Tego dnia Phillip K. Dick zasiada do swojej maszyny do pisania marki Olympia SG3, na której stworzył wcześniej około 50 książek. Teraz, po wielu bezproduktywnych miesiącach, znów wystukuje na niej równe, stanowcze litery. Tym razem nie będzie to jednak powieść ani opowiadanie.
Dick znów pisze list do FBI.
Załączam list profesora Darko Suvina jako uzupełnienie informacji, którą wysłałem poprzednio. Jest to mój pierwszy kontakt z profesorem Suvinem. Załączam też nazwiska trzech marksistów, o których informowałem poprzednio na podstawie osobistych z nimi kontaktów. Są to Peter Fitting, Fredric Jameson i Franz Rottensteiner, który jest oficjalnym agentem Stanisława Lema na Zachodzie. Tekst listu wskazuje na rozległe wpływy czasopisma „Science-Fiction Studies”.
Rzecz nie w tym, że osoby te są marksistami albo nawet że Fitting, Rottensteiner i Suvin są obcokrajowcami, ale w tym, że wszyscy oni bez wyjątku są posłusznymi wykonawcami rozkazów Stanisława Lema z Krakowa w Polsce, stuprocentowego funkcjonariusza partyjnego (wiem to na podstawie jego publikowanych materiałów oraz osobistych listów do mnie i do innych osób). Ta komórka partii zza żelaznej kurtyny – Lem jest najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna niektóre obce języki, a raz nie – dąży do zdobycia monopolistycznej pozycji pozwalającej kontrolować opinię poprzez krytykę i artykuły pedagogiczne, stanowiąc zagrożenie dla całej naszej dziedziny science fiction z jej swobodną wymianą poglądów i myśli. Peter Fitting zaczął dodatkowo recenzować książki dla czasopisma „Locus” i „Galaxy”. Partia ta posiada (w USA) wydawnictwo publikujące dużo kontrolowanej przez nią science fiction. W przesłanych wcześniej materiałach wskazywałem już na penetrację przez nich kluczowej publikacji naszej organizacji zawodowej – Science Fiction Writers of America.
Udało im się osiągnąć swoje cele głównie w dziedzinie prac akademickich, recenzji książkowych i prawdopodobnie przez naszą organizację uzyskali wpływ na przyznawanie nagród. Myślę jednak, że obecnie ich kampania na rzecz propagowania Lema jako wybitnego powieściopisarza i krytyka traci impet i zaczyna napotykać poważny opór: 1/ ujawnia się, że twórcze zdolności Lema były przereklamowane i 2/ w brutalnych, obraźliwych i zupełnie nie umotywowanych atakach na amerykańską science fiction i jej amerykańskich autorów Lem posunął się za daleko i zbyt szybko zraził sobie wszystkich poza wiernymi członkami partii (ja jestem jednym z tych zrażonych).
Byłoby bardzo groźne dla naszej dziedziny, gdyby się okazało, że znaczna część naszej krytyki, prac naukowych i wydawnictw jest całkowicie podległa jakiejś anonimowej grupie z Krakowa. Nie wiem jednak, co można na to poradzić.
Na temat przyczyn niechęci Dicka wobec Stanisława Lema krążą spekulacje, anegdoty, a nawet złośliwości. Jedną z nich była opinia, że Dick Lemowi najzwyczajniej, po ludzku zazdrościł, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji, rywala na fantastyczno – naukowym polu. O ile jednak ciekawszą jest hipoteza, że Dick naprawdę wierzył w to, co głosił na temat Lema?
Ale zacznijmy może od początku. Jak doszło do powstania tego listu?
Po pierwsze, musimy sobie uzmysłowić, że czasy, o których mówimy, były diametralnie różne od współczesnych. Przede wszystkim trwała w najlepsze Zimna Wojna. Dwa potężne bloki polityczno – militarne skupione wokół Stanów Zjednoczonych oraz Związku Radzieckiego pogrążone były w niebezpiecznej rywalizacji i zajęte wyścigiem zbrojeń. Panowała atmosfera zagrożenia kolejną wojną światową, której potencjalne konsekwencje były bardzo trudne do przewidzenia, zważywszy na fakt, że obie strony posiadały niemałe zasoby broni atomowej. Kapitalistyczne Stany Zjednoczone przez długi czas były owładnięte antykomunistyczną manią; z kolei w krajach Bloku Wschodniego USA uważano za wroga numer jeden. Połączmy te realia z faktem, że nie było wówczas Internetu, wolnych linii telefonicznych czy smsów i przepływ informacji, w porównaniu do współczesności, był znacznie utrudniony i długotrwały.
Idealne okoliczności dla popadnięcia w paranoję.
W latach 70’ utwory Lema w większości zostały przetłumaczone na angielski i trafiły m. in. na rynek amerykański. Ze względu na wymagania, jakie stawiały czytelnikom, nie odniosły komercyjnego sukcesu, zostały jednak docenione i zebrały znakomite recenzje.
