień z dzieciństwa. Czy jednak naprawdę mógł się spodziewać, że po tylu latach zastanie tam to samo miasteczko? Że wciąż będą tam te same lasy, stawy z karpiami, maleńkie sklepiki?

W powieści odnajdujemy znane poglądy pisarza, który zwraca uwagę na to, że świat stale zmienia się, przeobraża; nigdy nie stoi w miejscu. Przeobrażenia te wymuszają na nas dostosowanie się; nie zawsze jednak są słuszne. Z tekstu przebija się niechęć Orwella do wojny, jako mającej destrukcyjny wpływ zarówno na świat jak i jej uczestników. Jednak, jak wspomniałam, krytyka wojny, totalitaryzmów, kapitalizmu na kartach Bez tchu jest naprawdę subtelna. Orwell odnosi się w tej książce także do prawd znacznie „mniejszych”, ale wcale nie mniej ważnych. Między innymi – na temat tego, jak organizujemy swoje życie. Czytając, zdecydowanie warto zwrócić uwagę na ten aspekt i zadać sobie pytanie – czy nie postępuję z moim życiem jak George Bowling…?

Ach, rybki!
Przyznam się teraz do pewnej rzeczy, właściwie to nawet do dwóch. Otóż powiem wam z ręką na sercu: ilekroć rozpamiętuję swoje dotychczasowe życie, zawsze dochodzę do wniosku, że największą frajdą było dla mnie siedzenie z wędką nad wodą. (…) A teraz druga rzecz: gdy skończyłem szesnaście lat, nigdy już nie wziąłem w dłoń wędki.
Zapytacie, dlaczego? Bo tak już jest. Bo w naszym życiu (…), w dzisiejszych czasach i w tym kraju – nigdy nie oddajemy się temu, co nas naprawdę pociąga. (str. 105)

Książka napisana jest znakomitym stylem stylizowanym na mowę potoczną. Nie ma tu oszałamiającej akcji, a jednak cały czas ciekawa byłam tego, co mnie czeka na kolejnej stronie. Niewątpliwie styl ten w polskim przekładzie jest także zasługą przekładu, autorstwa wspomnianego na wstępie Bartłomieja Zborskiego, który jest także autorem posłowia Od tłumacza – jego lekturę polecam także.

Oto powieść, która potrafi wzruszyć, rozbawić, a przy tym wszystkim dać wiele do myślenia – zdecydowanie polecam.

Moja ocena: 9/ 10

Tytuł: Brak tchu
Autor:
George Orwell
Wydawca:
Wydawnictwo Bellona
Numer wydania:
I
Data premiery:
19 stycznia 2012
Tłumaczenie:
Bartłomiej Zborski
Liczba stron:
320
Oprawa:
miękka
Gatunek:
literatura piękna