Rozgwiazda Petera Wattsa była książką znakomitą i niezwykłą. Wiele osób lubi powtarzać, że Watts tworzy powieści, dzięki którym „współczesne science-fiction jest wreszcie science, a nie tylko fiction”. Jest sporo prawdy w tym stwierdzeniu. Tyle, że to tylko środek do osiągnięcia celu: stworzenia powieści jednocześnie wymagającej, ale dającej czytelnikowi dużo satysfakcji, zmuszającej do uważnego czytania i śledzenia poczynań ludzi, z którymi nie chcielibyśmy się spotkać w realnym życiu. Watts zaserwował książkę z klaustrofobicznym klimatem, której chłodna narracja budziła dreszcze. Zbudował akwarium, do którego wpuścił rybki i wymusił na czytelniku, by obserwował ich powolną przemianę, rozpad starych struktur i powstanie czegoś nowego, niekoniecznie lepszego czy przyjemniejszego.

W Wirze po tym ciasnym akwarium nie pozostał już ślad; uderzenie w szklane ściany zdmuchnęło naczynie i wynikającą z niego klaustrofobię. Ale spokojnie, zwierzątka można dalej obserwować. Chodźcie popatrzeć, jak wesoło sobie skaczą po rozgrzanej patelni.

Pierwszy tom Trylogii Ryfterów kupiłem od razu. Nie przepadam szczególnie za twardym SF i epatowaniem fachową terminologią (niestety, zbyt często gubi się w tym to, co najważniejsze – historia i atmosfera), ale Rozgwiazda okazała się pod tym względem niezwykle zbalansowana: nie zniechęcała czytelnika, ale też nie rzucała mu pod stopy płatków róż. Lektura powieści Wattsa była momentami ciężka: stawiała wyzwanie chłodną narracją, kreacjami bohaterów odbiegającymi od normy oraz klimatem wgniatającym w ziemię niczym spadające kowadło. Autor serwował podmorski, skondensowany, zdehumanizowany koszmarek, który skutecznie wgryzał się w głowę – również moją. Dlatego sięgając po Wir byłem szczerze ciekaw, co zaproponuje Watts w zastępstwie tej zimnej guli, która pojawiała się w przełyku podczas słuchania cichego skrzypienia stacji Beebe. Zazwyczaj kontynuacje kroi się w taki sposób, by było harder, better, faster, stronger i tą drogą poszedł również autor Wiru. Następna część opowieści o Lenie Clarke i korporacji GA nabrała rozmachu, pojawili nowi bohaterowie, nowe problemy, nowe wątki, więcej jest również emocji buzujących na kartach powieści. I choć dreszcz spowodowany przez lodowatą pustkę ustąpił przed pożarem szalejącym wokół i spalającym człowieka od środka, jedno pozostało bez zmian – historia nadal porządnie daje po łbie.

Watts rozpisuje fabułę na wiele głosów: mamy znaną z Rozgwiazdy Patricię Rowan, która stara się odizolować βehemotha za wszelką cenę; poznajemy Achillesa Desjardinsa, człowieka przystosowanego do nurkowania w Wirze i zapobiegania informatycznym infekcjom, farmakologicznie przystosowanego do podejmowania działań w imię wyższego dobra; jest Sou-Hon, która wskutek psychicznego wstrząsu zaczyna śledzić poczynania Lenie Clarke. Znów spotykamy Lubina, cudem ocalonego z eksplozji, próbującego odkryć przyczyny tego kroku oraz Lenie – Czarną Madonnę noszącą w sobie zarazę, której głowę zaprząta paląca chęć zemsty na każdym, kto sprawił jej ból lub choćby stanął na drodze. Jest wreszcie tytułowy Wir – stadium ewolucji Internetu, kiedy zamienił się on w wypełnioną niebezpieczeństwami dżunglę, w której żerują drapieżniki, zaś rozprzestrzeniające się wirusy i robactwo ma realny i bardzo wymierny wpływ na rzeczywistość. Taka ilość bohaterów może z początku lekko przytłoczyć, ale zmiany narracji następują w sposób bardzo logiczny i mało inwazyjny dla spójności historii, dodając jej rozmachu i kompleksowości. Trudno też nie zauważyć, że pisarz kontynuuje strategię testowania przyzwyczajeń czytelnika: w Rozgwieździe stawiał pytanie, z kim można się utożsamić w miejscu, gdzie stres i klaustrofobię mogą znieść tylko psychole? W Wirze idzie o krok dalej: tu już nie chodzi o to, z kim sympatyzować, ale po czyjej stanąć stronie? Logicznym wydaje się kibicować Clarke w jej dziele zniszczenia, dać się ponieść fali elektronicznych memów i umożliwić zemstę na tych wszystkich draniach, którzy zmienili jej życie w piekło. Tylko czy na pewno? Czy rzeczywiście warto stanąć po stronie kogoś, kogo nie obchodzi los dziewięciu miliardów ludzkich istnień? Watts nie daje tu prostej odpowiedzi: oddając głos swoim bohaterom, przedstawia ich racje, przekonania, argumenty pokazujące, że to właśnie ich droga jest tą właściwą; rozważa wszelkie możliwości ale nie stawia kropki nad i. Czy należy walczyć z βehemothem za wszelką cenę? Czy rzeczywiście dbałość o większe dobro jest właściwym wyborem? Oddaj część swej woli w zamian za farmaceutyczne rozgrzeszenie, spokojny sen po zgładzeniu milionów w imię przetrwania człowieka – czy to właściwe? Czy wolna wola jest ideą na tyle cenną, by zaryzykować dla niej spopielenie całego świata? Jak daleko można posunąć się w dziele zemsty? Poświecić miliony dla jednostki? Wraz z kolejnymi rozdziałami książki pytań przybywa, a rozważania dotyczące woli, obowiązku, zachowań w obliczu apokalipsy stają się esencjonalne (i dość przerażające po odkryciu, że wszystkie osoby mające wpływ na świat mają co nieco poprzestawiane w głowach). Co można zrobić, gdy ludzkość, zyskawszy soczewkę skupiającą jej frustracje, tnie gałąź, na której siedzi i na własne życzenie pędzi ku autodestrukcji? Czy rzeczywiście można wtedy przedkładać wolność i zemstę nad przetrwanie?

