Fantomatyka
Lem był płodnym twórcą znakomitych neologizmów; jednym z nich jest słowo „fantomatyka”, określające to, co dziś wszyscy znamy jako… „rzeczywistość wirtualną”. Stwierdzenie, że Lem był pierwszym, który ją wymyślił, byłoby nadużyciem – w takiej czy innej formie koncepcja wirtualnej rzeczywistości pojawiała się już wówczas w literaturze. Jednak szczegółowa i nowatorska wizja Lema zasługuje na uwagę: była złożona i bardzo trafna z dzisiejszego punktu widzenia. Co więcej – przenikliwość Lema pozwoliła mu także dostrzec i opisać niezwykle ważne paradoksy związane z „fantomatyką”.
Pojęcie fantomatyki pojawiło się po raz pierwszy w 1964 roku, na kartach wydanego wówczas zbioru esejów Summa technologiae. Dzieło to (bo zdecydowanie mamy do czynienia z dziełem) jest jednym z najlepszych przykładów geniuszu Lema. Dziś Słownik języka polskiego PWN definiuje fantomatykę jako technikę wytwarzania w umyśle ludzkim iluzji istnienia sztucznej rzeczywistości i właśnie w ten sposób rozumiał to pojęcie Lem. Pisarz zauważył także, że technologia ta może działać na wielu poziomach. W myśl tego, opuszczając jedną wykreowaną rzeczywistość, wcale nie musielibyśmy wracać do tej prawdziwej, ale moglibyśmy przechodzić do innej rzeczywistości – i tak wiele razy.
W Summie Lem poświęca sporo miejsca rozważaniom nad konsekwencjami stosowania takiego wynalazku i, w zasadzie, są one jak żywcem wyjęte z filmu Matrix. Poprzez „fantomatykę” Lem rozumiał technologię umożliwiającą człowiekowi nie tylko doskonałe odwzorowanie rzeczywistości lub wykreowanie nowej, ale także „wejście” w nią, przeżywanie jej tak, jakby była rzeczywista, za pośrednictwem wszystkich zmysłów. Według pisarza miałoby to zostać osiągnięte poprzez pobudzanie zmysłów i dostarczanie składających się na symulację bodźców przez maszynę prosto do mózgu.
Stanisław Lem szczegółowo opisuje zagrożenia, jakie wiązałyby się z tą technologią. Z jednej strony mogłaby ona wszak być znakomitą rozrywką; z drugiej, według autora, niosłaby ze sobą ryzyko zatarcia się granicy między prawdą a fikcją. Lem kontynuuje tu filozoficzne rozważania zapoczątkowane przez Berkeleya, prowadzące do wniosku, że jeśli mózg ludzki otrzyma z zewnątrz bodźce składające się na dokładną symulację rzeczywistości, oddziałującą na wszystkie jego zmysły, człowiek nie zdoła stwierdzić, czy to, czego doświadcza, jest prawdziwym światem czy nie. W Summie pisze Lem, że wejście do sztucznie wykreowanego świata może być podróżą w jedną stronę. Wychodząc z tzw. maszyny fantomatycznej, nie będziemy mogli w żaden sposób zyskać pewności, że faktycznie opuszczamy wirtualny świat. Być może to, że budzimy się, odłączamy elektrody i idziemy po kanapkę jest tylko kolejną symulacją? Przypomina to sytuację, kiedy „śnimy w śnie”. Najpierw śni się nam, że walczymy ze smokiem, ale budzimy się wreszcie, zwlekamy się z łóżka i przywdziewamy strój Batmana, jak co dzień idąc ratować świat. I znów się budzimy; okazuje się, że ubrani w strój pastereczki przysnęliśmy pod drzewem i teraz musimy odszukać owce, które rozbiegły się w międzyczasie. Ale zaraz, na pewno jesteśmy pastereczką…?
