Pogratulować należy wydawnictwu Powergraph tego, że – mimo dość mizernej sytuacji czytelnictwa w Polsce – nie ustaje ono w promowaniu dobrej, rodzimej literatury SF o różnym ciężarze gatunkowym. Science Fiction jest na tej wyboistej drodze krokiem znaczącym: pokazuje, iż mamy w naszym kraju pisarzy, którzy nie tylko swobodnie czują się w takiej estetyce, ale mają też coś ciekawego do powiedzenia. Czytając zgromadzone w antologii teksty ma się wrażenie, iż autorom przyświecała ta sama idea: wyprowadzić fantastykę naukową z sensacyjno-przygodowego lasu i ponownie zaprzęgnąć ją do pracy, próbować przy jej pomocy opisywać procesy społeczne – zarówno te współczesne, jak i ich przyszłe implikacje. Oczywiście, w dobie szybkiego rozwoju technologicznego futurologia i próby ekstrapolacji różnych trendów niosą ze sobą duże ryzyko śmieszności – każdy chyba pamięta niesamowite wizje z początku XX wieku, dotyczące nowego millenium i efekt ich zderzenia z rzeczywistością Z drugiej jednak strony pewne rzeczy pozostają niezmienne, niezależnie od tego, czy człowiek dzierży kij, czy laserowy blaster… To kolejny punkt styczny: mimo olbrzymiej różnorodności pomysłów, konwencji i stylów, niemal wszyscy – w mniejszym lub większym stopniu – dzielą ten sam pesymizm związany z przyszłością ludzkości. Jak nie kijem, to pałką; jak nie kosmiczny pasożyt, to cybernetyczny after-life. Czyżbyśmy dotarli do punktu, kiedy człowiek jest w stanie rozmyślać tylko o tym, jak przerobić resztę ludzkości na krwistego tatara, nawóz do roślin albo bity informacji, zaś happy end nie jest możliwy bez popadania w patos lub naiwność?
Dość jednak luźnych rozmyślań – pora przejść do meritum, czyli dwunastu tekstów zgromadzonych w recenzowanej antologii. Na dzień dobry otrzymujemy mocny strzał w postaci Smutku Parseków Cezarego Zbierzchowskiego. Rozkładając go na części pierwsze, okazałoby się, iż to SF w pigułce – czegóż bowiem w nim nie ma? Exodus ludzkości z planety, którą sama rzuciła na żer oszalałej technologii? Proszę bardzo. Gorzka konstatacja na temat natury człowieka i kształtu, jaki przybiera rozwój społeczeństwa? Nie ma problemu. Samotność naukowca, chcącego zachować bezstronność w swych obserwacjach, choć ten brak zaangażowania pcha go w objęcia choroby psychicznej? Też jest. Na wpół diaboliczna postać pokładowej SI, w swej logice zaskakująco podobna do starszego brata, HALa 9000? Ależ oczywiście. A to nie koniec listy… Momentami co prawda czuć w tym pewną przesadę: widać że Zbierzchowski chciał stworzyć tekst gęsty i niejednoznaczny, co i rusz poszerzając problematykę, ale – co ważne – udaje mu się to wszystko poskładać w taki sposób, że opowiadanie nie pęka w szwach, a kolejne motywy ładnie się ze sobą łączą, tworząc dodatkowo niezły finałowy twist. Niekiedy chłodny i analityczny, w innym miejscu rozedrgany i schizofreniczny Smutek Parseków wciąga i trzyma mocno aż do samego końca.
