O ile nad kwestią geniuszu zawsze można dyskutować, prozę zaś – lubić lub nie, lekceważenie Dicka jest, w moim odczuciu, głęboko niesprawiedliwe. Zresztą – jego twórczość broni się sama; wciąż bardzo popularna, mino upływu lat; nadal ekranizowana, analizowana, czytana. Z pewnością jednak łatwiej ją zrozumieć, kiedy się bliżej pozna demony, jakie siedziały w głowie Dicka, a do tego prosta łatka „geniusz – ekscentryk” lub „po prostu wariat” nie wystarczy.
Aby choć trochę zrozumieć, co działo się w sercu i umyśle dorosłego Philipa K. Dicka, trzeba prześledzić jego biografię. Nawet najbardziej sucha i odarta z interpretacji pozwoli się nam domyślić, że Dick od samego początku, niemal od pierwszych dni życia, znajdował się w „grupie ryzyka”; zdecydowanie istniało prawdopodobieństwo, że będą mu doskwierały problemy ze zdrowiem i dobrostanem psychicznym
Urodził się 16 grudnia 1928 roku w Chicago, 6 tygodni przed planowanym terminem, co w tamtym czasie stanowiło dla dziecka poważne zagrożenie. Miał siostrę bliźniaczkę, Jane. Przyszła na świat 20 minut po nim. 6 tygodni później zmarła. Philip przeżył cudem i przez kilka tygodni znajdował się w inkubatorze. Parę miesięcy po jego narodzinach, rodzina opuściła Chicago i przeniosła się do Colorado, by wkrótce zamieszkać w Alemeda, a ostatecznie w Berkeley. Kiedy przyszły pisarz miał 4 lata, jego ojciec stracił pracę. Znalazł wprawdzie nową w Nevadzie, jednak jego żona, Dorothy Kindred Dick, nie zgodziła się na kolejną przeprowadzkę. Jako oficjalną przyczynę tej decyzji biografie Dicka podają niechęć jego matki do porzucenia posady, jaką miała w Berkeley (w wydziale do spraw dzieci amerykańskiego Departamentu Pracy). Możemy się jednak domyślać, że w małżeństwie Dicków, po śmierci dziecka, mogło nie dziać się najlepiej. Jakakolwiek nie byłaby przyczyna, wiemy, że Dorothy Dick zażądała rozwodu i otrzymała go. Ojciec małego Philipa wyjechał, zostawiając syna z matką. Tymczasem chłopca i jego matkę znów czekała przeprowadzka – tym razem, krótko po rozwodzie, Dorothy Dick została oddelegowana do Waszyngtonu. Mieszkała tam z synem kolejnych kilka lat, po czym wrócili znów do Berkely; Philip miał wówczas 9 lat.
Częste zmiany miejsca zamieszkania – w pogoni za pracą – są w Stanach Zjednoczonych, także obecnie, swoistą normą kulturową, elementem amerykańskiego stylu życia. Dziś wiemy już jednak, że mogą mieć one zły wpływ na rozwój i psychikę dziecka. Częsta zmiana otoczenia w okresie, kiedy dziecko najbardziej potrzebuje rutyny i stabilizacji, może zachwiać jego poczucie bezpieczeństwa i sprawić, że niepewnie, z lękiem będzie patrzyło w przyszłość. Łatwiej byłoby mu sobie z tym poradzić, gdyby miał w matce oparcie, jednak z biografii Dicka wynika, że jego stosunki z matką były raczej chłodne. Znaczenie mógł mieć także fakt, że w efekcie rozwodu rodziców nagle stracił kontakt z ojcem. Trzeba wreszcie pamiętać, że jego rodzina niemal od początku jego życia naznaczona była śmiercią jego siostry. Tego rodzaju okoliczności mogą negatywnie wpłynąć na emocjonalny rozwój dziecka i w przypadku Dicka prawdopodobnie tak się stało.