Lem pisze, biorąc to wszystko pod uwagę: lekarze – psychiatrzy ujrzeliby w swoich poczekalniach rozmaitych neurotyków, dręczonych natręctwami nowego typu – lękiem, że to, co przeżywają, wcale nie jest prawdą, że „ktoś” uwięził ich w „fantomatycznym świecie”. Zauważa także, że technika kształtuje nie tylko normalną świadomość, ale przesącza się nawet do zestawu jednostek chorobowych, których powstanie inicjuje.
Póki co, rzeczywistość wirtualna jest jeszcze daleka od formy, jaką wymyślił dla niej Lem, jednak rozwijająca się technologia oraz neurofizjologia dają podstawy, by sądzić, że w przyszłości stworzenie takiej symulacji może być możliwe. Póki co idea ta jest wykorzystywana przy tworzeniu trójwymiarowych gier – symulatorów oraz, coraz częściej, w twórczości literackiej i filmowej, czego sztandarowym przykładem jest wcześniej wspomniany film Matrix.
Internet
Kilka razy nawet olbrzymia pojemność Mózgu okazywała się niedostateczna dla przeprowadzenia wszystkich niezbędnych obliczeń. W takich chwilach automatyczne przekaźniki włączały kable podziemne łączące Główny Mózg z innymi, które również znajdowały się w obrębie Leningradu. Najczęściej przychodził z pomocą Mózg Elektronowy Instytutu Aerodynamiki Teoretycznej.
Astronauci, 1951
(…)jeśli powstaną wskutek sukcesywnego zrastania się informatycznych maszyn i banków pamięci – państwowe, kontynentalne, a potem i planetarne sieci komputerowe, a to jest realny kierunek rozwoju(…)
Dialogi, 1957
Tak właśnie w latach 50’ XX wieku pisał Lem o komputerach połączonych w sieci, podczas gdy początki Internetu datuje się na koniec lat 60’.
Motyw sieci obejmującej wiele komputerów, maszyn, banków pamięci czy „mózgów”, które dzięki temu mogą pracować wspólnie, zwiększając swoją efektywność pojawiał się zresztą w wielu utworach Lema. Znakomitym przykładem jest powieść Obłok Magellana. W przedstawionym w niej świecie ludzie powszechnie mają dostęp do ogromnej bazy danych oraz posiadają w domach małe „telewizorki” pełniące rolę odbiorników, do których można zażyczyć sobie dostarczenia dowolnych informacji z bazy. Zważywszy na to, że w Polsce Internet pojawił się dopiero w 1991 roku, tego pomysłu nie można nazwać inaczej, jak wizjonerskim czy wręcz – proroczym.
W związku z Internetem Lema zaskoczyła chyba tylko jedna rzecz, której mu się przewidzieć nie udało. Dał temu upust w jednym ze swoich najbardziej znanych powiedzeń:
Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
Przenośne urządzenia do przechowywania i odtwarzania danych
W świecie opisanym we wspomnianym już Obłoku Magellana zrezygnowano całkowicie z archaicznych form przechowywania wiedzy. Nie było więc papieru ani celuloidu. Wszystkie informacje, archiwa, książki i filmy przechowywano na specjalnych kawałkach kwarcu nazwanych przez Lema „trionami”, których strukturę cząsteczkową można trwale zmieniać działaniem drgań elektrycznych. Sposób ich używania do złudzenia przypomina dzisiejsze pendrive’y. Dzięki tej technologii opisana w Obłoku ludzkość stworzyła imponującą Bibliotekę Trionową zawierającą wszelkie bez wyjątku płody pracy umysłowej (co przywodzi na myśl dzisiejsze działania Google).
W Obłoku Magellana Lem pisze, jakby miał na koncie niejedną podróż do przyszłości i dokładnie wiedział, jak wyglądają nasze dzisiejsze tablety: Posługujemy się nim dziś, nie myśląc wcale o sprawności i potędze tej olbrzymiej, niewidzialnej sieci opasującej glob; czy w swej pracowni australijskiej, czy w obserwatorium księżycowym, czy w samolocie – ileż razy każdy z nas sięgał po kieszonkowy odbiornik i wywoławszy centralę Biblioteki Trionowej wymieniał pożądane dzieło, by w ciągu sekundy mieć je już przed sobą na ekranie telewizora.