Podobny motyw ucieczki z Ziemi odnaleźć można także w opowiadaniu A pierwsi będą ostatnimi Rafała Kosika. Tekst jest w moim odczuciu jednym z przystępniejszych w antologii, ale w żaden sposób nie umniejsza to jego wartości – wręcz przeciwnie: mam wrażenie, że utwór straciłby sporo, gdyby utopić go w technicznych szczegółach. Zamiast tego czytelnik otrzymuje historię uciekinierów, których los przypomina nieco sytuację Robinsona Cruzoe: muszą poradzić sobie w nowym świecie, pozbawieni ułatwień, jakie oferował „stary świat”, zbudować nową cywilizację. Tutaj pojawia się najważniejsza zagwozdka: jak powinien wyglądać nowy system wartości? Czy powinno się podążać utartymi ścieżkami rozwoju, biorąc przykład z historii Ziemi, czy też zupełnie zerwać z jej porządkami, całkowicie skompromitowanymi przez wojny i brutalny kapitalizm i zadowolić się utopią rodem z opowieści New Age? Kosik nie podrzuca jednoznacznej odpowiedzi, oszczędnie prowadzi narrację, zaś im dalej w las, tym wyraźniej widać, iż jest to w gruncie rzeczy wybór między dżumą a cholerą. Jest jednak i trzecia droga, zupełnie nieoczekiwana, choć nie mniej dramatyczna… Następne opowiadanie – Pseudaki Pawła Majki – to kolejny diamencik w zbiorze. Z początku tekst może przerażać ilością warstw fabularnych i stopniem skomplikowania relacji między nimi: postludzkie organizmy zamieszkujące wyludnione miasta, świadome, wirtualne byty wpływające na kształt niezliczonych rzeczywistości, konflikt pomiędzy wzbogacaniem poprzez doświadczenie, a stabilnością wynikającą z braku przemian, niezliczone wojny prowadzone przez zwolenników i przeciwników sztucznych rajów… Nie można odmówić Majce rozmachu, niekiedy nawet przesadnego, jednak przy odrobinie wysiłku ze strony czytelnika wszystko się układa w miarę klarowną układankę. Nie da się również ukryć, że tekst jest świetnie napisany: z jednej strony mocno zagęszczony, momentami dość abstrakcyjny wątek Posmaka i Oboku, z drugiej – rozpędzona, ale i pełna refleksji, oparta na empirii historia pseudaków. Niebo i Ziemia, ale nie ma w tym żadnego dysonansu, nie wspominając już o tak banalnym fakcie, iż jest to jedno z niewielu opowiadań, w których finale przebija optymizm i perspektywa rozwoju w przyszłości. Zdecydowanie jeden z ciekawszych tekstów w Science Fiction.
Trzeci Adam Michała Protasiuka i Ciśnienie ewolucyjne Alexandra Gütschego to utwory, które łączy podobny motyw – samoistnie wykształconej SI – ale różni styl i temperament. Pierwszy tekst serwuje czytelnikowi historię z mocnym akcentem kryminalnym: oto pewnego dnia wariuje system zarządzający kontrolą sygnalizacji świetlnej w Warszawie. Błąd człowieka czy maszyny? Szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, a sama kwestia świadomości systemu wchodzi na wyższy poziom rozważań, niekiedy nawet metafizycznych – bowiem czy inteligencja może powstać poza człowiekiem? Czy rozum jest nierozerwalnie związany z ludzkim ciałem, z tym mięsem nieustannie wpływającym na pracę mózgu? A co, jeśli jest możliwe powstanie świadomości oderwanej od biologii, operującej czystą matematyką? Czyż język i logika, jaką posługiwałby się taki byt, nie byłby czymś w rodzaju głosu Boga? Ciekawy koncept, ale nie do końca satysfakcjonujący – zabrakło mi jakiejś mocnej puenty; w tym wypadku otwarte zakończenie do mnie nie przemawia. Mam też wątpliwości co do bohatera i niekonsekwencji w prowadzeniu jego postaci: raz jego egzaltacja każe mu w czasie seksu rozmyślać o związku Boga z matematyką, a niedługo potem zmienia się w pragmatycznego i twardo stąpającego po ziemi specjalistę. Zdecydowanie lepsze wrażenie zrobiło na mnie Ciśnienie ewolucyjne. Gütsche, którego tekst w Głosie Lema niezbyt przypadł mi do gustu, tym razem kupił mnie w zupełności, głównie ze względu na konstrukcję świata przedstawionego. Oczywiście, historia samorodnego, wirtualnego rekina giełdowego, doprawiona szczyptą kryminału i thrillera szpiegowskiego jest całkiem niezła, ale to właśnie rzeczywistość, w jakiej działają bohaterowie, jest dla mnie największym plusem opowiadania. Świat, w którym informacja stała się towarem podlegającym prawom rynku, z medialistami-freelancerami, będącymi po trochu dziennikarzami, hackerami i anarchistami oraz mediami analogowymi, jako gwarantami bezpieczeństwa danych jawi się jako wizja tyleż interesująca i wciągająca, co zaskakująco prawdopodobna. Gdyby ktoś szukał dowodu na to, iż SF nie jest oderwana od praktyki, w tym tekście znajdzie znakomity, bowiem przemiany prowadzące do sytuacji takiej jak ukazana w opowiadaniu już się zaczęły. A jeśli dodać do tego także potoczysty styl, niezwykłą lekkość, z jaką Gütsche tworzy dialogi i kreśli fabułę, wplatając w opowieść liczne odniesienia do popkultury… Cóż, Lalka pozostawiła mnie w uczuciu niedosytu, jednak Ciśnienie ewolucyjne przekonało mnie, że warto mieć autora na oku w kontekście przyszłej twórczości.