Na problemy rodzinne małego Phila nałożyły się także poważne kłopoty ze zdrowiem, na które cierpiał od dziecka – całkiem możliwe, że z powodu przedwczesnych narodzin. Cierpiał m. in. z powodu astmy, zawrotów głowy i tachykardii (przyspieszonego bicia serca). Schorzenia te mogą (choć, oczywiście, nie muszą) mieć podłoże psychologiczne i wiązać się z nadmierną nerwowością i zaburzeniami lękowymi (do niedawna określano je mianem nerwicy). Dziś wiemy, że mogą być one po prostu skutkiem przewlekłego stresu (a w przypadku zawrotów głowy – efektem jakichś nagłych, nieprzyjemnych lub napawających lękiem zdarzeń, w stanach silnego zdenerwowania czy paniki); nie tylko wynikiem działania czynników biologicznych.
Z biografii Dicka wynika, że już jako dziecko doświadczał dziwnych wrażeń zmysłowych – zdawało mu się niekiedy na przykład, że położone blisko obiekty, które obserwował, obracają się.
Był dzieckiem bardzo samotnym. Częste przeprowadzki na pewno nie ułatwiały mu nawiązywania znajomości z innymi dziećmi, a sprawę dodatkowo pogarszał fakt, że młody Phil był zalękniony, zakompleksiony i nieśmiały. Czuł się inny, wyobcowany, dręczyło go poczucie, że nie pasuje do swoich rówieśników. Nosił w sobie także głęboki żal do rodziców. Ojca obwiniał o to, że go zostawił, do matki miał żal o decyzję o rozwodzie. Był także przekonany, że ponoszą oni odpowiedzialność za śmierć Jane, która zbyt późno trafiła pod opiekę lekarza. Nie potrafił się pogodzić ze śmiercią siostry. Jako dziecko na swój sposób starał się złagodzić tę bolesną stratę i uporać się z samotnością – wymyślił sobie towarzyszkę zabaw i przyjaciółkę o imieniu Teddy. Prawdopodobnie była ona wzorowana na jego wyobrażeniu siostry. Później, już jako dorosły człowiek, niejednokrotnie na kartach swych opowiadań i powieści powoływał postaci uosabiające jego wyobrażenia o dorosłej Jane. Dick praktycznie przez całe życie „słyszał” głos siostry i na swój sposób czuł, że dorasta ona wraz z nim, niosąc pomoc w krytycznych momentach – jak na szkolnym egzaminie z fizyki, kiedy podyktowała mu właściwe odpowiedzi.
Wraz z upływem lat stan zdrowia młodego Dicka pogarszał się – zarówno w wymiarze fizycznym jak i psychicznym. Już jako sześciolatek potrzebował konsultacji psychiatrycznych. Gdy chodził do 7 klasy, zaczęły nękać go napadowe bóle głowy o nieznanym pochodzeniu, nasilały się też stany lękowe. Kilka lat później usłyszał przygnębiającą diagnozę: schizofrenia paranoidalna. Wprawdzie w późniejszym etapie jego życia, inny psychiatra orzekł, że nie widzi pełnych objawów schizofrenii, a jedynie „zdziwaczenie”, to jednak można mieć co do tej opinii pewne wątpliwości. Wiele bowiem wskazuje na to, że pierwsza diagnoza była trafna; trzeba też wziąć pod uwagę, że diagnozowanie dorosłego Dicka mogło być utrudnione ze względu na jego uzależnienie od narkotyków i alkoholu. Mogło to zmieniać obraz jego zaburzeń.
Jako nastolatek cierpiał z powodu wielu nasilających się fobii, które stały się tak poważne, że w trakcie szkoły średniej większość czasu przesiedział w domu. W tym czasie miał już regularne sesje psychoterapeutyczne w Klinice Langley-Portera w San Francisco. Po latach jego matka tak pisała w liście do Tessy Dick, piątej, ostatniej żony pisarza: Phil tak się nudził w szkole publicznej – od samego początku – że w ogóle się nie uczył i korzystał z każdej okazji żeby zostać w domu, podając jako powód jakąkolwiek chorobę, która akurat przyszła mu do głowy. Możliwe jednak, że myliła się w swojej ocenie przyczyn niechęci syna wobec szkoły. Głównym powodem nie musiała być wcale nuda; mogły to być trudności z odnalezieniem się wśród rówieśników – prawdopodobne, zważywszy na kłopoty młodego Dicka. Natomiast niechęci do szkoły raczej nie należy się u młodego Dicka doszukiwać w sprawach związanych z samą nauką, ponieważ ta szła mu dobrze i nie miał z nią większych problemów.