Z kolei Powrót z gwiazd, powieść wydana w 1961 roku, zawiera taki oto opis:
Całe popołudnie spędziłem w księgarni. Nie było w niej książek. Nie drukowano ich już od pół wieku bez mała. A tak się na nie cieszyłem, po mikrofilmach, z których składała się biblioteka „Prometeusza”. Nic z tego. Nie można już było szperać po półkach, ważyć w ręce tomów, czuć ich ciężaru, zapowiadającego rozmiar lektury. Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot – sprzedawca. Publiczność wolała lektany – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację. Tylko naukowe publikacje o bardzo małym zasięgu drukowano jeszcze na plastyku imitującym papier. Tak że wszystkie moje zakupy mieściły się w jednej kieszeni, choć było tego prawie trzysta tytułów(…).
Można zatem powiedzieć, że pisarz przewidział i e – booki, i audiobooki, opisując ich wygląd i funkcjonowanie niemal dokładnie tak, jak prezentują się współcześnie. Tymczasem urządzenia takie powstały niemal pół wieku później.
Lem, jak wynika z cytatu, był także pierwszym, który uświadomił sobie (i nam) możliwość pojawienia się tęsknoty za słowem drukowanym. Dziś zwolennicy papierowych książek bardzo często podkreślają ich analogową wyższość nad książkami elektronicznymi, które wydają się bezduszne i emocjonalnie obojętne.
Należy tu zwrócić uwagę, że technologia opisana przez Lema opiera się na wykorzystaniu kryształów i w tym sensie nie przypomina współcześnie stosowanej techniki zapisu magnetycznego czy optycznego. Zdaniem wielu specjalistów przyszłość należy jednak właśnie do kryształów. Ich wielką zaletą są bardzo małe rozmiary. Obecnie są to nośniki typu „flash memory”, takie jak karty pamięci do aparatów cyfrowych czy telefonów komórkowych a także pandrive’y.
Nanotechnologia
Nanotechnologia to pojęcie doskonale znane miłośnikom fantastyki naukowej. Spokojnie, Lem go nie wymyślił. Jednak rozwinął je tak twórczo, że można w tym wypadku mówić o wynalazku.
Istniejąca realnie nanotechnologia to interdyscyplinarny zbiór wielu technik i metod wytwarzania struktur i funkcjonalności na poziomie cząsteczkowym a nawet – pojedynczego atomu. Jak dotąd największe osiągnięcia w tej dziedzinie dokonały się na gruncie technologii materiałowej.
Tymczasem Lem w swojej twórczości wielokrotnie wykorzystywał motyw nanotechnologii i to w wielu odsłonach. W jego powieściach często pojawiały się nanotechnologiczne poprawki ciała ludzkiego. Już w latach 60’ XX wieku wprowadził także motyw niewidocznych dla ludzkiego oka nanourządzeń. Najbardziej intrygującym elementem jego wielkiej – nano wizji była jednak nanorobotyka często później pojawiająca się w innych książkach s – f. W ramach tej koncepcji w 1964 roku przedstawił czytelnikom (w powieści Niezwyciężony) wizję „inteligentnego kurzu”, „nanochmury” złożonej z niezliczonej liczby maleńkich robotów wyposażonych w niezwykle wyczulone sensory i wyspecjalizowanych do konkretnych celów, „mikromaszyn” funkcjonującej w nieprzeliczonej chmarze na wzór roju owadów lub ławicy ryb. Lem wspomina tę koncepcję także w dziele Summa technologiae.
Niezwykłą wizję zastosowania nanochmury przedstawił Lem w powieści Wizja lokalna, w której pełniła ona rolę stróża moralności i porządku jako złożona z tzw. bystrów (nazwa robotów) „etykosfera”. W praktyce jej działanie polegało na tym, że jako chmura „wirusów dobra” miała w taki sposób przekształcać otoczenie, aby nikomu nie stała się krzywda.