Z kolei Impneurium otwiera serię tekstów, które z różnych powodów nie przypadły mi do gustu. Andrzej Miszczak w swoim opowiadaniu sięga po konwencję thrillera medycznego, przedstawiając historię lekarza zmuszonego leczyć człowieka odpowiedzialnego za śmierć jego żony. Szybko jednak intryga kryminalna schodzi na dalszy plan, wyparta przez ideę na wpół metafizyczną: jak mógłby się poczuć naukowiec, odkrywszy, iż za ekspansję największych religii monoteistycznych odpowiada nie boskie objawienie, ale mikrob ukryty w kawałku kosmicznego gruzu? Co zrobiłby człowiek, mając świadomość, iż za politykę wielkich mocarstw odpowiedzialny jest złośliwy pasożyt? Koncept bardzo interesujący, może nawet nieco bluźnierczy, a do tego ciekawie poprowadzony – taka próba wiwisekcji boskiej instancji robi wrażenie. Mam tylko wątpliwości co do podmiotu konfliktu – Miszczak polaryzuje go do postaci Dżihad vs. koszerny McŚwiat, bazując niekiedy na prostych i powierzchownych obserwacjach, które na tle pomysłu wyjściowego wyglądają blado. Oczywiście tekst nadal dobry, ale nieco odstaje od swoich poprzedników w zbiorze. Zupełnie natomiast odbiłem się od opowiadania Błażeja Jaworowskiego. W Otchłani Ptaków widzimy świat przyszłości, podzielony między ekstendów, korzystających z możliwości poszerzenia świadomości, oraz „płaszczaków”, preferujących życie „analogowe”. Poszukiwacze ciekawych pomysłów znajdą tutaj wiele dla siebie – obok kwestii Teorii Ostatecznej leżą obserwacje dotyczące informacji i paranoicznej chęci ich ochrony, a nad wszystkim unosić się będzie dychotomia nauki i sztuki. Czy obie warstwy rzeczywiście są do siebie nieprzystawalne? Czy język poetycki nie niesie ze sobą szerokich możliwości analitycznych? Czy metafora jest szyfrem, czy też wyraża coś, co ucieka zwykłej narracji naukowej? Kto szuka, ten znajdzie – dla mnie osobiście tekst okazał się nieco za gęsty, momentami zbyt hermetyczny, ale z pewnością znajdą się jego zwolennicy; tym bardziej, że warsztatowo utwór daje radę i nieźle się go czyta. Także Wymiar wewnętrzny mnie do siebie nie przekonał, choć w tym wypadku jest to kwestia subiektywnych zapatrywań. Historia człowieka, pragnącego odkryć Prawdę, podsuwa proste obserwacje: nie trzeba sięgać gwiazd, przebijać kolejnych zasłon niewiadomych, aby doznać olśnienia – czasem wystarczy zwrócić się w głąb, rozejrzeć wokół siebie, dostrzec szczegóły zazwyczaj pomijane. Tekst w gruncie rzeczy optymistyczny, z pozytywnym morałem, ale niestety – forma tej bajędy mi nie podeszła: trochę za dużo egzaltacji, zagrywek à la Homer i miodu na serce; niewątpliwie jednak zwolennicy tego typu opowiadań powinni być usatysfakcjonowani.