W czasie szkoły Phil coraz częściej uciekał z nieprzyjaznej, chłodnej rzeczywistości, do świata wyobraźni – między innymi dzięki literaturze i swoim pierwszym próbom twórczym. Początek wszystkiemu dały opowiadania fantastyczne, publikowane w bardzo wówczas popularnych, tanich magazynach. Dick zapragnął opowiadać własne historie – zaczął od tworzenia dziecięcych komiksów. Mając czternaście lat napisał pierwszą powieść. Na publikacje pierwszych swoich utworów musiał jeszcze dość długo czekać; w tym czasie jego problemy nadal się pogłębiały, znajdując niepokojące, a zarazem fascynujące odbicie w jego prozie.
Młodość Philipa K. Dicka przypadała na okres, w którym jeszcze stosunkowo niewiele było wiadomo na temat środków psychoaktywnych, a jednocześnie eksperymentowanie z nimi stało się wręcz modne. Mimo to, wbrew biegowym opiniom, Dick nie zażywał LSD. Nie był również wielbicielem marihuany czy haszyszu.
Czego więc nadużywał? Ogólnie rzecz biorąc – leków, wśród nich… amfetaminy. W tamtym czasie była ona bowiem dość typowym składnikiem… leku na astmę. A to znaczy ni mniej, ni więcej, że kontakt z tym narkotykiem miał już od wczesnego dzieciństwa – z powodu swojej astmy właśnie. Jeszcze w latach 50’ XX wieku lekarze bez wahania wypisywali bazujące na amfetaminie leki osobom skarżącym się na nerwice czy depresje; dopiero lata 60’ przyniosły pewne otrzeźwienie, kiedy kolejne badania laboratoryjne zaczęły ujawniać skutki uboczne zażywania środków psychoaktywnych. Wówczas jednak Dick był już poważnie uzależniony.
Narkotyk łagodził lęki i przygnębienie Philipa, a także pobudzała fizycznie i wyostrzała świadomość. Regularne dawki amfetaminy pozwalały Dickowi na utrzymanie nieludzkiego wręcz tempa pracy – będąc pod jej wpływem potrafił napisać 60 stron dziennie, niekiedy pracował nad tekstem po 48 godzin bez przerwy; zdarzało się, że po upływie tygodnia miał na biurku gotową powieść. Ta szaleńcza pracowitość nie była podyktowana jedynie potrzebą tworzenia; przyczyny były także dużo bardziej prozaiczne – w tamtym okresie, aby utrzymać się z pisania fantastyki, trzeba było mieć takie właśnie tempo. Dick bardzo długo zmagał się z poważnymi kłopotami finansowymi, stabilizację w tym zakresie przyniosła mu w zasadzie dopiero ostatnia dekada życia. A musiał przecież utrzymać nie tylko siebie – był pięciokrotnie żonaty, doczekał trojga dzieci.
W związku z powyższym pewna pokrętna logika może doprowadzić nas do wniosku, że wspomagając się amfetaminą postępował odpowiedzialnie, tak jednak, oczywiście, nie było. Uzależnienie i wyniszczający tryb pracy przypłacił wyczerpaniem fizycznym i psychicznym, bardzo poważnymi problemami ze zdrowiem, rozpadami kolejnych małżeństw i przynajmniej dwiema próbami samobójczymi.
Jako dorosły człowiek, Dick prowadził chaotyczne, pozbawione stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa życie. Uzbierał już imponujący komplet różnorodnych dolegliwości, kompleksów, fobii oraz dziwactw. Wśród nich były zmienne nastroje, zawroty głowy, omdlenia (prawdopodobnie skutek uboczny uzależnienia od amfetaminy), agorafobia (lęk przed otwartą przestrzenią i dużymi skupiskami ludzi). Niechętnie wychodził z domu, bez przerwy pisał, żyjąc bardziej w świecie swoich fabuł, niż w prawdziwym życiu. Prawdopodobnie to wszystko doprowadziło do jego pierwszej wizji. Doświadczył jej w drugiej połowie 1963 roku. Ujrzał w niej absolutne zło, co spowodowało jego głęboki, duchowy kryzys.