Gry symulujące „prawdziwe życie”
Bez Lema nie byłoby gry The Sims, albo może by i była, ale później i na pewno nie taka fajna. Twórca tej serii przyznał bowiem, że bezpośrednią inspiracją była Lemowska Cyberiada, w której autor opisuje eksperymenty dwóch bohaterów: Trurla i Klapaucjusza, którzy tworzyli mnóstwo sztucznych światów, by rozwijać w nich cywilizacje, kierować ewolucją i obserwować efekty swych zabaw w boga. W opowiadaniu Powtórkaz 1979 roku Lem pisze:
W tym większym pudle jest zasilanie, a w mniejszym świat! Takuteńki, jakim zapowiedział najjaśniejszemu panu: anizotropowy, z punktami osobliwymi, w których można przerzucać biegi, a dostęp do tych punktów jest równy i powszechny… Umyśliliśmy też, panie, wykonać kilka osób, które w przyszłości posłużą nam do próbowania następnych uniwersów…
Nawiązanie do tej koncepcji pojawia się także w jednej z fikcyjnych recenzji Non serviam ze zbioru Doskonała próżnia autorstwa Lema z 1971 roku. W utworze tym Lem opisuje tzw. programy personetyczne, umożliwiające dowolne stworzenie kompletnego świata (nawet takiego, który będzie miał 9 wymiarów) w ciągu nawet 2 godzin i osadzenia w nim jego przyszłych mieszkańców – oczywiście wirtualnych; byliby oni jednak przekonani, że istnieją naprawdę. Wszystko to w ramach personetyki, którą fiński filozof Eino Kaikki nazwał najokrutniejszą nauką, jaką dotąd stworzył człowiek.
Komputerowy redaktor
Na koniec nieco mniej imponująca ciekawostka, która może jednak zainteresować edytorów i wydawców (oraz miłośników Lema). W opowiadaniu 137 sekund z 1975 roku pojawia się system komputerowy o nazwie IBM 0161 specjalnie przystosowany do roboty redakcyjnej, na którym swobodnie można było łamać (czyli układać do druku) numer gazety. Lem wycenił go wówczas na 4 miliony dolarów.
Pierwszy prawdziwy komputer przystosowany do „roboty redakcyjnej” pojawił się 10 lat później – Apple Macintosh wyprodukował go w 1985 roku. Wprawdzie był to model dużo tańszy od opisanego przez Lema (2,5 tys. dolarów, co – nawet biorąc pod uwagę inflację w ciągu tych 10 lat – było sumą znacznie mniejszą). Urządzeniu temu brakowało jednak jednej niezwykle istotnej funkcji, którą dał swojemu wynalazkowi Lem – nie potrafiło samo generować informacji. Tymczasem Lemowy IBM potrafił samodzielnie i sensownie wypełniać puste miejsca informacjami, które pobierał z „federalnej sieci informacyjnej” (tak, tak – z Lemowego Internetu). Jeśli brakowało wyników jakiegoś meczu, komputer ściągał odpowiednią informację i ten wynik wpisywał. A jeśli nie był w stanie odnaleźć niezbędnych danych, wypełniał wolne miejsce pustym frazesem o dzielnej postawie obu drużyn…
Zdalnie sterowana broń i SI
Nie sprawdziła się dotąd oryginalna wizja przyszłości konfliktów zbrojnych, jaką zaprezentował Lem w powieści Pokój na Ziemi (1987). W tej książce ludzkość zdecydowała się – aby zapobiec skutkom wojny, przez które cierpi ludność – przenieść wszelkie działania wojenne na terytorium Księżyca. Każde państwo, które podpisało nową konwencję genewską, otrzymuje na Księżycu swój sektor, który może dowolnie zagospodarować. Na sektorach tych znalazły się systemu maszyn bojowych, zdolnych do samodzielnej replikacji i ewolucji. Na Ziemi faktycznie nastaje pokój, jednak jest to tylko początek szeregu niepokojących zdarzeń…
Kiedy myślę o wizji z Pokoju na Ziemi, zastanawiam się, czy takie prowadzenie wojen byłoby kiedykolwiek możliwe. Póki co, ludzie wydają mi się zbyt przywiązani do wzajemnej eksterminacji, żeby mogli rozwiązywać konflikty militarne w ten sposób. Przecież niszcząc czyjąś stację i garnizon na Księżycu, na Ziemi nie wyrządziliby mu żadnej szkody… Równie dobrze konflikty można by rozwiązywać, grając w strategię czasu rzeczywistego w rodzaju Starcrafta.