Inny klimat odnajdziemy w tekście Królestwo myśli Wojciecha Szydy – z bajki lądujemy w reportażu dotyczącym niezwykłego eksperymentu społecznego: wirtualnego systemu, w którym możliwa jest natychmiastowa wizualizacja myśli i wpływanie poprzez nie na innego usera. Przykład? Widzisz piękną kobietę, więc natychmiast wyobrażasz sobie, jak fajnie byłoby wyobracać ją na sianie, a obraz stosunku wyświetla się tuż przed obiektem twych myśli. W ramach rewanżu laska podsyła ci obrazek, gdy twoje truchło zostaje rozwleczone po pustyni… W tekście Szydy nie ma idealizmu: możliwość bezkarnego i niemal nieograniczonego wpływania na wirtualne awatary nieodwołalnie musi skończyć się łańcuchem gwałtów i przemocy; prymitywizm i skłonność do użycia siły zbyt mocno tkwi w człowieku, by móc nad sobą zapanować. Co ciekawe, obrana forma pozwoliła podsunąć różne opinie: zarówno entuzjastów, postrzegających system jako swego rodzaju katharsis, zapalonych graczy, traktujących to jako kolejną superkrwawą grę, a także przeciwników, upatrujących w Królestwie myśli oznak zbydlęcenia i zamachu na boskość. Czym jednak jest Bóg w takim miejscu? Kimś, kto natychmiast odpali atomówkę w innego gracza, czy wręcz przeciwnie – gdy przyjdzie do konfrontacji, nadstawi drugi policzek? Znakomite wrażenie podtrzymuje Godzina nadawania Michała Cetnarowskiego – dość kameralna, ale i klaustrofobiczna opowieść o astronaucie, który na orbicie ziemskiej jest świadkiem zagłady ludzkości z rąk kosmicznego pasożyta. Przez większą część tekstu jego uczucia są niewiadomą – widzimy go wykonującego serie podobnych czynności: sprawdzić pokład, zjeść posiłek, wykonać ćwiczenia, wreszcie usiąść przy odbiorniku i przez godzinę wsłuchiwać się w sygnał z ginącego globu, od ludzi, którym nie da się pomóc. Brak w opowiadaniu fajerwerków technicznych, tudzież niesamowitych konceptów – jest tylko ciężki nastrój samotności, beznadziei i oczekiwania na zagładę – może i chwilowo odroczoną, ale nieuniknioną. Trudno stwierdzić, co jest w tym wypadku gorsze: fakt, iż jest się jednym z kilku ocalałych, czy też to, że w gruncie rzeczy jedyne co można zrobić, to obserwować i przez godzinę wsłuchiwać się w przekaz? Znakomity tekst – krótki, mocny, treściwy i niesamowicie klimatyczny. Jego zupełnym przeciwieństwem jest Amnezjak: o ile Cetnarowski stawiał na minimalizm i prosty koncept, o tyle świat, jaki wykreował w swoim opowiadaniu Jakub Nowak każe podrapać się po głowie, zagwizdać ze zdziwienia, a następnie zapytać: what the fuck? Teoretycznie znaleźć tu można motywy dla SF typowe, jednak autor w sposób co najmniej zaskakujący połączył je z ikonografią historyczną, a nawet… kibolską. Oto zbudowany pośrodku równiny posterunek Wawel, w równych interwałach czasowych ślący strumień informacji, wykorzystywany kiedyś i gdzieś do prowadzenia jakiejś wojny. Oto Jagiełło, każdego poranka wychodzący na taras, by przyglądać się, jak Niemiec – techniczno-organiczny behemot – budzi się ze snu, a wątła postać Wandy odtrąca potwora i rzuca się w nurt Wisły. Oto latarnicy, z oddaniem tkający swoje sagi, wplatający je w skomplikowaną tkaninę posterunku, mimo postępującego procesu wymazywania ich istnienia za wszystkich nośników, włącznie z pamięcią innych ludzi. Wreszcie tajemnicze błocko zalegające w całym zamku – agresor, wybawca, uciekinier… a może Mesjasz? Amnezjak jest znakomitym przykładem tekstu, który nie odkrywa swoich tajemnic od razu – trzeba je samemu wyrywać z jego trzewi, ale satysfakcja z tego płynąca jest ogromna. A dodając do tego fakt, iż utwór jest znakomity pod względem literackim – z narastającym napięciem, niedopowiedzeniami i gorzkim zakończeniem – otrzymujemy jedno z najciekawszych opowiadań w antologii.
