Pierwsze wrażenie jest jednak jak najbardziej pozytywne: Imagi Studios, odpowiedzialne za animację, odwaliło sporo dobrej roboty. Nie jest to co prawda ścisła ekstraklasa, jeśli chodzi o kategorię komputerowej animacji, ale na pewno górne stany średnie. Oryginalna konwencja komiksu i dość karykaturalny design postaci pozwoliły twórcom podejść do sprawy bez konieczności dbania o hiperrealistyczne ruchy twarzy, a jednocześnie dały duże możliwości, jeśli chodzi o ekspresję uczuć – najlepiej widać to na przykładzie prezydenta Stone’a. Co prawda szkoda, że dotyczy to głównie postaci głównych (statyści wyglądają koszmarnie plastikowo) ale z drugiej strony przygotowanie wszystkiego wymagałoby masy roboty. Sporo wysiłku włożono niewątpliwie także w tła oraz design miasta, z jego drapaczami chmur, laboratoriami, a nawet wielkim okrętem wojennym – widać, że starano się dopracować wizję Metro City. Plus także za sekwencje walk – od strony realizacyjnej zrobione są bez zarzutu, z dbałością o detale, bez żadnych poważniejszych potknięć czy przeskoków. Niewątpliwie animacja to największa zaleta Astro Boya.
Dalej jednak nie jest już tak różowo – film Bowersa kuleje przede wszystkim od strony fabularnej. Przyglądając się bowiem historii i analizując konkretne elementy czy motywy, dojść można do wniosku, iż opowieść skupia w sobie masę wątków klasycznej SF. Mamy więc historię (nieco) szalonego naukowca, którzy tworzy doskonałego robota, mającego zastąpić jego syna; konflikt dwóch konstruktorów o etyczność takiego czynu; militarystów, pragnących doprowadzić do wojny totalnej; zaskakujące spięcie między zaawansowanym technologicznie Metro City z powierzchnią, służącą mu za wysypisko śmierci; próby aklimatyzacji Astro w nowej rzeczywistości, przybierające kształt jak z Pinokia, będące wariacją powieści inicjacyjnej; zagmatwane relacje na linii człowiek – robot i odwieczny problem czy maszyna czuje, czy ma prawo do życia i gdzie przebiega granica między człowiekiem, a chodzącym workiem tranzystorów… Wymieniać można by jeszcze trochę, wyciągając co i rusz jakiś klocek z przepastnego wora science-fiction i umieszczając go na odpowiednim miejscu w filmie. Tyle, że z tego wszystkiego nic nie wynika, bowiem wszelka ambiwalencja jest z obrazu Bowersa całkowicie wycięta, pozostawiając za sobą czarno-biały konflikt między ludzkim umysłem i otwartym sercem, a żołnierskim podkutym buciorem. Od samego początku wiadomo kto jest kim i film ani na moment nie próbuje sprawić, aby było inaczej, oferując znany schemat „od zera do bohatera”.
Ktoś może – rzecz oczywista – zakrzyknąć, iż jest to produkcja skierowana do osób młodych, żeby nie powiedzieć dzieci. Więcej – z tego względu powinienem raczej wymagać od niej ładnej animacji, humoru, efektownych sekwencji walk przeplatających się z momentami nieco bardziej lirycznymi oraz pozytywnego zakończenia, a nie rozbudowanej opowieści o rozterkach naukowca, którego naszły wątpliwości lub historii grupy robotów pragnących zostać uznanymi za istoty czujące, a nie ulepszone modele tostera. Oczywiście jest to prawda – jeśli patrzeć od strony młodej widowni, Astro Boy z pewnością potrafi zapewnić sporo rozrywki. Tyle że patrząc od strony miłośnika SF, rozczarowuje niewykorzystany potencjał – bowiem wspomniane wyżej elementy wcale nie musiałyby być znacząco rozbudowane w stosunku do tego, co zrealizowano, a wprowadziłyby nieco powietrza w zwietrzały schemat i co ważniejsze sprawiłyby, że film nie byłby tak jednoznaczny i dydaktyczny. Do czego piję? Otóż do podziału bohaterów, który jest tak czarno – biały, że bardziej chyba jest to niemożliwe. Super 8 pokazało, iż da się w dobrym stylu reanimować stare konwencje, nawet jeśli są one mocno naiwne – wystarczy tylko postarać się o zwroty akcji i elementy uniemożliwiające łatwe oceny zachowań i bohaterów. W Astroboyu tego nie ma: karykaturalny Stone jest zły od podeszew butów aż po czubek nosa, zaś Tenma – choć bawi się w boga i tworzy mechaniczną replikę swojego syna – w żadnym momencie nie zostaje potępiony, ba – w przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu – Rotwanga z Metropolis – zostaje nawet nagrodzony, a o podporządkowaniu się wojskowym i tchórzostwie jakoś wszyscy zapominają. Kuleją wreszcie wątki poboczne, które przypominają huby drzewne: niby ładnie wyglądają, ale pożytku nie ma z nich żadnego – Front Wyzwolenia Robotów, mimo potencjału (prawa robotyki! Równouprawnienie robotów! Granica między ludzkim i mechanicznym!) został sprowadzony do roli generatora infantylnych żartów niewysokich lotów, zaś wątek Cory i jej telefonów do domu został dodany chyba jedynie po to, żeby się ładnie komponował z finałem filmu.
No i pozostaje kwestia tłumaczenia… Naprawdę, rozumiem że jest to film kierowany do konkretnego targetu, ale na litość boską, jeśli producent stwierdził, że młodym nie uschną uszy, kiedy usłyszą słówko „butt”, co cóż tłumaczom przeszkadzał ten „tyłek”, że go wykastrowali z kwestii, przy okazji całkowicie zmieniając jej znaczenie? Oddaję im sprawiedliwość – w kilku momentach znakomicie wybrnęli z kłopotliwych dialogów, ale patrząc całościowo to nie było dobre tłumaczenie…
Cóż, przyznam szczerze, że Astro Boya oglądało mi się całkiem nieźle… pomijając środkowe pół godziny, kiedy napięcie siada, zaś relacje między bohaterami zmieniają się jak w kalejdoskopie, choć zdrowy rozsądek podpowiada, że to nielogiczne. Rozumiem, iż skompresowanie kultowego serialu do rozmiarów kinówki nie było łatwe, ale sposób, w jaki to uczyniono jest naprawdę mocno średni. Filmowi brakuje pomysłu na fabułę, masa ciekawych wątków jest sygnalizowana i pozostawiana samopas, zaś twórcy chyba nie mogli się zdecydować czy chcą zrobić film familijny, wciągające SF, czy komiksowego bitewniaka pokroju Transformersów. Osobiście jestem rozczarowany – choć może nie tyle samym filmem (dobrym do obejrzenia przy niedzielnym obiedzie razem z dziećmi), co tym, czym obraz mógł być. Z terminatora zostały tylko zardzewiałe buty.
{youtube}1AhqOHom9BY{/youtube}
Tytuł: Astro Boy
Reżyseria: David Bowers
Scenariusz: Timothy Harris, Osamu Tezuka
Premiera: 5 lutego 2010 (Polska) 5 października 2009 (Świat)
Czas trwania: 1 godz. 34 min.
Gatunek: Akcja, Sci-Fi, Anime
Na podstawie: Osamu Tezuka (manga)
Dystrybucja: Monolith Films
Produkcja: Hongkong, Japonia, USA