O ile jednak można mieć istotne wątpliwości co do wizji takiego prowadzenia działań wojennych, trzeba Lemowi przyznać, że jego koncepcja wojny prowadzonej na odległość przez bezzałogowemaszyny jest już dużo bliższa naszej rzeczywistości. Podobnie jak pomysł, by maszyny te otrzymały częściową autonomię tak, aby mogły działać także w warunkach przerwania łączności.
W dziełach Lema dość często pojawiają się maszyny wyposażone w sztuczną inteligencję. Sporo miejsca autor poświęca im w Summa technologiae (1964), w rozdziale Intelektronika, w którym rozważa, co może się stać, kiedy maszyny osiągną lub przewyższą możliwości intelektualne człowieka. Lem, jako jeden z pierwszych futurologów, zwracał uwagę na zagrożenia związane z autonomią sztucznej inteligencji już wówczas, gdy inni pisarze s – f w najlepsze kreowali wizję utopijnego świata, w którym ludzie prowadzą beztroskie życie, wolni od pracy fizycznej, którą wykonywały za nich maszyny i obsługiwani przez nowoczesne roboty. Dziś ten motyw to wciąż fantastyka, często pojawiająca się w powieściach i filmach. Nie jest jednak wykluczone, że za kilkaset lat będzie to realny problem ludzkości rozwijającej sztuczną inteligencję.
Porozumienie niemożliwe (?)
W powieści Eden z 1959 roku pisarz wykorzystuje jeden ze swoich ulubionych motywów: niezdolność ludzi do pojęcia zasad, którymi rządzą się obce cywilizacje. Lem wychodził bowiem ze słusznego (a wówczas – bardzo nowatorskiego) założenia, że napotkane w przestrzeni kosmicznej inteligentne istoty wcale nie muszą być inteligentne na sposób ludzki. Pod tym względem wyraźnie różni się od przytłaczającej większości innych (także współczesnych) twórców, którzy, cechując się nieskromnym antropocentryzmem, wychodzą z założenia, że inteligentni obcy czy kosmici to w zasadzie tacy ludzie, tyle że trochę śmiesznie wyglądają. Ci mniej inteligentni natomiast z reguły przypominają ziemskie zwierzęta. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego podejścia jest universum Gwiezdnych wojen czy Star Treka. W obu tych seriach (oraz w wielu innych książkach czy filmach) obcy są z reguły bardzo podobni do ludzi: fizycznie, intelektualnie i mentalnie. Różnice są kosmetyczne. Czasem mają czułki, skrzela albo fioletową skórę, czasem są trochę bardziej lub trochę mniej inteligentni od przeciętnego obywatela zachodniego świata. Czasem mają nieco inną od przeciętnej osobowość – są bardziej wojowniczy, albo butni, albo zrównoważeni, albo pokojowi… Zawsze są jednak ludzcy, a do porozumienia z nimi potrzebny jest co najwyżej elektroniczny tłumacz.