Na koniec zostaje tekst Jacka Dukaja o wielce wymownym tytule Science Fiction. Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że utwór ten ma wiele „twarzy” i tylko od czytelnika zależy, które konkretnie oblicze się mu objawi. Z pozoru wydaje się, iż jest to tekst autotematyczny – opowiadanie traktujące o pisarzu SF, Edwardzie Caldwellu, ścierającym się z rzeczywistością. Widzimy jego kolejne potyczki – czy to w czasie nudnego konwentu fantastyki, spotkania z multikulturowym tłumem znajomych partnerki lub w obliczu porwania syna – a potem następuje slalom między twierdzeniami dotyczącymi pisarstwa lub opisami scen miłosnych w literaturze. Kawałek dalej bohater odkryje przed czytelnikiem pragnienie tworzenia nie tylko fikcji, ale również rzeczywistości, kreowania jej przez procesy twórcze… by chwilę potem zagłębić się w inny problem: czy matematyka, jako nauka, jest stwarzana czy tylko odkrywana? Na wszystko to cień rzuca powieść pisana przez Caldwella, w której eksploruje czasy postludzkości, rzucając się w stronę idei opisania cywilizacji zupełnie odmiennej od ludzkiej, operującej inną technologią, z zupełnie obcą strukturą społeczną a nawet podejściem do płci. Mało? To jeszcze dorzućmy do tego fakt, że im głębiej schodzić w tekst, wkraczając na kolejne poziomy opowiadania, tym coraz częściej w głowie kołacze się pytanie: co jest tak naprawdę „poziomem 0” tej historii? Czy naprawdę mamy do czynienia z konstrukcją szkatułkową? A może wszystko jest zapętlone, a koniec jest jednocześnie początkiem? Science Fiction zdecydowanie należy do tej grupy utworów, które czyta się znakomicie, a w czasie lektury otwierają się w głowie kolejne furtki interpretacyjne, ale gdy przychodzi to wszystko opisać, całość – zamknięta w kilku suchych stwierdzeniach – nagle traci swój blask i urok. Dukaj zaserwował tekst gęsty, niejednoznaczny, a przy okazji zachwycający – konceptem, erudycją, konstrukcją, a także poczuciem humoru (porównanie pisarzy i aktorów wydaje się wyjątkowo celne). Niezależnie od tego, czy ktoś potraktuje to jako przemyślenia pisarza nad procesem twórczym, czy też opowiadanie dotyczące obcych cywilizacji i wytworów matematyki, Science Fiction z pewnością dostarczy mu wiele radości.
Tom zamyka posłowie Tomasza Kołodziejczaka, starającego się pokrótce opowiedzieć, cóż takiego jest w tym SF, że ludzie zaczytują się w historiach o sztucznych inteligencjach i postapokalipsie. Czy mu się udało? Czy na tych kilku stronach zawarł clue całego problemu? Zależy od punktu widzenia. Jednego jestem jednak pewien: Science Fiction to jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza) antologia SF dostępna na naszym rynku. Trudno wskazać w niej teksty, które byłyby jednoznacznie słabe lub nieudane – można wytypować najwyżej nie-aż-tak-dobre. Opowiadania wciągają, prezentując różne oblicza nieraz tych samych problemów, przy okazji ciągle dając czytelnikowi do zrozumienia, że to nie tylko czysta fikcja, że część z tych scenariuszy może być faktycznie możliwa. Jest przy okazji Science Fiction znakomitym dowodem na to, iż w tym gatunku nasi pisarze mają jeszcze coś do powiedzenia. Recenzowany zbiór opowiadań będzie znakomitym prezentem dla każdego, kogo nie odstrasza nieco bardziej wymagająca lektura i spore gabaryty tomu. Ja z czasu spędzonego z tą książką byłem diabelnie zadowolony.
Tytuł: Science Fiction
Autor: Jacek Dukaj i inni (antologia)
Projekt okładki: Rafał Kosik
Seria: Science Fiction z plusem
Wydawca: Powergraph
ISBN: 978-83-61187-22-6
Oprawa: twarda
Format: 135 x 205 mm
Objetość: 816 stron
Cena: 49 zł
Data premiery: 18 listopada 2011
Gatunek: fantastyka, s-f (opowiadania)