Sam tak opisywał to wydarzenie:
Któregoś dnia szedłem polną drogą do swojej szopy, mając przed sobą osiem godzin pisania w całkowitym odosobnieniu, i spojrzawszy w niebo, zobaczyłem tam twarz. Tak naprawdę jej nie widziałem, ale ona tam była i nie była to twarz ludzka, tylko ogromne oblicze czystego zła. Teraz rozumiem (i chyba wtedy niejasno to sobie uświadamiałem), co spowodowało, że to zobaczyłem: miesiące odosobnienia, pozbawienia kontaktu z ludźmi, niemal deprywacji sensorycznej… ale i tak nie dało się zaprzeczyć jej istnieniu. Była olbrzymia, zapełniała ćwierć nieba. Miała puste szczeliny oczu, była metalowa, okrutna i, co najgorsze, był to Bóg.
Pojechałem do mojego kościoła i rozmawiałem z księdzem. Doszedł do wniosku, że miałem widzenie Szatana i udzielił mi namaszczenia – nie ostatniego namaszczenia, tylko namaszczenia chorych. Nic mi to nie pomogło, metalowa twarz na niebie pozostała. Musiałem codziennie chodzić pod jej spojrzeniem.
Między innymi ta właśnie wizja jest przyczyną plotek o zażywaniu przez Dicka LSD, jednak w tamtym okresie w ogóle nie zażywał on tej substancji. Być może był to efekt nadużywania amfetaminy, być może objaw schizofrenii – tego trudno dociec. Pewne jest jedno – potworność tej wizji głęboko wstrząsnęła Dickiem i powiększyła wachlarz jego obsesji.
Dick zapragnął doświadczyć objawienia prawdziwego Boga. Nabrał przekonania, że od tego zależy jego zdrowie psychiczne, zaczął mieć wręcz obsesję na tym punkcie – tak bardzo bał się popaść w paranoję. Nigdy wcześniej nie był przesadnie religijny, teraz pragnął poznać prawdziwą naturę świata, wizję metalowej twarzy interpretując jako fałszywą maskę rzeczywistości, bądź jako manifestację przesiąkniętego złem, podrzędnego bóstwa. Z czasem Dick zaczął sądzić, że w tej jednej chwili dostrzegł złego boga, odpowiedzialnego za całą brzydotę, zło i niesprawiedliwość świata, które dobrze dostrzegał. Literackim odzwierciedleniem tego przekonania jest słynna powieść Dicka Trzy stygmaty Palmera Eldrichta. Jego zwrot ku religii i poszukiwanie Boga prawdopodobnie wynikało bardziej z lęków niż pobożności.
Rok 1971 przyniósł kolejne dziwne wydarzenie w życiu Dicka. Ktoś włamał się wówczas do jego domu; choć bardzo fachowo wysadzono sejf, nic nie zginęło. Pisarza, który cierpiał już wtedy na urojenia prześladowcze, tak bardzo przeraziło to zdarzenie, że uciekając przed prawdziwymi czy wyimaginowanymi prześladowcami, wyjechał do Kanady. Później fakt ten wykorzystał, pisząc książkę Radio Wolne Albemuth (Radio Free Albemuth).
We wrześniu 1972 roku Dick otrzymał list od naszego polskiego geniusza fantastyki – Stanisława Lema. Dick znał już wówczas to nazwisko, bo w latach 70’ XX wieku twórczość Lema zaczęła powoli przesiąkać na amerykański rynek. Początkowo z entuzjazmem zareagował na propozycję pisarza z odległej Polski – wydanie w tym kraju jego powieści Ubik. Ostatecznie jednak Dick był bardzo niezadowolony z tej współpracy – nie potrafił zrozumieć przeszkód, jakie wynikały z realiów ówczesnej PRL. Spodziewał się, że na publikacji Ubika w Polsce zarobi krocie, tak się jednak nie stało, a Dick obwiniał o to Lema (niesłusznie). Ostatecznie zaczął podejrzewać, że został celowo oszukany i wykorzystany przez polskiego pisarza. Z czasem zaczął podejrzewać, że Lem naprawdę jest nie pisarzem, a radzieckim agentem. Z czasem było coraz gorzej – Dick uznał, że Lem tak naprawdę nie istnieje, że jest to kryptonim, pod którym funkcjonuje radziecka tajna komórka złożona z literatów i naukowców, którzy preparują dzieła sygnowane nazwiskiem Lem, a ich celem jest zdobycie władzy nad jak największą liczbą umysłów niczego niespodziewających się czytelników i czytelniczek… Dick uważał bowiem, że: Podstawowym narzędziem manipulacji rzeczywistością jest manipulacja słowami. Jeśli możesz kontrolować znaczenie słów, możesz kontrolować ludzi, którzy muszą słów używać.