Tymczasem obcy Lema to istoty dla człowieka zupełnie niepojęte. W Obłoku Magellana (1955) kosmici wysyłają astronautom kompletnie niezrozumiałe sygnały, których błędna interpretacja doprowadza do śmierci załogi. W Edenie są to, jak nazywają ich główni bohaterowie książki, „dublety” – przedziwnie zbudowane, obłe stwory, których życie społeczne zorganizowany jest w sposób całkowicie niezrozumiały dla ziemskiej załogi odwiedzającej ich planetę. W Solaris (1961) jest jeszcze gorzej – rolę inteligentnej formy życia (?) odgrywa tam… cytoplazmatyczny, czy może raczej magmowy ocean pokrywający planetę. W obliczu takiej istoty człowiek jest kompletnie bezradny. Lem często zwraca uwagę na ograniczenia aparatu pojęciowego, jakim dysponuje człowiek. Wszelkie zdobycze nauk technicznych, przyrodniczych, kulturowych i społecznych, jakimi dysponuje ludzkość, wynikają wyłącznie z naszych badań znanego nam świata. Jeśli trafimy kiedyś na planetę, która będzie się rządzić zupełnie innymi prawami (a to jest bardzo prawdopodobne, porzućmy antropocentryzm), prawdopodobnie nasza wiedza okaże się bezużyteczna. Identyczny problem będą mieli także przedstawiciele tej cywilizacji z nami; tak jak dublety z Edenu czy ocean z Solaris być może nie zdołają się z nami w żaden sposób porozumieć.
Póki co, problem ten pozostaje nadal w sferze fantastyki naukowej, ponieważ, o ile mi wiadomo (tak przynajmniej twierdzi USA), nie udało się dotąd nawiązać kontaktu czy też odkryć żadnej obcej cywilizacji. Jeśli jednak do tego dojdzie, warto będzie wziąć pod uwagę rozważania Lema. A może dotarły do nas już jakieś sygnały, tylko nasz ubogi aparat pojęciowy nie pozwolił nam ich odnotować…?
Antropocentryzm w twórczości s – f przejawia się także tym, że ludzie, sami czyniąc wojnę integralną częścią swojej kultury, często spodziewają się, że kontakt z obcymi doprowadzi nieuchronnie do konfliktu, lub wręcz, że ci obcy za cel przyjmą sobie przejęcie lub zniszczenie naszej planety.
Lem tak komentował tę sprawę po latach, w 2003 roku:
Ostatnim czasem usiłują nam wyjaśnić, Że przybysze z gwiezdnych cywilizacji zajmują się wyłącznie elektronicznie doskonałymi formami ludobójstwa. Również wyprawy ziemskie nie mogą natrafić we Wszechświecie na nikogo prócz uzbrojonych w laserowe zęby potworów i monstrów, ze zsumowania zaś owych technicznie wyrafinowanych, a treściowo morderczych wysiłków wynika coraz bardziej radykalne zredukowanie kultury masowej do pankosmicznych wojen, osobliwie często kończących się zwykłym mordobiciem.
Dylematy (2003)
Ostatecznie jednak Lem wierzy w poznawcze możliwości ludzkiego rozumu. Jego bohaterowie z reguły nie poddają się, nie ustają w staraniach zrozumienia tego, czego nie pojmują. I choć efekty ich zmagań bywają różne, to jednak w dziełach Lema brak jakichkolwiek elementów paranormalnych, a to oznacza, że w zasadzie wszystko potencjalnie można zrozumieć, potrzeba tylko starań i czasu.
Inżynieria genetyczna
Powieść Eden podejmuje nie tylko tematykę ograniczeń zdolności ludzkiego poznania i komunikacji z obcymi cywilizacjami, ale zawiera także wyjątkowo ponurą wizję wykorzystywania inżynierii genetycznej. Jest ona rozwiniętą, wiodącą technologią na planecie Eden. Wiąże się z nią jedna z zasadniczych trudności przypadkowo lądującej na Edenie ludzkiej załogi ze zrozumieniem zasad, jakimi rządzi się świat społeczny na planecie. Ofiary nieudanych eksperymentów genetycznych są tam bowiem brutalnie eksterminowane, co rozbitkom z Ziemi wydaje się szokujące i niezrozumiałe. W rzeczywistości jednak Lem pokazuje tutaj to, co mogłoby się stać, gdyby ludzie otrzymali takie możliwości technologiczne.
W wielu zresztą swoich pismach i wywiadach Lem dawał upust swojemu niepokojowi i brakowi aprobaty dla manipulacji ludzkim materiałem genetycznym, szczególnie w czasach, kiedy np. klonowanie ssaków (i ludzi) stało się możliwe. Być może dostrzegał w tym zagrożenie wypełnienia wizji opisanej w Edenie?