Mam nieodparte wrażenie, że Wir jest również od swojej poprzedniczki zdecydowanie gęstszy pod względem naukowym. Już Rozgwiazda budziła szacunek sposobem, w jaki autor podchodzi do kreacji świata: pomysły mające podstawy w dzisiejszych badaniach i odkryciach, posłowie wyjaśniające szczegóły konkretnych koncepcji, olbrzymi nakład sił, aby uczynić historię wiarygodną i spójną, aby motywy znane w SF od lat nie były li tylko literacką fikcją. A mimo to kolejny tom idzie jeszcze dalej: wprowadza czytelnika głębiej w świat, w którym nastroje tłumów regulowane są za pomocą chemii, człowieka można odpowiednio „podrasować” tak, aby był w stanie podejmować decyzje wysokiego ryzyka lub stał się znakomicie przystosowany do danego środowiska, zaś sieć zmieniła się w Wir – pełen drapieżników obszar, w którym szalejące burze informacyjne nie skutkują już tylko uszkodzeniem plików i chwilową niedogodnością, ale mogą zmienić szczęśliwie życie człowieka w koszmar. Wątek związany z tym gargantuicznym tworem jest jednym z ciekawszych w całej książce – nie tylko w interesujący sposób ekstrapoluje ewolucję sieci, ale jest także znakomicie skonstruowany dramaturgicznie: raz przypomina safari, z rozmnażającymi się lub pożerającymi wzajemnie memami i wirusami, by za chwilę przekształcić się w kryminał, detektywistyczną opowieść o polowaniu prawołamaczy na elektronicznego sabotażystę kierującego poczynaniami tłumów. Nie ma w tym jednak żadnego efekciarstwa, tanich chwytów pod publiczkę. Narracja Wattsa wciąż pozostaje chłodna i zdystansowana, pomimo szaleństwa otaczającego bohaterów, budząc niepokój i olbrzymie napięcie. W efekcie lektura przypomina powolne wgryzanie się w cholernie twarde, ale i soczyste jabłko: zęby zgrzytają, skórka rani dziąsła, szczęka boli jak diabli, ale i tak gryziesz dalej, bo miąższ, który tak łapczywie wchłaniasz, jest słodki i niesamowicie sycący. Ludzie patrzą na ciebie zdziwieni wcinając batoniki, a ty dalej masakrujesz swoje zęby, zadowolony jak nigdy. I tylko emocje – w czasie czytania Rozgwiazdy ukryte pod skórą, kłujące, przesuwające kostką lodu po twoim kręgosłupie – tutaj wyjdą na wierzch, ujawnią się, przebiją się przez pancerz i wywrócą wnętrzności na lewą stronę, zaś umysł zawyje w proteście, gdy zostanie koncertowo usmażony przez finałową konfrontację.

Obawiałem się Wiru. Drżałem na myśl o tym, co powieść zaproponuje mi w zastępstwie tego dusznego klimatu, jakim olśniła mnie Rozgwiazda. Czy nadal pozwoli mi trwać w pozycji zdystansowanego obserwatora, czy też rzuci w sam środek akcji, aby gorączka trawiąca świat przedstawiony udzieliła się także i mnie? Po lekturze moje wątpliwości się rozwiały: Watts stworzył kontynuację, która w moim mniemaniu dorównuje części pierwszej, nawet mimo faktu, iż czarna pustka została rozjaśniona przez łuny pożarów. Jednak ten żar udziela się przede wszystkim bohaterom – narracja nadal pozostaje oschła i nafaszerowana mnóstwem detali działających jak pole minowe: spróbuj podejść do tego z nonszalancją, a twój umysł eksploduje. Wir nie daje taryfy ulgowej, ale hojnie nagradza wysiłek. Nie mówiąc już o tym, że znakomicie wygląda na półeczce razem z Rozgwiazdą. Żeby wszystkie cykle wydawano w tak estetyczny i pomysłowy sposób…

Tytuł: Wir
Tytuł oryginału: Maelstrom
Autor: Peter Watts
Cykl: Trylogia ryfterów
Tom: 2
Tłumaczenie: Dominika Rycerz-Jakubiec
Wydawca: Ars Machina
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 16 listopada 2011
Liczba stron: 384
ISBN-13: 978-83-932319-2-8
Oprawa: miękka
Wymiary: 125x`95 mm
Cena: 37,90 zł

Fragment książki przeczytasz TUTAJ.