Szczegółowo kontakty Philipa K. Dicka ze Stanisławem Lemem opisałam TUTAJ.
Mniej więcej w tym samym okresie Dick zaczął pisywać listy do FBI. Zawierał w nich opisy swoich najbardziej śmiałych i nieprawdopodobnych podejrzeń i przekonań (między innymi związanych z działalnością wspomnianej tajnej komórki LEM). Kontaktując się z FBI usiłował przekonać agentów, że wysłannik tajnej organizacji zdrowia nakłaniał go, aby zawarł w swoich powieściach zaszyfrowane przesłanie, które następnie właściwi ludzie będą mogli przeczytać tu i tam. Początkowo służby podchodziły do tych informacji poważnie, był to bowiem okres zimnej wojny, a wówczas zewsząd obawiano się zagrożeń – tak bardzo napięta była polityczna sytuacja na świecie. Dość szybko jednak FBI uznało Dicka za niezrównoważonego psychicznie, a jego listy – za niewiarygodne i zerwało z nim kontakt. Mimo to, nie ustawał on w pisaniu listów. Większości jednak nie wysyłał – był przekonany, że FBI okresowo przeszukuje jego mieszkanie i samo sobie te listy znajdzie… Jednocześnie przeżywał kryzys twórczy.
W 1974 roku, Dick doświadczył serii kolejnych wizji. Nazwał je 2-3-74, od czasu, w którym się pojawiły: w lutym i marcu 1974 roku. Polegały one przede wszystkim na złudzeniach wzrokowych – Dick widział światła laserowe oraz ostre geometryczne, formy. Słyszał głosy. Podobno słyszała je także jego żona, można to jednak wytłumaczyć, posługując się kategorią obłędu udzielonego. Ma on miejsce, kiedy bliskie choremu osoby przebywające z nim jakiś czas, zaczynają doświadczać tych samych urojeń i mija po oddzieleniu ich od chorego. Gdy w domu Dicka zjawiła się dziewczyna z przesyłką, zawierającą lek, który wcześniej zamówił, doznał wizji prawdziwie religijnej. Na szyi kurierki dostrzegł chrześcijański znak ryby. Wówczas doświadczył czegoś, co sam nazwał anamnezją (przywrócenie pamięci). Był przekonany, że nagle przypomniał sobie kim był. Miał pochodzić ze starożytnego Rzymu i być żyjącym w ukryciu chrześcijaninem, posługującym się tym znakiem do komunikacji z innymi chrześcijanami. W jego rzymskiej wizji była także kurierka oraz sam Chrystus. Rzymskie wcielenie Dicka miało przebywać z Jezusem jakiś czas; później Chrystus odszedł, ale zapowiedział, że wróci, co Dicka przepełniało radością. Od tego czasu Dick czuł się, jakby prowadził swego rodzaju podwójne życie – jedno jako Philip Dick, pisarz, drugie – jako Tomasz, chrześcijanin zamęczony przez pogan w pierwszym wieku naszej ery. Wizję tę wykorzystał również w Radiu Wolne Albemuth.
Chociaż Dickowi doświadczenie to wydawało się realne, przypuszcza się, że było narkotyczną halucynacją, spowodowaną lekiem przeciwbólowym, który zażył tego dnia, chcąc uśmierzyć silny ból zęba.
Na wizji Chrystusa i przekonaniu o byciu starożytnym męczennikiem nie kończyły się religijne wizje i obsesje Dicka. Miał poza tym poczucie znajdowania się pod bezpośrednią opieką proroka Eliasza, lub nawet, że jest jego wcieleniem. Wierzył, że w 1974 roku, jak święty Paweł, został trafiony liliowym promieniem światła. W ten sposób, m. in. miał poznać łacińską nazwę choroby syna, który był wówczas w poważnym stanie. Co ciekawe, lekarze faktycznie pod wpływem Dicka zrewidowali swoją wcześniejszą diagnozę i chłopca uratowano. Jednak mimo to, że wygląda to na prawdziwe boskie objawienie, można je racjonalnie wytłumaczyć – możliwe, że Dick szukał informacji o chorobie syna na własną rękę, a kiedy je znalazł, doznał wizji.