Światowy konflikt jądrowy
To może nie tyle proroctwo, co wielka przestroga. Znaczna część dorosłego życia pisarza przypadła na okres zimnowojennych napięć, kiedy to cały świat obserwował wyścig zbrojeń skonfliktowanych mocarstw i tkwił w paranoicznej obawie przed globalnym konfliktem atomowym. Z pewnością pozostało to nie bez wpływu na obawy Lema, który podejmował ten temat także współcześnie, w kontekście arsenałów posiadanych przez Teheran czy też, rzekomo, przez Irak (dopiero po czasie okazało się, że w Iraku nie było żadnej broni nuklearnej i był to tylko pretekst do ataku na ten kraj).
Co ciekawe był jednocześnie zwolennikiem energii atomowej wykorzystywanej w służbie człowieka. Wierzył w nowe technologie, diametralnie różne od tych stosowanych kilkadziesiąt lat temu, które miałyby dać człowiekowi tanią energię i jednocześnie zagwarantować, że nie powtórzy się tragedia taka, jak w Czarnobylu. Niestety, nie dożył katastrofy, która miała miejsce w tym roku w japońskim mieście Fukushima. Trudno jednak powiedzieć, czy zmieniłaby ona jego poglądy, czy też może prognozowałby powstanie wreszcie takiej technologii, która byłaby całkowicie bezpieczna.
Prognozy społeczne
W przypadku twórczości Stanisława Lema jest to bardzo szeroka i pojemna kategoria. Warto w tym kontekście zaznaczyć ogromną liczbę przeróżnych modeli organizacji społeczeństw, jakie przewijają się przez karty kolejnych dzieł pisarza. W tym miejscu nie sposób wszystkich omówić choćby pobieżnie, jednak zdecydowanie warto się z nimi zapoznać. Tym bardziej, że często Lem ubierał je w bardzo atrakcyjną formę parodii i groteski, jak w Bajkach robotów (1964) i Cyberiadzie (1965). Inne godne polecenia tytuły to m. in. Powrót z gwiazd, Pamiętnik znaleziony w wannie (1961), Wizja lokalna (1982), Eden, Golem XIV (1973). Wśród dzieł Lema spoza nurtu s – f sztandarowymi przykładami tych, które zawierają prognozy społeczne są m. in.: Dialogi (1957), Summa technologiae (1964) oraz najpóźniejsze publikacje Bomba megabitowa (1999), Okamgnienie (2000), Świat na krawędzi (2000) Dylematy (2003) oraz wydany już po śmierci autora zbiór felietonów Rasa drapieżców (2006), w których komentuje on aktualną sytuację Polski i świata.
Większość z tych modeli społecznych, szczególnie z wcześniejszej twórczości Lema, była mniej lub bardziej zakamuflowaną i pełną smaczków krytyką różnych totalitaryzmów i ustrojów współczesnych autorowi, były wśród nich jednak także wizje utopijnych społeczeństw. Opisując je, Lem chciał pokazać, do czego mogą doprowadzić różne warianty rozwoju społeczeństw w przyszłości. W swojej twórczości Lem krytykował wiele systemów społeczno – politycznych; często mawiał także, że stworzenie systemu idealnego nie jest możliwe. Jednak lektura jego książek pozwala wysnuć wniosek, że jeśli ludzkość będzie nad sobą stale pracować, to nawet w nieidealnym systemie może zdołać uchronić się przed wieloma zagrożeniami.
Autodestrukcja
Na koniec najbardziej pesymistyczne z Lemowych przewidywań. W zamykającym zbiór Wielkość urojona (1973) utworze Golem XIV, fikcyjnym wykładzie tytułowego superinteligentnego robota, Lem zawiera obawy co do przyszłości gatunku ludzkiego, który (zdaniem Golema, oczywiście) doprowadzi swoim postępowaniem do tego, że technologia i nauka, którą rozwinął, zwróci się przeciw niemu. Współcześnie wielu myślicieli i etyków jest zdania, że to już się dzieje; był wśród nich zresztą także sam Lem, w ostatnich latach swojego życia szczególnie krytycznie wypowiadający się na temat kierunku obranego przez ludzkość.