W tym samym czasie Dick przeżywał bardzo trudny okres; załamanie nerwowe czy może raczej silny atak choroby. Trudno powiedzieć, na co konkretnie cierpiał; jedną z silniejszych hipotez jest podejrzenie schizofrenii paranoidalnej, w zasadzie jest bowiem pewne, że cierpiał na zaburzenia o charakterze urojeniowym, a także na zaburzenia lękowe. Dodatkowo nie jest tajemnicą, że nadużywał środków psychoaktywnych, które mogły nasilać te objawy lub wręcz je wywoływać. Przez większość życia borykał się z problemami finansowymi, dotkliwie odczuwając brak stabilizacji; jego, wówczas zbyt trudna dla przeciętnego czytelnika, proza zaczęła być doceniana dopiero pod koniec życia autora, a najbardziej, niestety, po jego śmierci.
Kiedy więc do Stanów Zjednoczonych dotarły znakomite, trudne i zróżnicowane utwory Lema, nie mogły umknąć uwadze amerykańskiego mistrza.
Sam Lem zresztą przypadkowo przyczynił się do nasilenia urojeniowych objawów Dicka, proponując mu w listopadzie 1972 roku współpracę – chciał doprowadzić do wydania powieści Dicka Ubik w ramach ukazującej się wówczas w Polsce serii wydawniczej Stanisław Lem Poleca, której patronował, każdą z książek opatrując osobistym wstępem.
Dick, jak wspomniałam, borykał się z kłopotami finansowymi, dlatego początkowo entuzjastycznie odniósł się do propozycji Lema, licząc na dobry zarobek w dalekiej i obcej Polsce. Znów jednak – przypomnijmy sobie, jakie były wówczas czasy. Informacja o tym, że honorarium Dick otrzyma w złotówkach, walucie, której nie można było wówczas wymienić na dolary, nie zraziła go. Liczył podobno na to, że nawet jeśli nie wywiezie pieniędzy z Polski, będzie mógł na terenie tego kraju zrobić większe zakupy. Okazało się jednak, że nawet Polskie Linie Lotnicze LOT nie mogą sprzedać mu biletu za polską walutę – ponieważ był Amerykaninem. W efekcie tych wszystkich, nieprzyjaznych, polskich paradoksów, nie odwiedził naszego kraju, popadł za to w przekonanie, że został oszukany – jego zdaniem Lem wyłudził od niego zgodę na publikację powieści, a pieniądze zostawił dla siebie. Oliwy do ognia dolały zdobyte przez Dicka informacje, że innym pisarzom publikującym za żelazną kurtyną udało się wynegocjować wynagrodzenia w walutach jak najbardziej wymienialnych. W obliczu tej wiedzy najpierw uznał, że został okradziony, później zaś podejrzewał wręcz, że planowano na niego zamach.
Dick pogrążał się w teoriach spisku. Jego korespondencja oraz wspomnienia bliskich mu osób składają się na wizję Dicka jako geniusza owładniętego myślą o wymierzonej w niego konspiracji. Uważał na przykład, że przyczyną jego trudności finansowych jest zmowa recenzentów, krytyków i innych osób z literackiego środowiska, które chwaląc pewne jego dokonania, chcą skłonić go do dalszego angażowania się w danym kierunku i w ten sposób odciągnąć go od pracy na obszarach, które umożliwiłyby mu zdobycie fortuny. Wiele miejsca w swoich paranoicznych, czy wręcz paranoidalnych rojeniach poświęcał właśnie Lemowi.
Cytowany na wstępie list był jednym z co najmniej 21 donosów, jakie Dick napisał do FBI w latach 1972 – 74, czyli w okresie szczytowego nasilenia choroby. Nie wiadomo, ile z nich faktycznie wysłał, w archiwach Biura większości z nich nie udało się odnaleźć. Zgodnie ze słowami jego ówczesnej żony, Tess, Dick wcale nie miał zamiaru wszystkich wysyłać. Był bowiem przekonany, że FBI go sprawdza, co jakiś czas przeszukując jego mieszkanie. Po cóż więc miał te listy wysyłać, skoro sprawdzając go i tak sami na nie trafią?
Pewne jest, że do FBI dotarł pierwszy z listów Dicka (i jedyny, na który pisarz otrzymał odpowiedź), którego treść, z dzisiejszego punktu widzenia, wydaje się kompletnie irracjonalna; wówczas jednak, pamiętamy, panowała Zimna Wojna i agencje bezpieczeństwa USA niemal wszystkie donosy traktowała poważnie… przynajmniej na początku.
W liście tym, datowanym na 28 października 1972 roku, Dick przedstawia się jako sławny twórca s – f, by już w kolejnym zdaniu, bez zbędnych wstępów, wyłożyć kawę na ławę. Oświadcza mianowicie, że skontaktował się z nim wysłannik pewnej tajnej, niebezpiecznej organizacji zajmującej się nielegalną bronią, polityką i tym podobnymi i zażądał, by pisarz w swoich kolejnych powieściach czy opowiadaniach zawierał tajne zaszyfrowane informacje, które następnie właściwi ludzie będą mogli przeczytać tu i tam.