Efektem religijnych „objawień” Dicka stała się Egzegeza – dotąd nieopublikowany w całości dialog Dicka… z samym sobą, liczący ponad milion słów (!), oraz trylogia Valis. Tajemniczy nadawca wizji Dicka, którego on sam utożsamiał z Bogiem, przekazał mu za ich pośrednictwem również dwuwyrazowy szyfr, KING FELIX, który Dick opisał w Valis. Nie wiedział, co dokładnie słowa te miały znaczyć, z czasem zaczął przypuszczać że stanowiły część tajnej transmisji wojskowej.
Wizje pojawiały się jeszcze jakiś czas; panorama Rzymu ustąpiła w nich obrazowi Ogrodu Palmowego – wspomnianego w Bożej inwazji oraz w Deus Irae, wreszcie zniknęły. Umilkł także głos Jane – dokładnie 17 listopada 1980 roku, kiedy to, jak sam twierdził, Dick przeżył największe ze swych objawień. Odkrył wówczas, że Bóg ze natury jest niepojmowalny i człowiekowi nigdy nie będzie dane go zrozumieć.
Po takiej dawce niesamowitych faktów, należy wspomnieć jeszcze jeden. Otóż zdaniem długoletniego przyjaciela Philipa K. Dicka, Raya Nelsona, pisarz całkowicie i bezkrytycznie wierzył we wszystko, co pisał. Nie tylko w donosach do FBI, czy we wspomnieniach, ale dosłownie we wszystko – także w to, co zawarł w opowiadaniach i powieściach. Ta trudna do uwierzenia informacja daje bardzo sugestywny obraz tego, jak głębokie mogły być zaburzenia Dicka.
Na koniec życia Dicka jego urojenia zaostrzyły się jeszcze bardziej. Choć minęły wizje, to uważał np. że prześladuje go KGB i CIA. Na krótko przed śmiercią nabrał przekonania, że Harrison Ford, z którym zetknął się przy okazji kręcenia filmu Blade Runner ma go zamordować. Niestety, efektu pracy filmowców nie doczekał.
18 lutego 1982 r. Dick doznał wylewu krwi do mózgu w swoim domu w Santa Ana. Kolejny wylew przyszedł kilka dni po pierwszym. 2 marca 1982 roku, Philip Kindred Dick zmarł.
Dick cierpiał na poważne zaburzenia psychiczne. Niewątpliwie miał zaburzenia lękowe i urojenia paranoiczne, cierpiał z powodu ubocznych efektów długotrwałego uzależnienia od alkoholu i amfetaminy. Jeśli nie miał schizofrenii paranoidalnej (jak wiemy, diagnoza ta nie została potwierdzona), prawdopodobnie mógł cierpieć z powodu psychozy amfetaminowej. U ludzi, którzy długi czas używają amfetaminy, bardzo często występują halucynacje, omamy (zazwyczaj wzrokowe i słuchowe), urojenia, paranoja, poczucie bycia prześladowanym, nadaktywność i napady paniki.
Wizje, demony, lęki i obsesje Dicka nadawały jego twórczości mroczny, paranoiczny klimat zacierania się granicy między rzeczywistością a snem, przenikania się wielu rzeczywistości lub istnienia potężnych zjawisk, które mają ogromny wpływ na niczego niespodziewających się i niepewnych swej tożsamości ludzi. Choć jego przesiąknięte lękami życie musiało być trudnym do wyobrażenia koszmarem, wydaje się, że pisanie było dla niego rodzajem terapii, kiedy wszystkie inne zawiodły. Kiedy medycyna nie mogła mu pomóc, przelewał swoje wizje i lęki na papier, zamieniając je w wielkoformatową literaturę. Chyba warto mieć to na uwadze, oceniając jego twórczość, a na pewno – oceniając jego samego.
Źródła:
Jęczmyk, L. (1991). Czy pan istnieje mister Lem? w: Fantastyka, 09. 1991 r.
Orliński, W. (2008). A jeśli Lema nie ma? W: Gazeta Wyborcza, 21. 10. 2008 r.
Sutin, L. (1999). Philip K. Dick. Boże inwazje. Poznań
Inkluz.pl
Wikipedia.org