Lemowy Golem wskazywał na jałowość ludzkich starań o to, by wziąć ewolucję swego gatunku we własne ręce. Człowiek bowiem, ze względu na swoją naturę, na ograniczenia swego aparatu pojęciowego i intelektu, nie jest w stanie wymyślić niczego od początku do końca nowego – każdy pomysł będzie zawsze zakorzeniony w rzeczywistości. Gdyby zaś jakimś przypadkiem udało mu się wymyślić coś kompletnie nowatorskiego, byłoby to wówczas nieludzkie. Gdyby zastosował ten pomysł dla modyfikacji swego gatunku, stworzyłby potwora.
Lem jako jeden z pierwszych twórców fantastyki naukowej odszedł od optymistycznych wizji technologicznie usprawnionej przyszłości, która początkowo była wiodąca w tym nurcie. Znał bowiem dobrze ludzką naturę i potrafił sobie wyobrazić konsekwencje wielu wynalazków i przemian. Z pism Lema można wysnuć wniosek, że ludzkość najzwyczajniej nie jest jeszcze gotowa – przede wszystkim pod względem etycznym – na pewne możliwości, które już posiada, lub wkrótce posiądzie. Za bardzo jeszcze hołdujemy naszym niskim instynktom, za bardzo jesteśmy skupieni na sobie, a za mało na losie innych istot oraz szeroko pojętych konsekwencjach naszych działań.
Czy Lem miał w tym względzie rację? O ile jeszcze tego nie wiemy, to prawdopodobnie przekonamy się niebawem.
Epilog
W książce Świat na krawędzi (2000), która jest, w zasadzie, wywiadem – rzeką, jaki przeprowadził z Lemem Tomasz Fiałkowski, Lem krótko szkicuje typologię czy też systematykę prognozowania. Powiada:
Najpierw mamy prognozę strategiczną, czyli rozważanie, którędy i w jakiej dziedzinie biegną najważniejsze szlaki i kierunki rozwojowe. Dziś na przykład można bez obawy o pomyłkę wskazać, że znajdujemy się na progu ery biotechnologicznej i informatycznej. Kilkaset lat temu Bacon starszy napisał, że pojawią się w przyszłości takie maszyny, które będą latały w powietrzu albo chodziły po dnie morza i jego przewidywania się sprawdziły. Nie próbował jednak tych maszyn szczegółowo opisać, bo to byłoby niemożliwe. Z taktyką bowiem – to etap drugi – przez którą rozumiem uszczegóławianie kolejnych kroków postępu, jest znacznie gorzej. Trafić w kolejność rozwojowych kroków naprawdę trudno. I wreszcie sprawa trzecia: wiarygodność. (…) Kiedy napisałem Summę technologiczną (Summa Technologiae – przyp. red.), nie było odzewu ani ze strony autorów czy krytyków science fiction, ani ze strony autorytetów naukowych, z jednym wyjątkiem Kołakowskiego, który mnie wyśmiał. Obowiązuje zwykle reguła: co jest w danym czasie nie do wiary, na wiarę nie zasługuje. W Stanach Zjednoczonych, gdzie opinia powszechna bardzo silnie podbudowana jest ludzką naiwnością i typowo amerykańskim hurraoptymizmem – możemy wszystko, polecimy na Księżyc i na Marsa, zrobimy to i tamto – wiarygodność w dużej mierze zastępowana jest reklamą. Tak było z moim bête noire (osoba znienawidzona – przyp. red.), futurologiem Hermanem Kahnem, który zbierał laury proroka, choć żadne z jego proroctw się nie sprawdzało.
Możemy dziś chyba śmiało powiedzieć, że Lem był znakomitym wizjonerem na wszystkich tych poziomach.