Mimo że pomysł umieszczania w książkach zaszyfrowanych przekazów jest dość jednoznacznie kojarzony z paranoją, FBI, jak wspomniałam, podeszło do sprawy poważnie i w niedługim czasie skontaktował się z Dickiem agent federalny, prosząc pisarza o wyjaśnienie treści listu. Dick naświetlił mu zatem swoją sytuację, informując, że zagraża mu pewna międzynarodowa organizacja zdrowia.
Po tej rozmowie w FBI uznano Dicka za szaleńca. Nie podjęto w związku z jego sprawą żadnych dalszych działań.
W kolejnych donosach, z których Dick część wysłał, a część schował do szuflady na wypadek kolejnego przeszukania w jego domu, Lem jawi się jako postać naprawdę złowroga. Raz jest niebezpiecznym agentem KGB o zaskakująco szerokich wpływach i bardzo niepokojących możliwościach. Innym razem nie jest wcale konkretną osobą, ale całą działającą w konspiracji organizacją, zaś słowo LEM nie jest prawdziwym nazwiskiem, tylko akronimem złożonym z pierwszych liter nazwisk radzieckich naukowców. A jeszcze innym razem utrzymywał, że Lem to komunistyczna prowokacja, w której bierze udział kilku radzieckich pisarzy (to tłumaczyłoby różnorodność dzieł sygnowanych nazwiskiem Lem), których celem było… przejęcie kontroli nad opinią publiczną. Kiedy zdarzyło się, że otrzymał od francuskiej telewizji zaproszenie do Paryża na wywiad, napisał do FBI kolejny list, znów przekonany o tym, że odkrył spisek z udziałem Lema: Pojadę do Paryża, stamtąd porwą mnie do Warszawy, potem do Krakowa, a potem Bóg wie dokąd.
Zadajemy sobie pytanie, czy Dick wierzył w to, co twierdził? Prawdopodobnie tak. Jego bliski, długoletni przyjaciel Ray Nelson twierdzi wręcz, że Dick bez wątpliwości wierzył we wszystko, co pisał. Tak, w to, co opisywał w powieściach – także.
Jakkolwiek urojenia i obsesje Dicka mogą wydawać się szokujące czy groteskowe, trzeba pamiętać, że jeśli faktycznie cierpiał na schizofrenię paranoidalną, prawdopodobnie był człowiekiem bardzo cierpiącym.
A co na to wszystko Stanisław Lem? Odpowiadając na zarzuty Dicka pisał z brutalną szczerością, że nie należy publikować jego listów, ponieważ są one raczej materiałem dla psychiatry. Jednocześnie Dick był jednym z nielicznych cenionych przez Lema amerykańskich pisarzy, czemu sam Lem niejednokrotnie dał wyraz. Nie tylko proponował Dickowi współpracę, chcąc przedstawić jego twórczość polskiemu czytelnikowi, ale także nie raz pisał o nim, wyrażając uznanie dla twórcy, jakim był. Określał go mianem „wizjonera wśród szarlatanów”. W 1972 roku wprowadził korektę do drugiego wydania monografii Fantastyka i futurologia (w której bardzo krytycznie odniósł się do jakości amerykańskiej literatury s – f). W ramach owej korekty z uznaniem pisał o twórczości Dicka, łagodząc nieco tym samym ogólny wydźwięk swego dzieła.
Z Ameryką wiąże się jeszcze jedna ciekawostka z życia Lema. Otóż, gdy zdobył już uznanie w kręgach tamtejszych literatów i czytelników, w 1973 roku otrzymał honorowe członkostwo z prawem głosu w prestiżowym Stowarzyszeniu Amerykańskich Pisarzy Science Fiction (Science Fiction Writers of America). Tylko honorowe, ponieważ nie spełniał jeszcze wówczas jednego z kryteriów zwyczajnego członkostwa – brakowało mu publikacji na amerykańskim rynku.
Kiedy już spełnił ten wymóg – zadebiutował na rynku wydawniczym USA, zawieszono jego honorowe członkostwo. Choć było to rutynowe postępowanie w przypadku wszczęcia procedury zmiany członkostwa honorowego na zwykłe, w wypadku Lema część środowiska odebrała je jako szykanę, swoistą karę za zdecydowanie krytyczną opinię Lema na temat amerykańskiej literatury s – f. Nie obyło się bez atmosfery skandalu. Wiele członkiń i członków Stowarzyszenia zaprotestowała przeciwko takiemu traktowaniu Lema. Ostatecznie Lemowi zaproponowano zwyczajne członkostwo w Stowarzyszeniu w 1976 roku. Lem odmówił.