Jacek Piekara — pisarz, redaktor, reżyser dubbingów, dziennikarz… Sporo doświadczeń. Jednak wcześniej z jego dziełami się nie spotkałam — antologia opowiadań na rozgrzewkę to naprawdę niezły pomysł. Zwłaszcza, że Młot na czarownice należy do jego najpopularniejszego cyklu, w którym czerpie z czasów inkwizycji, dodając smaczków fantasy.
Wzmiankowany mężczyzna żyje w świecie ułudnie do naszego podobnym, z kilkoma niewielkimi, acz znaczącymi, różnicami. Jego mundur stanowią czarne: kamizelka, kapelusz z szerokim rondem i płaszcz, a znakiem rozpoznawczym jest srebrny, haftowany, złamany krzyż. Niestety nie dysponuję wiedzą historyczną na tyle rozległą, by stwierdzić, czy w naszej historii istniał zakon z podobnym logiem czy nie, więc szczegół ten niewiele mnie obszedł. Jak się przekonałam — niesłusznie. Otóż Jezus w uniwersum stworzonym przez Piekarę uznał za stosowne zemstę na grzesznikach rozpocząć wcześniej i nie umarł na krzyżu, a zstąpił z niego, niosąc nieprzyjaciołom ogień i miecz. Wizja zaiste ciekawa, nie zastanawiałam się wcześniej nad takim „co by było, gdyby”. Z racji tej zmiany i Kościół wygląda trochę inaczej. Stosowane czasem wyjątki z Pisma są odpowiednio zmodyfikowane, podobnie jak znane nam modlitwy. Co więcej, polityka Kościoła opiera się tutaj na Świętym Oficjum, które dba, by zbłąkane owieczki z Pańskiego stada powróciły na odpowiednią i jedynie słuszną ścieżkę, a wyznaczona za błąd pokuta służyła także jako nauka dla pozostałych wyznawców. Poza tym wszystko wydaje się podobne: handel relikwiami, pielgrzymki do świętych miejsc, obrzędy i rytuały, nawet księża.
A kim jest sam Mordimer Madderdin? To mistrz inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu, jak sam często powtarza. Zawsze miałam przy jego postaci silne skojarzenie z wiedźminem Geraltem (niekoniecznie słuszne). Mordimer jest niezwykle opanowanym w każdej sytuacji, zawsze cudownie sarkastycznym, ale cichym i pokornego serca sługą Pana. Jego przygody wydają się nader ciekawe: a to chłopiec o zbyt dużej ilości stygmatów oraz szerząca się herezja, a to kult czarnoksięski lub przyzwany przez grzeszników demon. Wszystkie jednak problemy, które normalnej osobie przysporzyłyby niemało kłopotów, po mistrzu inkwizytorze spływają jak woda po kaczce, gdyż znajduje on rozwiązanie nawet najgorszego z nich. W końcu ileż to razy wspomniał o przebytym, niezwykle rygorystycznym, szkoleniu, które wyposażyło go w tak tajemną wiedzę jak ta o słabych miejscach na ciele człowieka, gdzie uderzenie powali nawet profesjonalnego zapaśnika lub też sekrety tak przydatne, jak fakt, że mleko jest doskonałe na problemy żołądkowe, na przykład na wrzody. Cóż, osoba to niecodziennie interesująca, pełna nieodpartego wdzięku, a zapewnia odbiorcy niejedną godzinę rozrywki podczas wykonywania swoich zadań.
Przechodząc do samej formy utworu, czyli audiobooka, można tu spokojnie wymienić plusy i minusy z niej wynikające, które rzutują na przyjemność słuchania. Dość irytujące stały się przejścia między kolejnymi plikami mp3 (bo z takiego rozszerzenia skorzystałam) — chwilowa przerwa, nawet jeśli całkiem nieźle wkomponowana w całość i nie przerywająca w pół zdania, prawie za każdym razem mi przeszkadzała. Tak samo nieczytelne były początki następnych opowiadań — zaczynające się cytatem z Pisma, zlewały się z tekstem wcześniejszym i niezbyt szybko dawały się rozszyfrować.
Dawno już książki nie słuchałam, bo też wolę czytać, jednak taka odmiana była naprawdę ciekawym doświadczeniem. Na wysokim poziomie stoją zarówno tekst, jak i nagranie. Zachęcam, by czasem dać odpocząć oczom i może wrócić do czasów dzieciństwa, gdy linijki znaków nic nie znaczyły, jeśli nikt nam tego nie przeczytał. Zdecydowanie warto.